środa, 29 lipca 2009

Spadaj, wujek

No i co. Chcą, żebym zapoznała się z wytycznymi polskiego prawa, aby wykorzystać jego jakże przydatną znajomość w mej twórczej i radosnej pracy zawodowej. Chyba jasne, że stanowczo odmówiłam.

To tytułem zagajenia, jak w brukowcu. Teraz przejdźmy do ważniejszych spraw. W górkach się było, u znajomych. Się zmokło i zmarzło, więc oczywiście było cudnie i dokładnie tak, jak miało być. I się pochodziło i się wódeczki popiło, zakąszając małosolnym i krasząc rozmowami do świtu w góralskiej chałupie z ciemnego drewna, która to została moją najnowszą miłością i od razu z marszu także narzeczoną. Problem jest taki, że skoro jest narzeczoną, to powinna chcieć, abym dzieliła z nią życie i przeniosła w jej progi swe wdzięki w trybie natychmiastowym. Niestety, oddała już je memu koledze, który absolutnie, ale to absolutnie nie zasłużył. Niewierna, no.
Przyjechał też Sivy, ta satanistyczna irlandzka menda, więc oczywiście jest bal i hołubce do rana (w jego wykonaniu), z przerwami na dentystę. Ja nie łobuzuję, bo mnie mdli. A dlaczego mnie mdli, to też jestem ciekawa, lecz przewiduję również najgorsze, co ponoć wcale nie jest najgorszym, biorąc pod uwagę prawie trzy dychy na moim karku. Tylko jakoś przegapiłam moment, w którym ci z rządu tłumaczyli, że nie mam nic do gadania kiedy chcę rodzić i czy w ogóle, a tak się składa, że ja jednak chyba nie chcę.

czwartek, 23 lipca 2009

Wściekłość means wściekłość, grr grr

Nie jest dobrze, znaczy się.
Ten dupek z porannego tramwaju, któremu prawie dałam z liścia spowodował całodzienny wkurw, prawdę mówiąc zasiany wczoraj wieczorem, kiedym to wyjęła z mej pięknej pralki sześć kilo ciuchów, z których wszystkie okazały się być intensywnie RÓŻOWE. Przez jedną indyjską szmatę, wrzuconą całkiem przypadkowo. Za jakie grzechy, ja się pytam?! Szlag trafił nowe szturmówki kupione ostatnio na wyprzedaży za całe trzydzieści dziewięć dziewięćdziesiąt, jak również zajebistą biało zieloną koszulkę nabytą w Zarze i przedstawiającą szczęśliwego rekina. Z inicjałami.
Idę walnę mowę w tym pieprzonym, pieprzonym indyjskim na Filipa, gdzie jak wół na metkach stoi: produkt nie farbuje. No to będzie jatka, ha.
A ciul z tramwaju rano, to szczyt szczytów, bez skojarzeń, moi mili. Tłuste, wstrętne coś, co darło twarz na cały wagon, opowiadając koleżance, jaki to jest ętelegętny i wspaniały, bo pracuje w knajpie w Londynie. A dzieciaka to mi babka pilnuje wiesz, bo ja to kariera, a w końcu mogę jej postawić samolot, stać mnie, nie? A Andzia, wyobrażasz sobie, w czarnej sukience na wesele poszła, ja nie mogę, co za ciemnota, już gorzej się nie da, od razu było widać, że jest z Polski, co za kwas...

A w mordę chcesz?!
Staram się nie dawać i stosować chill i zen, nawet w obliczu tego, że wypadło mi trzydzieści procent włosów po rozplątaniu warkoczyków holenderskich, które do wczoraj zdobiły (ekhm) mą czaszkę, wyprodukowane przez nadobą Sis. Będę ją do końca życia karmić przez sen, żeby za karę była grubsza ode mnie.

poniedziałek, 13 lipca 2009

Pani lat pięćdziesiąt sześć...

...uważa mnie za swą rywalkę. Skandal.
Wszystko przez umieszczone na strasznym portalu pod tytułem nasza klasa zdjęcie przedstawiające mą skromną osobę w objęciach byłego profesora od malarstwa. Jesteśmy na nim rozkosznie narąbani i bardzo, ale to bardzo uroczy. Profesor zobaczył, pochwalił i kazał dopiąć pinezkę z nazwiskiem, coby inne studienty mogły popodziwiać. To dopięłam. I co? I zaraz odezwała się owa pani, stara i brzydka i jęła mnie prześladować, jako że trzydzieści lat temu profesor ją bzyknął i porzucił, a ona bidna do tej pory nie może tego faktu zapomnieć. Ciekawe tylko, czy bzyknięcia, czy porzucenia, hm. W każdym razie to moja wina, bo skoro teraz mam zdjęcie w objęciach jej byłego kochanka, to znaczy że jej go odbiłam. Omijając fakt, że trzydzieści lat temu nie stanowiłam nawet zalążka przyszłej siebie w macicy mi madre, która raczyła się wtedy włóczęgą po świecie w ramach ucieczki przed złotą erą PRL.
Ale czad, ja nie mogę. Normalnie żałuję, że mój romans z profesorem ma i zawsze miał charakter wybitnie intelektualny i rozgrywał się na poziomie wyposażenia głowek;)

czwartek, 2 lipca 2009

Taki domek, taki

Było nie ganiać po stronach plotkarskich, tylko cicho siedzieć i ciężko pracować. A tak - jest problem. Bo ja muszę, no muszę mieć taki domek!
Nie że tam pojechać, czy coś, phi, Jechać to se może Bekham z małżonką z okazji dziesiątej rocznicy niewoli obrączkowej.

O życiu przegranym i gamoniach

O tym ponoć jest ta książka. Ha, kłócić się nie będę, ale zgody wyrażać też nie muszę - poza fragmentem o problemie z wywalaniem ciał pijanych angoli zarżniętych przez barmana, bo podrożały opłaty za wywóz śmieci. Boskie.

Twarze przy barze widzę i marzę;)
Piesek w moim wykonaniu bywa nieczęsty, lecz intensywny. Kiedyś bywało inaczej, fakt, za przyczyną el novio viejo oczywista. Ja tam zawsze wolałam oberże miejscowe i kolorowe, moje tyskie na nóżce z cytrynką i białe wytrawne ze szklanicą wody. Słońca sporo, mordy znajome i nie ma tego stajla nocnego popijania, choć z reguły to bywa nocne popijanie...
Tak się zastanawiam, czy nie wynika to z mojego wrodzonego lenistwa - mieszkając większość lat krakowskich na Kazimierzu, a teraz chwilę dalej - tuż za mostem, czy nie jest mi po prostu bliżej na plac nowy..? Chyba nie, bo do Pauzy biegam regularnie, a kazimierskie bruki uskuteczniałam nawet w czasie zdrady mieszkania na rzecz ulicy Długiej. Chociaż wtedy wszedł mi w krew też Bunkier. A od dawna kocham sernik i wiśnię w Dymie. I na jednego do Zwisu w letnie wieczory. I czasem kawkę na Stolarskiej.
Hm. Jednak schylę głowę w pokorze, podumowując temat, od którego zaczęłam - książka o Psie cudna, ironiczna, no miód, i bawi mnie grono znajomków udających, że e tam, co tam, a w rzeczywistości szukających z wypiekami pod stołem fragmentu o swojej osobie.
Pod osłoną nocy i to bezgwiezdnej to ja bym musiała opuścić miasto Kra, gdyby ktoś książkę o Kolorach wyprodukował...

środa, 1 lipca 2009

Co można mieć za 10 pln

- klapki od pani z rogu Długiej i Basztowej, fajskie, fioletowe
- kawę w Pauzie, wyborczą i ołówek z piórkiem z kiosku przy ulubionym sklepie plastycznym
- kilogram czereśni i ponad kilogram truskawek
- dwie białe papryki, dużego bakłażana, koper, trzy cebule cukrowe, trzy pomidory, główkę świeżego czosnku i żarówkę czterdziestkę z małym gwintem - nabyte jak Jahwe przykazali na Kleparzu.
- tyskie na nóżce w Kolorach i dwie gałki lodów
- paczkę szlugów, jak bardzo potrzeba

Życie jest piękne, a ja - bogata.