poniedziałek, 23 marca 2009

Ha!

Weekendowe tańce w Psie sprawiły, że spoglądam na świat dużo łaskawszym okiem. I żadne tałatajstwo mi w tym nie przeszkodzi, ha.

Przyczyniła się do tego stanu również akcja materac, która miała miejsce w niedzielny wieczór bardzo deszczowy i nieprzyjemny, kole godziny dwudziestej, w apartamentach przy ulicy Starowiślnej, a także przed wspomnianymi apartamentami. Uczestnicy jak zwykle radośni i stali, czyli Brat z Wyboru, Tom oraz mła plus moja nowa Partnerka Życia zwana popularnie Agatą. Akcja materac rozwijała się także w samochodzie marki mazda lat dwanaście, by w końcowej fazie osiągnąć zadowolenie w taksówce kombiaku marki nie pamiętam. I wszystko by było miło i fajnie, gdyby mi się na tylnym siedzeniu tej taksówki nie rozwalił worek z rzeczami do prania, w wyniku czego zgubiłam moje fioletowe majtki z zielonym smokiem, którymi, jak mniemam, uszczęśliwiłam i tak już uradowanego pana kierowcę.

I czy ktoś mi może pwoiedzieć, co to za reklama nowego energizera, która głosi: nabywasz, otwierasz, dochodzisz???!!!

czwartek, 19 marca 2009

Dziesiątka klepnięta

Przytłacza mnie milion spraw do załatwienia/dogadania/zaklepania/pamiętania/zapisania/zadzwonienia. Spraw mało miłych i niełatwych, ale w ogólnym rozrachunku prowadzących do czegoś bardzo dobrego. No ale.

Od soboty zasiedlam Stare Podgórze, we własnych czterech ścianach. O skośnych sufitach, bajwełej;) Odkrywam jeżdżenie tramwajem do pracy i pewną odległość do oberży kolorowej, w wyniku czego moje wieczorne życie codzienne uległo znacznej zmianie. Miast filozofować myślą bynajmniej nie filozoficzną wśród śmiechu znajomych zajmuję się rozpakowywaniem pudeł i pudełeczek, kartonów, waliz i toreb wszelakich, w jakich zgromadziłam swe dobra. Pewnien etap życia za mną, a póki co - jednak trochę smutno. Codziennie rano, przekraczając most na Krakowskiej i wjeżdżając na Kazimierz czuję, że przez te dwa przystanki jestem w domu. W końcu spędziłam tam ładnych kilka lat, znam każdy zakątek i każdą bruzdę wyrytą na kamienicach. jeszcze ciężko powiedzieć mi o Podgórzu - dom. A mam niestety lub stety skłonność do wtapiania się w otoczenie. Za kilka miesięcy to się pewnie zmieni, tymczasem - będąc w nominalnym domu spoglądam za Wisłę na coś, co nigdy nie było domem faktycznym i trochu...tęsknię. A radość w głowie i tak ogromna, bo pełna oczekiwania..!

środa, 11 marca 2009

Tekst, który zawsze mnie rozpieprza na kawałki, bo jakoś tak podskórnie czuję, że go usłyszę (albo sobie wmawiam) brzmi: powolutku.
A ja od powolutku dostaję szału i jeszcze większego przyspieszenia. Efekty są takie, jakie dziś wylazły spod regału, po rozkręceniu go na części pierwsze. Efekty są wybitnie gumowe. I zużyte. Wstyd, za to jaki przyjemny.

Jak to dobrze, że nie spotkaliśmy się rok temu. Byłam wtedy dość znaną histeryczką. A teraz - czilałcik. Poczekamy, zobaczymy, chociaż w środku wszystko dudni z emocji, Bum bum.

niedziela, 1 marca 2009

Idę dziś wieczorem na łyżwy, w związku z czym już zaczynam się bać. Jest godzina trzynasta z groszem, czas najwyższy... Mój bardzo biedny i bardzo posiniaczony tyłek absolutnie nie potrzebuje kolejnych upadków, a znając życie przyliczę ich dzisiaj kilkadziesiąt...

I mam pokój do wynajęcia. Doborowe towarzystwo jeszcze przez dwa - trzy miesiące included. A potem towarzystwo wynosi się do apartamentu w Starym Podgórzu, który zamierza nabyć w trudnym i długim procesie, przy wybitnej pomocy Mi Madre. Trudny i długi proces nabywania rozpoczyna się jutro, porą wieczorową. Proszę trzymać kciuki i wspierać duchowo, przelewy na konto również bardzo mile widziane...

Się wróciło się.

Z Beskidu Wyspowego, bo jakżeby inaczej. Ma się potłuczony i silnie fioletowy tyłek oraz totalny zanik instynktu macierzyńskiego, w wyniku spędzenia tygodnia w towarzystwie młodych nastoletnich w licznie sztuk trzydziestu ośmiu. Sikają do koszy na śmieci i drą ryje do czwartej rano mimo metra pięćdziesięciu wzrostu. Chuj mnie wziął i strzelił, wyrażając się z wrodzonym mi taktem i kulturą - potrafię znacznie gorzej po tym wyjeździe, wierzcie mi;)

W związku z odreagowaniem udałam się wczora z wieczora na podbicie karty na zakładzie w gronie wąskim, aczkolwiek dość doborowym. Po przybiciu dwóch pieczątek na głowę zmieniliśmy lokale kazimierskie na bardziej rynkowe, udając się na zabawę pod tytułem karaoke do oberży alternatywnej, aby zobaczyć i usłyszeć Szefową Mą Małgorzatę oddającą się tańcom na barze z bardzo pijanym i bardzo rozochoconym angolem. W rytm przyśpiewek Marylki Rodowicz, żeby nie było. Szefowa Ma Małgorzata, mając pałera jak sto tysięcy, jest również posiadaczką bardzo kształtnych, dużych i podrygujących...hm, no, oczu, więc tłum płci męskiej kłębił się i nacierał, coby każdemu dane było. W tym kontekście naprawdę nie rozumiem tego smutnego pana, co to Szefowej Mej Małgorzaty swego czasu nie chciał...

Urżneliśmy się grupowo i śpiewająco. Reset zadziałał. Nie widzę już wszędzie wrzeszczących chłopców i piszczących dziewczynek. Tylko czasem gdzieś zza węgła wychyla się jakieś widmo.