środa, 31 grudnia 2008

My name is Bond. James Bond.

Rano po Rynku rozbijały się świetne dźwięki w wykonaniu Vavamuffin i nawet poczułam się odrobinę lepiej, mimo tej żurawinóweczki autorstwa mi madre, którą to wczoraj pochłonęłam wraz z towarzystwem;)

I tak, wiem, jestem nieokrzesana i durna, a brak subtelności mojego gustu jest szeroko znany oraz omawiany w moim kręgu, jak również w kręgach pobocznych... Nie na darmo moi eks są określani przez przyjaciół za pomocą słów typu zakapior, pomarszczony stary dziad, gbur, chociaż ja wole żyć w złudnej nadziei, że mają na myśli raczej ich czarne charaktery...

Oj tam.
Tak, czy inaczej, ja muszę, no co poradzę. Bo to jest dokładnie TO:


Jezusicku.
Trzymajcie mnie.
Pierdolę mój wiek i robię wizytówkę na drzwi z napisem: tu mieszka dziewczyna Bonda. Ta prawdziwa. A potem pozostaje tylko czekać, aż zapuka;)
Ach. Samych Bondów i dziewczyn Bonda na 2009!

wtorek, 30 grudnia 2008

Srars stars

Wracałam wczoraj z pracy, kieliszka wina w Molierze i strasznych zakupów sale siedemdziesiąt procent, kiedy to wzrok mój błędny i nieco zmęczony przykuły te industrialne konstrukcje na Rynku. Znaczy - sylwestrowy koncert chłopcy szykują. Oj*.
Za to na Małym pięknie, spokojnie, wśród białych namiotów słychać dźwięki tricky day, gdzieś wesoło szczeka pies. Aż chce się zostać i napić gorącej herbaty z beczki, pobablać jeszcze chwilę ze znajomymi i pośmiać się z faktu, że znowu, znowu niestety, żadnemu z nas nie udało się spróbować grzańca galicyjskiego na świątecznym jarmarku, choć wybieraliśmy się na niego gdzieś tak od początku grudnia...

Kot demoluje mieszkanie, skacząc jak głupi za zielonym smokiem, swoją ulubioną zabawką, a ja czekam na warszawsko - lubelskich gości, myśląc, gdzie by tu w pobliżu nabyć tygrysie krewetki i usmażyć je na masełku, mmmm, mniam.

Takie mam myśli głębokie, a co;)

*powyższe oj jest moim świętym prawem, skorom szczęśliwą mieszkanką ścisłego centrum. Hm, na własne życzenie, swoją drogą.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Pandrioszka

Idealne zgranie z wczorajszym wieczorem, kiedym to nocą późną i mroźną śpiewała ukraińskie pieśni, w przerwach tłumacząc naszym sąsiadom z Kijowa, jak trafić do Coconu.

środa, 24 grudnia 2008

Przeczytałam... samą siebie. I na pamiątkę tej małej chwili olśnienia - stałam się straszną, przerażająco suchą osobą, bełkoczącą o jakiś mało istotnych pierdołach.

Ściągać buty, ściągać majty!
Dalej, muszę nauczyć się - kochać. Postanawiam na nowy rok.

Krzyczenie na niebo, wędrowanie, odczarowywanie świata

Tak było w nocy, a rano - niespodzianka. W ciągu kilku godzin schudłam trochu ponad trzy kilogramy. Jak, jak, jakim cudem, ja się pytam??? Bo tych browarów było całe mnóstwo. I wiśnióweczki też.

Bardzo mnie trafił przepiękny tekst kolegi mego, który skomle, że szuka drugiej połówki. Po czym nabiera swoistej dystynkcji i z podniesioną głową poprawia: no, ewentualnie może być zero siedem.

-------------------------------------------

Niech nikt nie dzwoni już do mnie z życzeniami, ok? Nie jestem dziś radosna jako ta ptaszyna, bo najzwyczajniej w świecie gnębi mnie potworny kac.

wtorek, 23 grudnia 2008

I zapomniałabym, że w sobotę odbyła się punkowa wigilia. Składała się z trzech części:

jedzenie
palenie
picie

Na koniec były tańce na barze i dużo Abby w wykonaniu własnym.

Panik panik. I nostalgia nie będąca nostalgią.

Święta poza pępkiem świata. Kra kra, tęsknię. I pewien niepokój.

DJ Dżonny mówi, sącząc leniwie piwo: musimy się włóczyć, póki nie mamy żon, mężów, dzieci i linii kredytowych. Nic, tylko zapatrzeć się na niego. Ja MAM linię kredytową. Brazylia trzykrotnie, Rumunia, Ramadan w Turcji, Bałkany, Kaukaz, do Nowego Jorku by, jedźmy, chodź..!
I myślę sobie - w zasadzie, to czemu tak? To błędne założenie. Włóczyć się, póki sił i ochoty. A ktoś obok niech będzie taki sam.

-----------------------------------------

Młodzieńcze zrywy nabierają postaci ukształtowanego, pogodzonego ze sobą wariata.

-----------------------------------------

Przestaję grzebać się w brudach rodzinnego miasta. Wybieram, uważnie segreguję, dopasowuję - do siebie. Reszta - won. Nie ma odkładania na później, magazynowania w szafie na strychu, bo może kiedyś, bo może się przyda. Nie, nie przyda się. Miejsca, ludzie, uczucia, wspomnienia - won. Czyszczę się, poleruję od środka, drobiazgowo układam. Za duży był bałagan, za wiele niedokończonych spraw. Ktoś powie - głupota, odzierasz się z tego, co cię zbudowało, udajesz kogoś innego, człowiek nie może być szczęśliwy bez korzeni.

A ja tylko, zamiast bić się z losem, stoję sobie obok. I planuję skok na Meksyk.
Kłirk kłirkiem. To ten moment, kiedy mówię głośno: nie jestem tą osobą, za którą mnie uważacie. Nie wymagajcie ode mnie miłości, współczucia, pomocy, bo nie jestem w stanie wam tego oferować. Nic o mnie nie wiecie, bo - pewne rzeczy się zmieniły. Ba, zmieniło się prawie wszystko. Tamten świat już po prostu nie istnieje - dlatego brak mi korzeni. Głupotą jest uważanie za swój fundament materialnych tworów, które przetrwały, skoro nie ma już tych najważniejszych ludzi.

Stoję przed lustrem w bordowym, aksamitnym kapeluszu Największej Elegantki Świata, zanurzam palce w Jej kuferku z biżuterią, wdycham lekko zwietrzały zapach Jej perfum, słyszę mój własny dziecinny śmiech.
Wchodzę do pokoju, który teraz tonie w nastoletnim bałaganie; kiedyś był pełen medycznych książek, kroki ginęły w grubym, brudnożółtym dywanie, a On - siedział w wiklinowym, bujanym fotelu i mrużył czarne oczy w uśmiechu pełnym czułości, ale też lekkiej ironii. Sękate palce zaciskał na grzbiecie kolejnej książki, z którą zmagał się jego umysł - moja kopalnia wiedzy o świecie, jego prawach, wartościach, moja kopalnia dowcipów i złośliwych powiedzonek gaszących nastoletnich adoratorów.
Na poddaszu tekturowe pudło - wystający rąbek koszuli. Wtulam twarz i czuję zapach Jego ciała. I prawie czuję, jak mnie mocno przytula i pyta, kiedy znowu się zobaczymy, a ja po raz pierwszy i ostatni odpowiadam - nie wiem. Teraz uśmiecha się do mnie ze zdjęcia, a ja już nic...
Nic.

Czyszczę się z reszty - moje korzenie to Oni, tylko to się liczy z przeszłości. Dlatego mogę się włóczyć bez przeszkód, najważniejsze mam zawsze ze sobą. W sobie.

czwartek, 18 grudnia 2008

Ku potomności i przytomności własnego umysłu

Cóż mogę powiedzieć. No kurwa żesz mać! Jestem dość mądrym i pojętnym dziewczęciem, w związku z czym przeczuwałam, że finalnie lekko się sparzę, ale jednak... kurwa no.
Hm, legła w gruzach siła mojej kobiecości, jednak tym razem nie trwało to długo - ot, do opróżnienia pierwszego piwa, po którym to widmo siły powstało, otrzepało się z cmentarnego pyłu, po czym okazało się, że jakby straciło na widmowatości i nabrało całkiem przyjemnych jak na ową sytuację rumieńców.
Szlag by to - że ja zawsze sobie wybiorę. Nic, nic, nie pierwszy to raz i nie ulega wątpliwości, że przeżyję i to z niemałym wdziękiem, ale jednak takie historie, mimo że bardzo teatralne, nie są już przeze mnie wytęsknione. Urok mają, a jakże, ale tak dla odmiany przydałby się happy end. Nie lubię podrób, temperatury pokojowej i tej cholernie nudnej, nudnej, nudnej uprzejmości. Ma wrzeć, szaleć i wybijać się ponad przeciętną.

(bo mnie wszystko boli, tak naprawdę. I ja już nie mam siły)

A propos, czy ktoś wie, gdzie się produkuje coś takiego, jak Szczęśliwe Rodziny? Bo to musi być fabryczne, na żywo nie nada.

środa, 17 grudnia 2008

Czasem tak jest, że ktoś, kto powinien zostać w bezpiecznej, zamknietej przeszłości, nagle pojawia się, odpala papierosa i uśmiecha się, jakby chciał powiedzieć: przecież wiedziałaś, że tak będzie. Gorzej jest wtedy, kiedy okazuje się, że zamiast go wyśmiać lub ewentualnie strzelić w pysk za pewność siebie, arogancję i bezczelność, można tylko przyznać mu rację.
Dlatego też pójdę na to spotkanie, zamiast przykładnie i pensjonarsko zalać się w trupa.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Mdłości

Od tej potwornej kampanii świątecznej, że niby wszyscy się radujemy, uśmiechamy i wprost zalewamy pozytywnymi uczuciami; kochający się rodzice, mega grzeczne nierzeczywiste dzieci, zdrowi, młodo wyglądający dziadkowie, nieproblematyczne psy i koty srające przykładnie do kuwety. A wszystko okraszone coca colą.
Pewnie znowu zapodadzą dzieło wszechczasów pt. Kevin sam w domu i uwaga, nawet mogę być zaatakowana ponieważ od dzisiaj posiadamy telewizor. Skończył się jakiś etap. Mam nadzieję, że pudło zarośnie kurzem i będzie robić za tabliczkę do przyklejania sobie domowych niusów, albo mądrości rodem z sobotnich WO.

W sobotę wieczorem, jak przykładna polska komórka rodzinna wybraliśmy się z mym współlokatorem do galerii krakowskiej, w celu przejechania się naszym nowym metrem, czyli linią numer pięćdziesiąt. Tak tak, to był cel. Galeria była celem zmyłką, bo gdzieś trzeba było pojechać, a przy okazji odbębnić kupno nowego telefonu.
I co. I pstro. Muszę wam powiedzieć, szanowni państwo marketingowcy, że wasze triki kompletnie na mnie nie działają, no zero, null. Nie chce mi się myśleć o świątecznych prezentach, ani tym bardziej ich kupować, nie działają na mnie kolędy atakujące mnie z głośników czy chłopcy poprzebierani za mikołaja, którzy ryczą mi do ucha hu hu hu. A w mordę chcesz?
Wszystko to ma w moim przypadku skutek odwrotny do zamierzonego, czyli zamiast delektować się klimatem zbliżających się świąt i kupować, kupować, kupować, uciekam gdzie pieprz rośnie (czyli np. do pauzy), olewając zaplanowane zakupy i dochodząc do wniosku, że znakomicie obędę się bez pewnych artykułów.
Kiepski ze mnie klient, dzięki Jahwe.

A teraz radio w pracy nadaje christmas christmas, ciągle fucking christmas, dość dość, to dopiero dwudziestego czwartego grudnia..!

(gorzej było w Manchesterze - pamiętam, że głupi angole zaczynali całą imprezę w połowie października; no, ale po nich nikt by się niczego lepszego nie spodziewał)
Łożmatko, właśnie odkryłam zdjęcie R. w białym kaszkiecie.
Kurde, co jest z tymi białymi kaszkietami?! Czy ja jakiś radar w tyłku mam, czy co? Od tej pory, zanim się z kimś umówię, przeczeszę internet w poszukiwaniu zdjęć wspomnianego osobnika. Jeśli znajdę w białym kaszkiecie - biada.

Ile to czasu oszczędzi, tak swoją drogą. Jest biały kaszkiet - znikam. Proste i bezkonfliktowe;)

niedziela, 14 grudnia 2008

Greg pisze autobiografię...

... o odkrywczym tytule "Ja i moje życie";)
Jest w trakcie, siedząc aktualnie w mojej kuchni.

Póki co ma gotowe tytuły rozdziałów, jak następuje:

1. Oj, chyba jestem gejem.
2. Tak, jestem gejem.
3. Dlaczego jestem gejem?!
4. Czy naprawdę jestem gejem???
5. Dżisssas, jednak jestem gejem...
6. Boże, dlaczego jestem gejem?!

Tęsknoty, przytulańce

I białe różności do domu zakupione o nieprzyzwoitej dziewiątej rano w sobotę w Ikei. Co ja mam z tym białym ostatnio, zastanawiające, swoją drogą...
Wojtek przybył z ogromnym zwojem papierzysk pod pachą - cicho zakwiliam z zachwytu, po czym w obłędzie chaotycznego szału zerwałam ze ściany różne takie wypociny, coby zrobić miejsce. I jest.
Dokumentacja fotograficzna wkrótce.
(ponieważ artysta też człowiek, wiem z autopsji, wyprodukowałam w podzięce dzikie naleśniczki na ostro, co spotkało się z głębokim zrozumieniem oraz pomrukami radości)

-------------------------------------------

Cześć łobuzie. Bardzo mnie smucisz.

-------------------------------------------

Powód ogromnej satysfakcji został napotkany kole godziny dwudziestej trzeciej w kolorach i ledwo przeze mnie rozpoznany - utył z piętnaście kilo, ma potrójny podbródek i obwisły tyłek. Eks, znaczy.
Jest cudnie.
Mama złośliwie prycha - hihi, a nie mówiłam..?

Ano. Co nie zmienia faktu, że i tak w dzisiejszej pojebanej rzeczywistości jest najnormalniejszym facetem, z którym miałam bliższy kontakt. Tylko mnie paskudnie zdradził. Reszta natomiast to psychopaci - uwielbiam te ich jazdy u kilku, z którymi łączy mnie przyjaźń, pozostała część natomiast napawa mnie smutną pewnością, że kłirk kłirkiem pozostanie na wieki wieków.

I jak powiedziała pewna aktorka, z którą wywiad dziś czytałam - zwiążę się z kimkolwiek, byle nie aktorem. Nie ufam aktorom.

O, to to.
Święte słowa pani dobrodziejki.

piątek, 12 grudnia 2008

Lonely music

Mam nowe Luomo.
Martini Rosso z sokiem grejpfrutowym.
W nocy będę łobuzować.

Mam cienie pod oczami, zmęczoną twarz.

Szczęściara..?!

A to jeszcze

Elliot Erwitt


Naturalnie

No. Pachnę jak niemowlę dosłownie.
Olałam wczoraj Sephorę, to miejsce dla zblazowanych lachonów (do którego pewno wrócę w podskokach jakoś na wiosnę) i poczyniłam zakupy w Naturalnym Sklepiku na ulicy Krupniczej, który polecam bardzo bardzo, chociaż mój portfel poleca go mniej.
Stałam się szczęśliwą posiadaczką takich różnych płynów i mleczek sto procent naturalności, w pięknych, szklanych flaszeczkach i słoiczkach, oraz specyfików do włosów, stworzonych, jak się wydaje, li i jedynie z alg i wodorostów, a to, że mają funkcję myjącą, jest jakby efektem ubocznym.
Nic to, pachnę obłędnie, czysto, świeżo i niewinnie. Tak też się czuję - dosłownie wilk w owczej skórze.

Dziś premiera Drakuli, więc bardzo to się ładnie wszystko połaczyło. I byłoby fajnie i miło, gdyby nie brak jednego telefonu - wiadomo, że ja, zamiast sama zadzwonić, raczej wyłysieję z tęsknoty. I nawet mnie ceny peruk i kapelutków nie zmuszą do naciśnięcia tej, a nie innej kombinacji cyferek, nie ma mowy.

Trochę smutno.
Ale nie poddajemy się, nie poddajemy.
Nie będzie tak, że jeden chłop zniweczy efekty tych wszytskich maseczek i smarowideł, które wczoraj w siebie pracowicie wklepałam.

czwartek, 11 grudnia 2008

Te romanse to jednak nie mają większego sensu...

... bo człowiek ma z tego li i jedynie zaległości w sprawach naprawdę ważnych i znaczących. Na przykład nowa płyta Luomo wyszła, jakoś pod koniec października. A co mamy? Połowę grudnia mamy. I Ciotka Samo Zło do tej pory nie posiada Convivialu - tragedia, komedia i całkiem niezrozumiałe zaniedbanie..! Na festiwalu górskim się nie było, koncertu Lipnickiej się nie zobaczyło, bożole w dresach się przepędziło, bo się zapomniało. I co ja mam w zamiar? Ruch transowy.
A, to ja dziekuję pięknie, wolę po mojemu.

I teraz sru - do sklepu.
Tak mi przyszło wczora z wieczora do głowy, kiedy to zasiadłam w Eszewerii nad grzanym winkiem, że coś to Luomo za długo milczy. Chwilę później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z głośników zajęczało Tessio. Odpadłam. Pierwsze miejsce publiczne, nie licząc starego samochodu, gdzie usłyszałam moje piękne kochane. Luomo, znaczy.

Chciałabym zniknąć na chwilę - mam przemiłego gościa w domu, ale teraz potrzebuję siebie. Zamknięcia się w czterech ścianach na tydzień, przetrawienia nowych płyt, które dziś nabędę z okazji powrotu do duchowej cywilizacji oraz wytarzania się w nowym Zafonie, mamiącym mnie z empikowej półki. Też zakupię, a co. W sensie praktycznym potrzebuję nowego telefonu i prezentów dla my loving family (wykluczając mamę, wrr wrr), w związku z czym zastanowię się, oleję powyższe, przekładając na jakże piękny czas dnia dwudziestego drugiego grudnia lub coś koło tego, a dziś dopieszczę siebie duchowo. I cieleśnie, bo różne smaczne smarowidła w Sephorze widziałam*.

* Powyższy tekst nie ma nic wpólnego z tym, że dostałam ogromną premię.

środa, 10 grudnia 2008

Pięć bab w czerwonej terenówie

Czyli warsztaty na Śnieżnicy. Z bezdomnymi.
Zakochałam się, tak poza tym; cóż, będzie jazda.
Siedzę wreszcie we własnej kuchni, pięknie zdobnej w nowy plakat rumuńskiego festiwalu fotografii i mlaszczę nad martini z sokiem. Wiem, żenada.

Mama dzwoni i mówi: "wisisz mi dwieście pięćdziesiąt, kupiłam sobie od Ciebie perfumy pod choinkę, trafione wreszcie będą". No, bezczelna cudownie. Chwilowo nie posiadam wspomnianej kwoty, chociaż czekajcie, ponoć premię dostałam. Za te wszystkie dzieci szkoleniowe, znaczy.

(zalogowałam się na konto - masakra, bardzo pozytywna..!)

I jeszcze impreza po drodze była - zaskakująco miła, niezobowiązująca i dokładnie taka, jak większość imprez powinna wyglądać. Rozochociłam się znacznie, natomiast okryłam hańbą li i jedynie w stopniu minimalnym. Minus był jeden i nazywał się Red. Yhm, to znaczy nie było go, więc w sumie brak minusa.

Nic z tego nie będzie, uff.

-------------------------------------------------

Jakie historie muszę zdarzyć się w życiu człowieka, żeby wyrzekły się go własne dzieci? Co musiał zrobić? Wczoraj usłyszałam dziewięć takich opowieści.
Jestem małym żuczkiem gówno wiedzącym o ludzkich nieszczęściach.

sobota, 29 listopada 2008

Runęła komuna sąsiedzka

Noc wczorajsza... piękna. I ranek - przytulony, wyciszony, czuły, ze śmiechem i łaskotkami. Dużo ciepła, przyspieszonych oddechów, dużo - nas. W tle Arvo Part, odczarowany na nowy użytek.
Ręce pachną tym wszystkim.
Red mówi - niech płynie.

Wcześniej chichoty lekko winne, lekko wiśniowe przy dużym stole w Mleczarni. Camilla płacze ze śmiechu słuchając interpretacji dialogu operowego, Robert wspomina Kazimierz piętnaście lat temu; cztery wiśniówki, cztery twarze skupione wokół jednej świecy, radość, luz, masaż pleców.
Red zamyka mnie w dłoni, spokojnie i pewnie.

I nagle, dzisiaj, bum. Jeb.
Z zaskoczenia totalny nokaut i to ze strony najmniej spodziewanej, bo od przyjaciół. Coś się doszczętnie posypało, rozwaliło bezpowrotnie. Jestem między młotem a kowadłem.

Równowaga w kosmosie zachowana - coś za coś.

Red pojechał po psa. Ja zostałam dziś właścicielką kota. Śmiesznie.

piątek, 28 listopada 2008

I idę dziś...

... tu i tam, z tym i owym oraz tą i ową - generalnie nie mogę usiedzieć na tyłku z dzikiej radochy i przeczucia wieczornej, szeroko rozumianej rozpusty;)
I zrobiłam sobie grzyweczkę w nocy. Ciut za krótka wyszła, bo patrzyłam jednym lekko zapuchniętym oczkiem w lustro, a drugim na nożyczki, aby tych ocząt mych nie wyciąć z rozpędu. Wyglądam dziwnie. Ale trzymajmy się wersji, że odwiedziłam baaardzo awangardowego fryzjera. Oj tam.

Bo jak szalone nożyczki, to szalone nożyczki;)
Fajny jest zawód - kominiarz.
Cudne przyodziewki mają, jak prosto od Karla Lagerfelda;)

czwartek, 27 listopada 2008

Czanga i anarchia;)

Przez ostatnie dni działo się nagle jakoś wiele i prawie wszystko, co dobre. Nie jestem do końca przekonana, czy powinnam mą myśl formułować w ten sposób, bo brzmi to co nieco zakończeniowo, a ja bym bardzo chciała, żeby ten stan trwał jak najdłużej. Jak się da - to na zawsze. Ale się nie da, wiadomo, wrr.
Przede wszystkim - mój wspólnik Gregor zostanie tatusiem. Czad.
Następnie - zaślubiny Mumina i Jodiego odbędą się w święta wielkanocne, a ja, jako dobra wróżka zębuszka zaczynam polerować swoją tiarę, co by odpowiednio wystąpić na party roku. Obawiam się, że chłopcy mnie rozczarują i będzie potwornie, ale to potwornie snobistycznie i elegancko. Choć może nie do końca, wszak ślub gejowski, ze mną w roli świadka...
Nowe związki wokół mnie i czczenie takowych w całkiem nowych knajpach, które jakoś tak podejrzliwie blisko mojej rezydencji się znajdują, a ja je dopiero co zaszczyciłam. Hm. Fajnie jest, czanga i pancurskie wieczory; nagle tuż przed trzydziestką zrobiło się bardzo licealnie;)

Rozbijam się po mieście w czarnym, campowym futrze, clarksach za pół pensji i spódnicy za czternaście dziewięćdziesiąt z outletu na Zwierzynieckiej (polecam!). W przerwach pakuję graty na kolejny wyjazd pracowy w góry, z którego wagaruję na przyszły weekend, żeby urządzić dzikie picie wódki w ramach świętowania mikołaja dla dorosłych, po czym zwiewam znowu w Beskidy.

I najlepsze - obejrzałam Plac Zbawiciela. Nie to, że ja nieczuła jestem, ale codziennie stykam się w pracy z takimi patologiami, że mnie ten film ruszył... troszeczku. Ciut. A jedyna porządna refleksja, jaka mi się nasunęła, jest oczywiście totalnie egoistyczna, bo cieszę się bardzo, że kochany eks dopuścił się paskudnej zdrady odpowiednio wcześnie. Że nie wdupiłam. Co prawda bardziej pasuję do postaci wrednej teściowej z filmu, niż biednej, zdradzonej szarej myszki z nadwagą, której cały świat daje tylko z półobrotu, no ale. Omijając tą subtelną kwestię - jest dobrze. Mogę sobie robić, co chcę, spotykać się, z kim chcę, tańczyć na stole i obserwować dziki i jelenie. Malować ryby na ścianach i przez osiem dni nie myć garów zalegających w kuchni. Mogę uprawiać seks z tym aktorem, co to ostatnio i wychodzić od niego po trzech dobach z gerberem wpiętym w moją rasta czapę. Fotografować dziary na plecach i czytać Kanta przed snem. Zastanawiać się nad kupnem baraku na Skałkach i przerobieniem go na dom z pracownią. I kocham ten stan i nikomu nic do tego.
A co.

wtorek, 25 listopada 2008

Performance przyjaciółki

Jeszcze ciepłe, świeże i pachnące, choć warwsiowa:







Marcela Kawka, zwana popularnie Łolesem. I jej grupa 8183.
Ku pamięci dni i wieczorów spędzanych na połatanym dachu w szeroko pojętych okolicach Lublina;)

Evolution, revolution, love

Co widziało się w niedzielę, czym żyje się do tej pory.
I nawet czerwone róże w kolorach nie dziwią. Choć, hm, powinny.

poniedziałek, 24 listopada 2008

niedziela, 23 listopada 2008

Ostatnie dwie doby spędziłam w towarzystwie dwóch psychopatów oraz jednego normalnego przyjaciela mego, który się nie liczył, bo spał. Jeden z psychopatów jest dość znanym aktorem, co tym bardziej wpływa na jego rozchwianie emocjonalne. Bardzo to było frapujące, kiedy nagle, o piątej rano, był łaskaw obudzić moją doprawdy znużoną osobę, alby zaprezentować, w jaki sposób stworzy postać, nad którą właśnie pracuje z okazji nowego spektaklu. Tramwaju zwanego pożądaniem, notabene, hehe.

Nie chciałabym wywlekać tu mojego życia seksualnego, więc napiszę tyle - romasujcie z aktorami, ale raczej nie radziłabym się z nimi wiązać. O ile ceni się własną odrębność osobowościową. Ba, nie wiążcie się z nikim, jeśli kochacie siebie..!

Wiadomo, jestem quirkiem, więc tego, no.
Nie warto po mnie oczekiwać niczego zaakceptowanego jako normy zachowań na tym świecie.

Nawet tego, że moje poglądy wygłoszone dwa dni temu tonem dźwięcznym i pewnym, będą kompatybilne z dzisiejszymi. Taak.

Moje nowe Clarksy z biedronką

piątek, 21 listopada 2008

Skoro wczoraj bożole i siarczany...

... to dziś jeszcze trochę francuskich wytworów. Gapię się jak zaczarowana..!

Juliet Martinez i jej:
Roberta
Prodige

Orlando

La petite sirene


Ophelien

La demoiselle
Ida et Elisabetha
Grigory

Caproce


No i jak? Odjazd zupełny! - powiedziała pani dyplomowana krytyk sztuki, bo jej szczena opadła, zawisła w okolicach kolan, po czym wróciła do pozycji pierwotnej, drgając nerwowo i nie mogąc posłużyć pomocą przy artykuacji jakichkolwiek dźwięków poza cichym kwileniem z zachwytu. Chce się rzygać z radości, gdy widzi się takie podejście do tematu - bo tu i rozkład jest i kicz i przefiltrowane osobiście pojęcie piękna i estetyka swoista i te wiktoriańskie motywy i brak strachu przed brzydotą i deformacja i odejście od tych znienawidzonych przeze mnie anima baby dolls i i i... Och och!
Fajnie ma pani Martinez nasrane w głowie, bardzo bardzo fajnie*.
* Zdaję sobie sprawę z tego, iż nie jest to konstruktywna krytyka dzieła sztuki; wręcz przeciwnie, zatrzymałam się w niej na poziomie strasznego strasznego amatora i kiczoluba, ale se mła, pani dr Frailisch i proszę mi już nie robić wyrzutów, skoro swego czasu nadano mi chlubny tytuł naukowy, nad którego podwyższeniem usilnie pracuję, przynajmniej do stopnia dr. Na Jowisza, kiedy to będzie..!;)))

czwartek, 20 listopada 2008

Kraków i Nowa Huta - sodoma z gomorą

I święto jabola w kolorach, czyli młode wino wchodzi na rynek. Francuskie młode wino, nie ma to tamto. Spróbowałam, spotkałam trochę znajomych, kilku kolegów, paru takich, co to spotkać nie chciałam, wymieniłam poglądy i opowieści i... dość. Chwilowo dość.

ploty ploty, sypia z nią, sypia z nim, kupiła, kupiłam, mam, załatwisz, przyjadę, zadzwoń, wernisaż, poniedziałek o siedemnastej trzydzieści pięć tu, dolej wina, ooo fajnie, że jesteś, jak kot, jak pies, jak dziecko, wracam do stolika, idę sprawdzić, czy rowery stoją, patrzcie, pada deszcz deszcz deszcz pada

dość, dość

----------------------------------------------

Ma być tak, że obok ramię, jedyne. Ja tesknię, za wyobrażeniem, za marzeniem. Nie wiem, czy nie wyobraziłam sobie za dużo, bo ktoś taki pewnie nie istnieje. Nie lubię się rozdrabniać, nie lubię substytutów, więc - czekam.
Chcę, by było tak, że motyle w brzuchu, a wszystko mało istotne bo jego nikt mi nie zabierze. A on sam - szczególnie.

Czekam.
Czekając, nabyłam czarne clarksy za pół pensji;)

środa, 19 listopada 2008

Twins

Bo jest tak, że na ulicy spotkałam... siebie, jak sądzę. Odbicie, powtórzenie, powielenie. Siebie w wersji męskiej. Te same rysy twarzy, taki sam sposób poruszania się, gesty, mimika, wkurwiony z rana wzrok, takie samo znamię na nosie.
Ja pierdolę, po prostu.
Mam brata bliźniaka.

Pewnie to zbieg okoliczności, niezwykłe podobieństwo, cóż, to się zdarza. Chyba.
Nie mam kogo zapytać.
Myślę, myślę, widzę go przed oczami, to samo spojrzenie, niedowierzanie, szok, strach, a potem tłum roboli na Starowiślnej wszedł w to wszystko. Pstryk, finito.

Człowieku.
Gdzież Ty?!

Ja nie wiem, czy to nie jest najważniejsze z tego, co się dotąd zdarzyło. Mnie.

Stara i Wiera

Z Maruszką.
Pasjami - kolejna piękna, fascynująca kobieta, w bajce. Młodsza siostra Moniki Bellucci, trzydziestoletnia, wykształcona, mądra, inteligentna. Kolejne mieszkanie w starej kamienicy zamienione w krainę czarów. Ona - Alicja.
W kuchni czerwone, lakierowane meble z pięknymi gałkami z plastiku, twórczość radosna na ścianach, motyle pod sufitem i lampki choinkowe wszędzie, gdzie się da. Kolejna wanna oklejona angielskimi różami, następna sypialnia z uroczym bałaganem, dużo różu, dużo dziwactw, dużo porozpieprzanych gadżetów i różnokolorowych lakierów do paznokci. Butelka Martini Rosso, trochę lodu z gumowych serduch nabytych w Ikei. Śmiech, szary obrus w gwiazdy, kilkanaście par butów walających się w przedpokoju. Pantofelki księżniczki i buciory, rozdeptane trampki i klasyczne ą ę szpile.

Nie dorasta, nie dorasta.
Ja nie dorastam, nie dorastam.

Ile jest takich, jak my? Ilu jest takich, jak my?

piątek, 14 listopada 2008

Welcome to my world

Zrobił mu się taki łagodny, uspokojony głos; jakby był wreszcie w zgodzie z samym sobą. Pewnie jest.
Mieszka tam, z nią, piją rano kawę z identycznych kubków, kochają się w pościeli w tulipany, bo ona pewnie lubi tulipany. W pościeli w tulipany nie da się pieprzyć, można się tylko kochać. Ma normalne, centralne ogrzewanie w mieszkaniu, niżej sufity; sprzedał całą swoją kolekcję dziwactw, bo po co mu.
Jest dorosłym, dojrzałym człowiekiem, płaci podatki, przelewa w terminie należności za rachunki, piecze mięso na niedzielę, pracuje po dziesięć godzin dziennie a wieczorami zabiera ją na imprezy filmowego światka. Niedługo kupi pierwszy garnitur, jeszcze przed czterdziestką, uda mu się.

------------------------------------------

Gdy pije, pisze. Ogląda nasze zdjęcia i pije jeszcze więcej. Nocami pojawia się na Kazimierzu, łazi, błądzi, pije. Pije. Nie śpi w pościeli w tulipany, bo nie chce kochać, nie umie wtedy. Potrafi tylko pieprzyć. Głos obniża mu się, robi się złudny, ma brudne tony.

------------------------------------------

Ja nie chcę pamiętać. Nic, nic. Zwłaszcza dobrego.
Mam pościel w żółto - czarne grochy, mam indyjską narzutę w ostrym, amarantowym kolorze, mam maryjki z odkręcaną główką, w których trzymam przyprawy. Płacę kosmiczne rachunki za prąd, mój sufit nadal cztery i pół metra nad głową, na nim stiuki. Nie dorastam, nie dorastam, maluję ryby, nie dorastam, nie przyjmuję do wiadomości moich lat, nie dorastam! Żyję w bajce, sama, sama, nie dotknie mnie nikt, nie skrzywdzi, nie zaboli nic nic.
Nie dorastam, Bjork śpiewa I miss you.
Nie nie.

czwartek, 13 listopada 2008

Migawki z lata


Zyskuje w powiększeniu, jak się kliknie tu, o tu.
Byłam trochę na mieście; spotkałam parę dziewczyn i paru chłopaków.
Czasem zdarza mi się uratować świat - nie wczoraj.

Oglądam zdjęcia znajomej - ma tak purystyczne mieszkanie, że pozazdrościć; próbuję mocno osiągnąć podobny stan, ale nigdy mi nie wyszło i nigdy mi nie wyjdzie.

Zaszyłam dziurę w tym szarym swetrze z Zary

Ci z drugiej strony rynku są lepiej ubrani i jacyś tacy mało wygnieceni - spotykam ich każdego ranka, idących powabnie w stronę Kazimierza, trzymających w objęciach firmowe torby, stuk stuk podeszwy drogich butków o rozwajający się chodnik (no właśnie, rozwalają nam chodnik)!
Też tak kiedyś miałam, ale mi szybko przeszło - po trzech miesiącach na ulicy Długiej zaliczyłam spektakularną ucieczkę na Kazimierz; powody były różne, przemilczmy, aczkolwiek opisana wyżej sprawa stała się wartością dodaną;) Czuję się bardzo wystrojona w mojej stylizacji na campową towarzyszkę, co to żyć, nie umierać, z drobnym elementem przywiązania do postaci francuskiej intelektualistki uprawiającej seks z bieszczadzkimi drwalami. Taak. W skrócie można by się w tym opisie zamknąć. Przy rozwinięciu natomiast można by uściślić - chcącej uprawiać seks z bieszczadzkimi drwalami.

Ominie mnie wystroik łikendowy, bo jadę ja w górki jutro wieczorową porą. Cieszę się niezmiernie, głównie przez kwotę, jaka ma zasilić z tej okazji moje konto. Bo żeby nie było - będę w tych górkach pracować przez całe trzy dni, próbując ogarnąć grupę rozwrzeszczanych dzieciaków w liczbie pięćdziesięciu dwóch sztuk. No i fajnie. Po nowohuckich kibolach nie ma chuja we wsi - dam radę;)

wtorek, 11 listopada 2008

Liberte, egalite, fraternite... sexualite;)

Wczoraj kolory w wybitnie świetnym stylu - z Mamą Moich Kolegów Dwóch, która zachwyca, zniewala i wywołuje rozpasanie intelektualne połączone z estetyką w stylu Soni Rykiel - szopa rudych włosów, wspaniałe czernie, ten ruch ręki strzepującej popiół z papierosa. Jedyna w swoim rodzaju i na tyle poruszająca, że każde spotkanie z nią nastraja mnie optymistyczniej do klasy tego świata.

Wyobrażam sobie siebie za dwadzieścia lat - a może..? Wiadomo, że będę po prostu sobą, ale wzorce warto zapamiętywać. Ostatnio jesteśmy w Panem Bogiem w pewnej rozbieżności, co do moich dalszych planów, więc wiem, że nie ma sensu obecnie o nic prosić, bo i tak nie. Mnie by wystarczyło, żeby On zapobiegał kryzysom w moim życiu, a o resztę zadbam sama - ale chyba definicję kryzysu też mamy różną. Cóż, bywa.

-------------------------------------------

A dzień przespano - przeleżany; przed chwilą wstałam. Obudziłam się o dziewiątej rano, po czym wciągnął mnie świat książkowo - filmowy, z przerwami na małe odpływanie do niebytu, więc finalnie podniosłam swe wdzięki kole godziny piętnastej, uznając, że czas najwyższy. Bo trzeba by kawy porannej się napić, tak. Prysznic i parę spraw przed wyruszeniem na wieczorne urodzinowanie Marcina. I co robię, co robię? Piszę bloga.

A kysz, do roboty..!

poniedziałek, 10 listopada 2008

It's just a game - everyday pain

Dzień pod znakiem Roisin Murphy i szycia potwora opiekuńczego dla kolegi. Słońce, zapach świeżo zaparzonej kawy na dzień dobry, luźne plany na wieczór - a może tu, a może tam, może to, może inaczej. Szary dres, koty miauczą na podwórku.

Problem jest taki, że mam od lat przyjaciela. A przyjaciel ma od lat swoją ukochaną - niezmienną, jedyną, naj. Lubię ją bardzo i mam mnóstwo radochy z ich szczęścia. Tylko że ostatnimi czasy ukochana przyjaciela wywija numery jako zazdrośnica - nagle, po siedmiu latach zaczęła jej przeszkadzać nasza przyjaźń. Spotkania wieczorne i wspólne wypady tam i siam. Telefony i smsy. Tańce do rana i szumiące w głowach śpiewy, zdarza się, o czwartej rano. To, że on sypia na mojej sofie, gdy okryje się hańbą alkoholową na Kazimierzu. Że ratuje, kiedy potrzeba. I czasem powie za dużo, bo wszak od tego ma się najbliższych. Że wpada w biegu do mojej kuchni, porywa z lodówki schabowego, co się ostał z obiadu i leci dalej.
Bądźmy szczerzy - przeszkadzam jej ja. Nie chce mi się komentować, więc tylko tyle - przykro. Szykuje się awantura, bo przyjaciel tłumaczeniem nic nie wskórał, więc się lekuchno podkurwił. Nie ma to jak babskie fochy, a do tego bez powodu, psia mać.

Wracam do potwora, a potem - na dzielnicę. Ciekawe, co dziś zmalujemy..?

niedziela, 9 listopada 2008

Popremierowo

Parę dni temu w Słowackim z okazji czterdziestolecia Małych Form Teatralnych, a wczoraj w Bagateli - Proces Kafki. Zachwyt przemieszany z duszonym śmiechem z kanapy - kto widział, ten wie. W wersji premierowej - jedynej..! A potem wódeczka i strasznie mądre rozmowy u oświetleniowców, bawienie się naczelnym porszakiem dużej sceny, opowieści, historie i mity, później Pies i tańce do ósmej rano z całą bandą aktorsko - techniczną plus przyległościami, a na koniec śniadanie na Starowiślnej w postaci jajecznicy z kurkami. A do śniadania wiśnióweczka. Ostateczny finał całości około południa.
Jestem przeszczęśliwa - kawał czasu tak nie było. Nie mówiąć o obsadzie wieczoru..!

I chyba lekko mi szumi - jeszcze. A wybieram się zaraz na drugi koniec Krakowa coby obejrzeć Bonda. A raczej - klatę Craiga. Taki był plan przynajmniej, ale nie wiem, czy co będzie z tego odbioru wspomnianej klaty, bo mam skurcz całej mojej osoby. Bardzo wewnętrzny i bardzo poważny. Włączyłam dziś Pamiętnik i...

Czas przestać się łudzić, że to przydarzy się jeszcze raz. Nie. Nie przydarzy. Chciałabym dać komuś wszystko, czego by pragnął, ale nie mogę. Bo we mnie już nic nie ma. Oddałam całość parę lat temu.

poniedziałek, 3 listopada 2008

Samba wśród brudnych krzeseł

I przenoszenie tony papierów, czyli - przeprowadzka pracowa. Całościowo, nie indywidualnie.

Agnieszka pisze - oczywiście musiałam się zakochać. A dlaczego nie ja? Jakoś ostatnio nie potrafię, a by się przydało. Nie tylko na cerę.

Krzyś robi karierę bez kariery - tak tak, można w ten sposób. Wlaliśmy w siebie pospołu dzikie ilości wódeczki, przeprowadzając inwentaryzację życiorysów. Tak można tylko z kumplem z ławy szkolnej wczesno podstawówkowej, pierwszą miłością, wskazówką zawodową oraz powodem wielu moich kroków w jednym. Znaczy - z Franaszkiem. Doprawdy nie znaju, czemu nie jesteśmy dziś osobistościami ze sceny muzycznej - wszak nasza pancurska kapela o dźwięcznej nazwie Bez Sensu grała ostro i z polotem. Na perkusji chyba była Fredro, a może to byłam ja..? Ostatnio wyszło na jaw, że każde z nas pamięta przynajmniej pierwszą zwrotkę naszego znanego w pewnych kręgach przeboju. Tytułu ja nie pamiętam;)))

Mam ochotę ugotowac bigos i zaprosić na niego przyjaciół. Jeszcze większą ochotę mam zaprosić przyjaciół na wspólne gotowanie bigosu. I to jest myśl przewodnia na dzisiejsze popołudnie.

Poza tym praca znowu mnie uratuje. Tak tak.

czwartek, 30 października 2008

Wracam do cywilizacji...

...siedząc w Pauzie i żłopiąc piwo, od czasu do czasu wydłubując z woreczka zielone haribo i gapiąc się na moje świeżo pomalowane na krwistą czerwień paznokcie. Obok mnie dwie twarze przy barze gadają o twórczości Tuwima, a ja śmieję się cichutko radośnie, bo dobrze jest bardzo, szczególnie w zestawieniu z ostatnimi tematami poruszanymi przez trzydziestu siedemnastoletnich kiboli wrzuconych w środek lasu. Główny nurt rozmowy można było zamknąć w słowach "kurwa, ja pierdolę, zajebiście" akcentowanych na różne sposoby;)

Dostałam batona w prezencie.

Prawdziwego, składanego batona, który ponoć nosi nazwę pałki teleskopowej, czy jakoś tak. Od młodzieży dostałam, szanownej siedemnastoletniej nowohuckiej, z którą to przepędziłam ostatnie kilkanaście dni zgubiona gdzieś w Beskidzie Wyspowym. Wisła Kraków, Hutnik i Cracovia, polski hip hop oraz ostatnie dokonania w temacie gier komputerowych to zagadnienia, z których mogę aktualnie napisać doktorat. Albo i dwa.

Grałam dużo w rugby. Poprawiło mi się w głowie z tej okazji, bo pewne rzeczy w życiu jednak się nie zmieniają. Włóczyłam się po jesiennym lesie, w słońcu i w błocie, darłam twarz na moich ukochanych kiboli, dostawałam skrętu kiszek na widok ich niewinnych gołych klat oraz wdawałam się w pyskówki z niejaką panią Grażynką, ksywa zimna sucz. Albo szmata, jak kto woli.

Po dwóch dniach w Kra mój żołądek ma się co prawda lepiej, nie będąc raczony co wieczór olbrzymią porcją bigosu, za to psychice dostało się trochu w kość. Raz, że eks, no, ale on już tak ma. Skłoniłam się do rzucenia mu propozycji podjęcia pracy przy wyrębie lasów gdzieś w Finlandii - proste to, nieskomplikowane i dające natychmiastową satysfakcję. Dwa, że mam jakby za dużo prac - bo dwie plus firemka plus zlecenia plus dzieciaki. A nadal nie mogę spłacić tej karty kredytowej, więc coś mi tu nie gra. Trzy, że jadąc dziś przez poranny Kra poczułam się identycznie, jak w Manchesterze - taki sam industrial mi wykwitł, klimat czerwonej cegły i żelaza, jakiś odlot zupełny, nie wiadomo skąd. Objaw nietypowy, takie wspominanie ze smakiem, skoro uciekłam od angoli z wielkim krzykiem, że są głupi i mają wszy. Trzy, że zwariuję z braku laku, tak to wyraźmy subtelnie, ale póki co staram się nie brać za kit. No. Bywa.

wtorek, 14 października 2008

Uch

Chciałam zaznaczyć, że siedzę w kolorach i psuje mi się laptop;( I źle jest i niedobrze, bo mam na nim milion trzysta projektów, których nie mogę stracić, a w barze nie mają czystej płyty, zaś ja oczywiście uprałam swego czasu gwizdek, który z tej okazji już nie działa. A nawet jakby działał, to i tak lipa, bo na gwizdku mieści się dziwnie mała ilość moich wypocin. Za chwilę mam prezentację. Jutro rano też mam prezentację. Co robić???
Laptop o dźwięcznym imieniu Tosia nabyty został całkiem niedawno w strasznym mieście pod tytułem Manchester za moich okrytych hańbą czasów pracy ku wzbogaceniu się. Może to i wyszło troszeczku, ale strata Tośki to dno i studnia. Bo fajna dziewczyna jest. I dość drogo się wyceniła. Nic to, jej cena, bardziej chodzi o zawartość, a ta jest niezwykle obfita. W sztukę, półsztukę, coś, co dojrzewa do miana sztuki, niesztukę, nuty miłe mym uszom, zdjęcia z czasów złych i dobrych, listy od przyjaciół, płody od przyjaciół i sztukę robioną przez przyjaciół.
Kwilę tutaj i opłakuję i za cholerę jasną nie wiem, co robić..!

Grzebię po gumtree. A tam:

"Zbieram się pomalutku, z drobnych kawałków, w które się rozsypałem. Zbieram się uważnie, stopniowo, wytrwale. Kość, im straszniej potrzaskana, tym będzie mocniejsza, gdy w końcu się zrośnie... Trzeba na to czasu, ale nagrodą jest niezłomność. Dziękuję Ci, że mnie rozbiłaś. I że tak bardzo pomagasz mi się zrastać..."



"Na nikogo nie można liczyć.Ta samotność dobija..."



"Wyznaję, że boli jak nigdy. Wolałabym nigdy nie wstąpić do raju. Po co mi piękne wspomnienia, skoro mam teraz roztrzaskaną czaszkę? Uzależniłeś mnie od siebie. Jeśli przeżyję, to będzie to na pewno ostatni raz".



"Telefon milczy... aha, no tak, sam go wyłączyłem... polska komórka, angielska komórka- zaraz obie wrzucę do jeziorka nieopodal... zrobię porządek z nimi i ze swoim życiem... niech nie dzwonią! Zrobiłeś.. Nie zrobiłeś.. Twoim błędem było.. Nie doczekałam się.. Zabrałeś mi.. Mów konkretnie.. Bądź mężczyzną.. Stosy wymówek, oskarżeń, manipulacja i to przerażające odwracanie rzeczywistości!! Córko taty nie dzwoń, czekam na telefon od dziewczyny, w której się zakochałem! Córko taty nie blokuj linii, czekam na rozmowę z osobą, którą kochałem, kocham i będę kochał już zawsze! Córko taty dlaczego zniszczyłaś to, co było między mną i moją ukochaną? Kto dał Ci prawo zniszczyć naszą miłość?? Zniknij córko taty! Moja Ukochana nie kłamie, nie oskarża, nie manipuluje! Nie wstydzi się łez, nie wstydzi się słów nie wiem, boję się, nie umiem... Jest dobra, kochana, czuła... Troski... Rozterki... Rozpacz... Nie, nie rozpacz, raczej zamyślenie i pytanie "dlaczego?"... Tak bardzo chcę się przytulić do mojego Słońca... Córko taty!!!"



"Zakochałam się w złamanym pojebie, niezdolnym do tego by kochać, na którego wciąż próbuję się zezłościć, a wypluwam tylko czułość".



"eee... coraz trudniej mi uwierzyć w to że spotkam jakiegoś wartościowego chłopaka w tym jebanym Krakowie !!!!!!!!".



I tak dalej, i tak dalej.

Boskie, można z tego skleić niezłą powieść o miejskich połamanych. Mało szczęścia na tym gumtree - jakoś większość pisze, że źle, że brak, że boli. Zastanawia mnie, co sprawia, że ludzie chcą to wykrzyczeć w sieci. Bezsilność?

Bo u mnie jest trochę prześmiewczo raczej. Przychodzi Moni i mówi: a wiecie, że Baśka ma faceta? Patrzymy na siebie z Szefową Mą Małgorzatą, po czym jak na komendę zrywamy się z krzeseł. Choć na fajkę. I piersióweczka w tej sytuacji też by się przydała.

Welcome to my world

Panowie remontowi powiedzieli rano, że do wieczora skończą..! O matulu kochana, aż mi się wierzyć nie chce!

ruchy, ruchy

Poza tym to przełomowy tydzień w moim życiu, przynajmniej taką mam nadzieję - jestem w trakcie poważnych działań i na dniach będę już mogła wspisywać w odpowiednich rubryczkach formularzy - właściciel firmy. A co.
Jeszcze tylko skończyć domek, przeżyć te dwie komisje w czwartek i piątek i już. A potem zostanie tylko przekonanie Orzechowego, że to jego pomysł, żeby zaprosić mnie na piątkowy wernisaż, na który, notabene, to ja mam wejściówki, a potem przetrwać dziesięć dni na Śnieżnicy, gdzie będzie mi towarzyszyć banda siedemnastolatków z rodzin patologicznych. Reszta - w normie. O spłacie karty kredytowej nie chcę myśleć - wybitnie psuje mi to humor.

No, to jazda.

niedziela, 12 października 2008

Dokumentacja remontowej rozp... A Frida śledzi.




Sezon grzewczy rozpoczęty

A ja kocham mojego pana elektryka; w domu jest sauna! Staram się nie myśleć o rachunkach.
Poza tym remont zbliża się do końca, tzn jest w połowie, a to już prawie za górką. Czekam z utęsknieniem na happy end, bo już zaplanowałam delikatne przemeblowanie, hurra.

Wiercąc dziury w ścianach, bejcując deski i śmiejąc się z moimi panami remontowymi, na chwilę zapominam o Orzechowym. Zdarzały mi się brzydkie sprawy z życiu, rozpieprzone relacje, tańce na stołach i zwierzanie się z problemów sercowych nieznajomym o czwartej rano w Psie; histerie w środku nocy i na środku placu nowego, wylewanie piwa na głowę zdradzieckiego narzeczonego koleżanki, palenie przyjaciółki na literkę M w recepcji nobliwego hotelu, wracanie do domu bardzo tropiąc węża, poranki, kiedy otwarcie oczu równało się co najmniej z wejściem na Moldovenau, budzienie się niekoniecznie tam, gdzie powinnam i całowanie się z chłopcami poznanymi chwilę wcześniej, albo i nie. Romanse z byłymi narzeczonymi, zatracanie się w życiu knajpianym, różne nie do końca dla innych śmieszne żarty. Jakoś zawsze potrafiłam spojrzeć sobie w oczy i ewentualnie zamamrotać po nosem: źle, źle, uch, coś narobiła. I już. Zero wyrzutów sumienia. Nie było to nic nadzwyczajnego. A teraz - oj. Czuję, że spieprzyłam. Bo Orzechowy - jest bardzo. A ja - ja nadal jestem tylko trochę.

Z drugiej strony, nie mam siły plątać się znowu w taką relację. Ja wiem, że dziwacy zawsze na siebie trafią, ale ża aż tak..?

Prosta historia

Ale jaka cudo, no miód, palce lizać!
Wczoraj, popijając rytualną piwoharbatkę przy arkowym stole, poczuliśmy, że musimy na chwilę uciec z miasta. Wpakowanie cztrech tyłków do samochodu zajęło nam trzy minuty i już, sru. To w górki i na pstrąga. I jeszcze nad tamę przy granicy. A potem na Słowację na zakupy. I kawa w Turbince w Niedzicy.
A Turbinkę prowadzi wspaniała pani lat bardzo po - sześdziesiąt, która najpierw nas opierdoliła na czym świat stoi, że śmiejemy się z programu Milionerzy, który właśnie oglądała, po czym stwierdziła, że uświadomi nam, jakie to czasy były i jak się żyło przy granicy. Historie i takie i takie. Najlepsza, opowiadająca o sąsiedzie, który jechał furmanką z rozwalonym rozporkiem i głową Lenina w ręce, a wszyscy wołali: schowaj tego chuja! I nie chodziło o Lenina..;)
Miło jest usłyszeć, że po pierwsze - biorą cię za dwudziestolatkę, a po drugie, że nic nie wiesz. Sprowadza na ziemię, reguluje poziom lansu, kiedy niebezpiecznie wzrasta. Choć wczoraj lansowania nic a nic nie było, więc jeszcze lepiej.
Coś się zmienia - gdyby ktoś zapytał mnie dwa lata temu, jakie jest moje ulubione miejsce w Kra, powiedziałabym, że Kolory. Albo Pauza. A teraz - arkowy samochód, którym uciekam na zieloną trawkę.

piątek, 10 października 2008

Bredzę. Na osłodę - Suede. Na cierpkość, szczypanie języka. Na noc. Choć na noc, to nowy Kusturica, kompletnie nie w temacie mojego dzisiaj, ale bardzo chcę zobaczyć. Tydzień po premierze, a ciotka Diu tak się opieprzała, że nie dotarła, zajęta romansami.

Wstyd, wstyd, trzeba nadrobić, tak tak.


W prezencie dla Fredro..;)

czwartek, 9 października 2008

Czas na spacer

Najchętniej w towarzystwie:


I rozmowy na ulubiony temat. A mój ulubiony temat to ja.
Idę jeść ciastka przyniesione w darze przez Maryśkę.

środa, 8 października 2008

Przyszedł Marcin i powiedział - zrób pstryk.

Robię.
Działa.

Będę naprawdę grzeczna. Tylko bardzo proszę..!

Kolory, noc. Spotkanie ze znajomymi od wina i rozmów wieczornych. Czekanie na przyjaciela, który zawsze, gdy potrzeba.

Przed chwilą pacnęła mnie w głowę historia z super niusa. Ała, ale tylko trochę. Mogłam się spodziewać, że to się w końcu wydarzy, ale miałam nadzieję, że ja pierwsza w tym towarzystwie to powiem. Eks przeprowadził się do swojej nowej panny.
No i co? O dziwo, prawie nic. Wypiłam łyk piwa, za to, co było. A dwa łyki za to, że się skończyło. Pozostałą ilość w kuflu za to, co będzie..!
Bardzo się cieszę, że pojawił się Orzechowy, że chociaż na chwilę. Ja wiem, że może głupio i naiwnie to brzmi, ale pomaga i to bardzo.
Nieoceniona powiedziała dziś takie rzeczy, że czułam się, jakby czytała w moim sercu (zresztą nic nowego, nie pierwszy raz). Bo albo nic, albo wszystko, szkoda się rozdrabniać. Teraz jest mi jakoś lżej z tą nową wiedzą. Lekko współczuję nowej narzeczonej eksa, mając w pamięci ostatnie smsy od niego, raptem - z wczoraj. Z drugiej strony kołacze się po głowie myśl - to już nie mój problem, po co, dlaczego. Przecież jest całkiem dobrze.

Zbieg okoliczności - siedzę w kolorach, laptop, piwo, w tle głosy znajome, lubiane, zza baru sąsiad krzyczy - przecież miałaś odpocząć! - a w komórce ciągle pibip, pibip, smsy od przyjaciół. Mają radar? Czują, że przełom nastąpił? Zaskakujące.

Jestem szczęśliwą kobietą.
Bardzo się staram.

wtorek, 7 października 2008

Mogłabym być kimś innym. Ale nie jestem.

Dziwne było śnienie, bardzo muzealne. Odwiedziły mnie w nim osoby, których nie chcę już nigdy spotykać, zwłaszcza przez sen. Wtedy nie mogę się odwrócić i odejść, jak na ulicy. Rano refleksja - lepiej samej. Mniej boli. I rozczarować można się wtedy głównie - sobą.

...choć boję się znów skamienieć; to dla mnie niebezpieczny stan. Więc tak uchylam drzwi, delikatnie, tylko po to, żeby po chwili mocno je zatrzasnąć. Duszno. Otwieram ponownie, szpara, przez którą wpada lodowate powietrze. Zamykam. I tak w kółko. Zwariować można.

poniedziałek, 6 października 2008

Przed chwilą Nieoceniona zapytała, co bym zrobiła, gdybym wygrała nagle pewną stosowną ilość gotówki. Hm. No i wyszło mi, że kupiłabym owczareczka. Li i jedynie na pewno. A reszta - to nie wiem.

Dobry moment do refleksji.
Szkoda, że zatruty dobiegającymi zza ściany odgłosami - kuciem, wierceniem plus męskim śpiewem, bo w pracy remont. Przez łikend bardzo popsuł mi się kręgosłup oraz wzrok, za sprawą nerwowego zerkania na telefon...

Głupia, rozpływam się. Strasznie to jest z mojej strony niedojrzałe, niefajne i ogólnie nie. Muszę się opanować i starać zachowywać przyzwoicie, a to z reguły ciężko mi wychodzi. Tfu, kompletnie mi nie wychodzi; jest to umiejętność, której ani nie wyssałam z mlekiem matki, ani nie nabyłam w czasie mojej wieloletniej edukacji życiowej. Niedobrze.

Mam tyle lat...

...ile Morrison, Hendrix i Joplin, w chwili śmierci. Nie wiem, jak z Cobainem, muszę sprawdzić. Acha, no i nie wszyscy razem, oczywiście.
Powyższy fakt wskazuje jednoznacznie na to, że już nie mam szans na zostanie młodą, sławną, zepsutą i zblazowaną. Zamiast tego mogę jeszcze zostać starą, utalentowaną i szcześliwą. Dość kusząca perspektywa.

Zmieniając temat - wystylizowałam ja się rano w pancurskie dżinsiki, co to z piętnaście lat już je posiadam (mieszczę się, mieszczę!), lekko skalane kurzem conversy oraz ramadanową chustę na łeb. Pięknie. Sprane czernie i szarości. I nagle, przed wyjściem z domu, wyciągnęłam z szafy mój fikuśny czerwony, oczojebny płaszcz. W połowie drogi do pracy poczułam, że to był bardzo zły pomysł, najgorszy z możliwych. Że jeszcze za wcześnie. Że nie radzę sobie z tą czerwienią. Bo nie.

No, okropnie jest.

piątek, 3 października 2008

Och och.

A mój przyjaciel Mumin się zaręczył ze swoim ukochanym. I jadę do Anglii na gejowski ślub. Zaczynam poważnie myśleć nad prezentem - i chyba będą to te zdjęcia z ostatniej sesji lekko erotycznej, robione w moim starym manchesterskim domu. Swoją drogą ciekawe, gdzie się te akcesoria zapodziały, bo nagle wydają mi się bardzo przydatne...

środa, 1 października 2008

Że kolega

Mam dylemat natury moralnej, mam również kaca oraz nieprzyjemne uczucie, że coś porządnie spieprzyłam. Taki wstyd jakiś się kołacze po głowie, uczucie przegapienia czegoś ważnego. No, ale radochy była cała masa.
Hm, a co to teraz będzie??? Aj.

Szkoda, że skończyło się tak, a nie inaczej. To i owo w środku mi kwili. Szczególnie siła mojej kobiecości, na wspomnienie pewnych... hm, ekhm, pomińmy.

Oj, źle.


-------------------------------------------------------------

A tak poza tym, to z moimi pracowymi to ja nawet bluesa zniosę, zwłaszcza w służbowej kuchni, o drugiej w nocy, przy kolejnej wódeczce, dwóch gitarach i fortepianie. Dżem seszyn do rana. Ze szczególnym uwzględnieniem jednego z gitarzystów oraz jego trzydziestoletnich wdzieków. Mniam.
A ja tylko o jednym. Ciągle zbaczam z tematu.
No, co poradzę.

wtorek, 30 września 2008

Obrazki poranne

- na plantach Pedał z Pieskiem, z którym regularnie spożywam sernik w Dymie - moje określenie jest czułe, a nie obraźliwe; roztkliwiają mnie nie tylko jego przesadne gesty, pięćdziesięcioletnie zmarszczki, powaga, z jaką prowadzi swojego kudłacza, ale przede wszystkim szyk angielskiego pana na włościach skutecznie przełamany gołymi nogami zestawionymi z tweedową marynarką, parasolem i nobliwymi mokasynami.
- mój Budzik spotkany dziś na wysokości Dietla, co wróżyło ni mniej, ni więcej, tylko tragiczne spóźnienie do pracy..! Okazało się, że gdzie tam, dotarłam przed czasem. Coś się mechanizm rozregulował podczas mojej nieobecności, co wynagrodził fajnym, krzywym uśmiechem spod spranego daszka kaszkietówki.
- ta para, która ni przypiął, czy wypiął, on skin, ona dama z banku, codziennie rano idą wtuleni w siebie, a w oczach mają takie coś, jakby właśnie spędzili pierwszą wspólną noc. Spotykam ich od roku. Zawsze wyglądają tak samo. Uwielbiam, pasjami.
- bananowy Pysio, złoty czterdzieści dziewięć, którego nabycie zajmuje z reguły coś około piętnastu minut - w kolejce przede mną przegląd społeczny: studenteczki, studenciary, starsza pani z puszkami żarła dla kotów, żul z dębowym mocnym, umęczona eteryczna blondynka z drącym gębę bachorem, przystojniak i nie - przystojniak.
- w dziale praca: rozrywka, media, sztuka, tylko pięć ogłoszeń, a każde brzmi: aaaaaaa, młode, atrakcyjne zatrudnię, z zakwaterowaniem. Łożmatko, na co mi ten dyplom w wersji podwójnej..?
- mój psycholog wziął i zaginął, a ja czuję się, jakbym conajmniej korzystała z jego pomocy, a nie tylko prowadziła z nim szkolenia. Co nie zmienia faktu, że kolejnego poprowadzić nie mogę, dopóki go nie namierzę. A to może być trudne.
- cieć opieprzył mnie, że zostawiłam mu drabinę pod drzwiami, zamiast zadzwonić. Proszę bardzo, nie ma sprawy. Następnym razem ma jak w banku budzenie o piątej trzydzieści. A chciałam być miła.
- wydarzyło się tak dużo, że aż nie wydarzyło się nic. Pielegnuję w sobie dystans do świata odgrzebany w czasie wakacji. Jak mnie wkurzą, to se pójdę precz - moja nowa filozofia.

niedziela, 28 września 2008

Do/od garów

Zaraz będzie tu Szefowa Ma Małgorzata, Tom i Donka oraz Arek ze swą połówką (jak tylko skończą się kłócić). Ja nie wiem, jak to jest, radar w tyłkach mają, czy co, ale jakimś cudem rozniosła się wieść, że JA DZIŚ GOTUJĘ.
Muszę sprawdzić, czy przed wejściem do kamienicy nie ma aby jakiegoś wyświetlacza sprzężonego z moją kuchnią, na którym pojawił się napis: uwaga, dają kurczaka ze szpinakiem;)

Jewish Odyssey

Ja zajmuję się głównie - mieszkaniem. W sensie uczuciowym, a nie czynnościowym. I jeszcze włóczę się sporo po dzielnicy, bo lubię.

Wczoraj, co prawda, zrobiłam karygodną wycieczkę na Kleparz w celu nabycia różnych miłych rzeczy przydatnych do wyprodukowania rosołku, ale poza tym nie wyściubiam nosa z Kazimierza i lekko mi z tym i błogo.

Garstka migawek:
- moja naj pani parkingowa jak zwykle nie zawiodła i pojawiła się na posterunku w blond irokezie nad swoją pięćdziesięcioletnią buzią, w odblaskowej, służbowej kamizelce skomponowanej z pasiastymi rajtuzkami w stylu mam trzy latka trzy i pół oraz nabijanymi ćwiekami bardzo mini szortami. Wystroik pierwsza klasa. Nie ma przeproś i tłumaczeń, że nie zapłaciłam/łem za parking, bo pani nie zauważyłam/łem.
- pewna telefonia komórkowa dowiedziała się, gdzie mieszkam i przed chałupą powiesiła mi przecudne reklamy z owczarkiem niemieckim w roli głównego bohatera. Kurwa, działa. Kwilę do pieska, ilekroć na niego spojrzę. Zmieniam sieć.
- Fred chyba specjalnie dla mnie pokazał zdjęcia cyganiątek, na tym ostatnim wernisażu w kolorach. Złośliwe pochrząkiwania wydobywały się spod mojego kapturka, bo tematyka taka, że mogę mu przedłożyć coś około trzech tysięcy egzemplarzy. Gorzej, że moje wykonanie to śmieć, przy fredowym. I dlatego nie zarabiam na tym pieniędzy. A szkoda.
- kolejna znajoma para rozstaje się po ośmiu latach. On ma do niej cierpliwość, na jaką ona nie zasługuje, a ciągle jej wszystkiego mało. Jest mi przykro, ale jednocześnie odczuwam pewną dozę satysfakcji ze stanu osobistej quirkowatości. Chociaż człowiek by się do kogoś tam jesiennie poprzytulał...
- liczę długi i oszczędności i wychodzi mi na to, że owczareczek wcale taki drogi w utrzymaniu nie jest, gorzej z czasem
- wywaliłam bluszcz z sypialni, bo mi moja Matkie Poetkie wyjawiła, że nie powinnam go uprawiać tam, gdzie śpię, ponieważ omotuje myśli. Acha, to dlatego tyle problemów z eksem było. Nie mogła rok temu powiedzieć?! Zapobiegawczo bluszcz został oddany sąsiadce o uporządkowanym życiu uczuciowym.
- chyba pójdę sobie na kawę na plac nowy, jak tylko skończę pić tą, co to stoi przede mną
- a kotów będzie wiecęj tej jesieni; ciekawe, czy też czarno - białe krówki z nich wyjdą..?

I nie chcę jutro do pracy.
Muszę pomyśleć nad jakimś durnym wystroikiem z tej okazji.

piątek, 26 września 2008

Jesień miejskich ludzi

Poczułam, że wróciłam.
Na śniadanie był obwarzanek i kakao przy Latinas Putumayo - najpierw uważne wybrzydzanie przy wyborze muzyki na dzień dobry, trochu gapienia się przez okno (wczoraj umyte w przypływie nie wiadomo za bardzo czego), potem tradycyjny BOM połączony z załatwianiem kilku spraw i spraweczek - tym przyjemniejszy, że nie sobotni, jak to zwykle bywa.
Kra ładne, jesienne. Inny sort turystów, jakoś angoli mniej, jakoś przyjemniej. Dziewczyny obleczone w zwiewne fiolety i brązy - estetyka ulicy bardzo moja, więc patrzę z przyjemnością. Taki podglądacz ze mnie.

W kolorach wieszają nowe zdjęcia - wieczorem trzeba przyjść na wino i rozmowy; to cieszy. Tola ratuje moje podupadające zdrowie herbą z sokiem malinowym. Znajome twarze nad laptopami. Słońce za oknem, na placu nowym mix kwiatów i dojrzałych pomidorów. Dzielnica znów ma dla mnie najpiękniejsze dachy na świecie, a ja, patrząc, jestem jakoś tak durnie szczęśliwa..!

Zapeszę - nie, nie.

Wczoraj pomidorowa w od zmierzchu do świtu, a potem bezczelne smażenie schabowych we własnej kuchni - dobrze jest pomieszkać. Mirek zapala świece i mówi - witaj w domu, tak pusto było! Arek, mrużąc zmęczone oczy, zaprasza na wiśniówkę przed snem. Nasz kamieniczny żul stoi, gdzie stał, koty miauczą, trzy suszarki zawalone praniem straszą przed drzwiami mojej sypialni. Szmaragdowe zasłony kupione na ciuchach za psi grosz, tuż przed wyjazdem, inspirują do zastanowienia się nad nowym wystroikiem domu.

A teraz telefon od Fredro - muszę się wyprowadzić, szukam mieszkania. Nowe problemy.

Jesień. Moja ulubiona pora roku. No to do przodu..!

czwartek, 25 września 2008

Chłopcy z Varny

Lekkie retro na pochmurny dzień;)









Fantastyczny projekt artystyczny - gdzie jest ryba?

Ryba z ciotką Diu:



Dzień dobry, tu ryba:


Kompozycja rybna w szafie:


Przyjaźń rybno - węgierska:


Ryba just ryba:




Ryba w Tokaju:



Mumia rybna:


Rybny lans:


Ryba w Fogaraszach:


Ryba w Sapancie:


Ryba w Insomni:


I kuchnia rybna:


Zupa z ryby:


Ryba w Brasovie:


Na plaży się smaży:



Bałagan z rybą:


Ryba w Hagii Sofii:


Religijna ryba i ramadan:



Ryba z kotem, kot z rybą:


Ryba z ciotką Fredro:



Ryba piła:



Zgadnijcie, gdzie teraz jest ryba..?;)