wtorek, 30 grudnia 2008

Srars stars

Wracałam wczoraj z pracy, kieliszka wina w Molierze i strasznych zakupów sale siedemdziesiąt procent, kiedy to wzrok mój błędny i nieco zmęczony przykuły te industrialne konstrukcje na Rynku. Znaczy - sylwestrowy koncert chłopcy szykują. Oj*.
Za to na Małym pięknie, spokojnie, wśród białych namiotów słychać dźwięki tricky day, gdzieś wesoło szczeka pies. Aż chce się zostać i napić gorącej herbaty z beczki, pobablać jeszcze chwilę ze znajomymi i pośmiać się z faktu, że znowu, znowu niestety, żadnemu z nas nie udało się spróbować grzańca galicyjskiego na świątecznym jarmarku, choć wybieraliśmy się na niego gdzieś tak od początku grudnia...

Kot demoluje mieszkanie, skacząc jak głupi za zielonym smokiem, swoją ulubioną zabawką, a ja czekam na warszawsko - lubelskich gości, myśląc, gdzie by tu w pobliżu nabyć tygrysie krewetki i usmażyć je na masełku, mmmm, mniam.

Takie mam myśli głębokie, a co;)

*powyższe oj jest moim świętym prawem, skorom szczęśliwą mieszkanką ścisłego centrum. Hm, na własne życzenie, swoją drogą.

Brak komentarzy: