poniedziałek, 31 marca 2008

Autobus 76 - Wesoła Kopalnia

Łikend odbył się na Śląsku.
Wszystko świetnie fajnie, ale to jednak nie moje klimaty, absolutnie. Jakaś ą ę to ja za bardzo nie jestem, oscyluję tak trochu pomiędzy wysublimowaniem włóczykija - samotnika, co to nieprzyzwyczajony nikomu się spowiadać, a wypracowaną topornością osoby, która jakby co, całkiem przyzwoicie potrafi bluznąć. Mimo tego, jakoś tak... no nie tak. Ale fortepian był i trąbka i saksofon, chęci do odgrzebania wiedzy skutecznie zapomnianej, a nabytej w pocie czoła za czasów szkoły muzycznej w wieku podstawówkowym (mamo, dalej Cię nie lubię).

Najbardziej ze wszystkiego podobało mi się jechanie autobusem pt. Wesoła Kopalnia oraz fakt, że za cholerę nie znaju, gdzie ja jestem. No Śląsk.
Fajniejszy był w innym gronie i z Ola przy lewej nodze.
Zresztą - wszystko było wtedy inne.

piątek, 28 marca 2008

Tizangara

Byle przedłużyć cud bycia razem na skraju lasu!
Gdy przebywam z Tobą mam wrażenie, że zapadam w sen. Może to, co nazywamy czułością, jest właśnie takim wyciszeniem?

czwartek, 27 marca 2008

Ostatnie dni upłynęły pod znakiem Kusturicy, wódeczki sączonej bardzo nobliwie i planów wyjazdowych, które tuż tuż, na całe szczęście. Była też oczywiście podróż sentymentalna, która, o dziwo, nie poruszyła absolutnie niczego w moim twardym jak kamień sercu. No cóż, ekhm.

Świat oglądany o 5 rano z Nieocenioną u boku jest naprawdę fajnym miejscem.
Wtedy bardzo rozumiem ironiczne słowa mojej mamy: "nie martw się, miłość to bzdura". Tylko że ja, o zgrozo, zgadzam się z nimi na poważnie.

niedziela, 23 marca 2008

Karkóweczka na ostro

Świąteczne przygotowania dwóch zbłąkanych dusz rozpoczęły się w piątek o godzinie dwunastej punkt w południe, od całkowicie bezbożnej kawy w Pauzie połączonej z poczytywaniem gazetek o sztuce. Z gołymi babami na okładkach.
Eks przybył mlaszcząc namiętnie nad gigantycznym panini z salami, pożarł, po czym stwierdził z zadowoleniem, że teraz może rozpoczynać post:)
Całkowicie wyluzowani udaliśmy się na Kleparz, coby nabyć duże ilości mięska (przed pieczeniem zamarynowane w sosie sojowym - mniam!), równocześnie przygotowując się psychicznie do mającego później nastąpić trzepania dywanu dotarganego aż z Boliwii, który waży więcej niż my z eksem razem wzięci.
Tup tup, ulica Filipa, tup tup, dwa stwory odziane w sfatygowane baranice, tup tup, haaaa heeee, odpal mi papierosa, weź siatkę ode mnie - za ciężka, tup tup..., czilałcik, aż tu nagle..." Auschwitz, Auschwitz - Birkenau" - z uprzejmym uśmiechem zawołał w naszą stronę elegancki facecik z nieeleganckim wąsikiem. Eks, wychowany w Austrii jak się patrzy, ściągnął powoli taksówkarki, obrzucił facecika spojrzeniem, że nie daj Boże, po czym ryknął basem: "że co"??!!
Bardzo, doprawdy inteligentnie.

Niniejszym, ze względu na świąteczny czas, przepraszam facecika od Auschwitz touru - to tylko tak wyglądało niebezpiecznie, my naprawdę nie chcieliśmy pana zabić. To znaczy, ja nie chciałam, a przynajmniej nie tak do końca. Natomiast, że eks chciał, to jestem pewna, ale taki już jego urok:)
---------------------------------------------------
Smacznego wszystkim, bo to bardzo pyszne święta są:)

piątek, 21 marca 2008

Panu Bogu się popieprzyło. Pada śnieg i to jak!
Fajnie.

czwartek, 20 marca 2008

Czerwony balonik. I sama prawda.

Wczoraj pępowina pękła. Obie części odpadły zaraz potem od właścicieli i splotły się ze sobą ponownie, bez ich udziału i zgody. Zrozumiałam, że tak już zostanie. Jedyne, co może się zmienić, to natężenie odczuwania. Rzeczywistość stanie się do zniesienia.

Najpiękniejsze są ciut chwile i ciut radości - bo słońce rano, bo pianka na kawie, uśmiech, czyste sznurowadła w trampkach, moje tematy w radio, czas spędzony z przyjaciółmi, wyczekana kniga kupiona za ostatnie pieniądze i do tego kolejki w empiku nie było. Bo telefon poranny zadzwonił i usłyszałam "dzień dobry". Kolory codzienne (to dość dwuznaczne, kto ma wiedzieć - wie:) Bo coś zostało na karcie w telefonie i nie przypaliłam wyjątkowo obiadu w porze kolacji. Bo zaraz wyruszam na parodniową włóczęgę, a moment później na taką o wiele dłuższą. Bo będzie wiosna i suki urodzą malutkie owczarki niemieckie. Bo czuję i choć żal czasem tak potworny, to jednak czuję!
Żadnych wielkich uczuć, żadnych wielkich spraw, idei. Wszystko, co robię i o czym marzę, jest w zasięgu ręki, choćbym nie wiem co wymyśliła. Nie umiem pływać, nie szkodzi - opłynę świat dookoła!

wtorek, 18 marca 2008

A więc Rumunia...

... nie, Romania, tak wolę. Pieprzyć to, jadę znowu. W maju minie rok od ostatniej konkretnej wyprawy. Przerażająca świadomość, niedługo tyłek mi do krzesła przyrośnie, a raczej do stołka barowego! Jest cudnie, bo mam wreszcie gdzie wracać (żeby wszystko było jasne - domem nazywam miasto, nie konkretne cztery ściany, chociaż i to zaczyna się powoli zmieniać). Ale fakt, że już czas. Bo żem włóka słowianica i za najwyższy ideał uważam bycie w drodze, choć zdaję sobie sprawę z tego, jak to naiwnie brzmi.

Ja nie podróżuję, ja się włóczę. Z zacięciem. I może dlatego mi sercowo nie wyszło, bo eks spartolił robotę - oświadczył się po dwudziestu minutach znajomości, ale na pytanie, co będziemy w życiu robić, odpowiedział, że PODRÓŻOWAĆ. A tak już mu dobrze szło...

No to dwie miamory z tamtego roku, a na nich targ w okolicach Ieud. Pyszną śliwowicę tam zanabyłam i tyla, bo jakbym chciała coś jeszcze, to miałam do wyboru konia, wołu albo sto kilo mąki. Z młynarzem w zestawie.


poniedziałek, 17 marca 2008

Cocorosie


W takich momentach czuję. Obłoki nad moją głową, podciągam rękawy szarego swetra. Mam obdrapane czerwone paznokcie, klik klik palce w klawiaturę. Mam obdrapanego, choć nowego laptopa - wszystko, co ze mną żyje, nabiera wypranego kolorytu. Jest pieknie. Hairnet paradise.

Moje życie beze mnie

Wczoraj coś wisiało w powietrzu.
Czułam, że zdarzy się dziwnie.

Pies, jakaś dwudziesta trzecia, rozmawiam ze znajomymi przy barze.
Wiesz, że tu jestem, wylało mi się przed Tobą. Podświadomie czekam.

Twój wzrok z drugiego końca baru, zmęczony. Tak nagle. Zanim zobaczyłam - poczułam. Jesteś już taki stary, wymięty na twarzy, taki piekny..! Nie jesteś z pierwszych, drugich, ani nawet trzecich stron gazet.
Po co był Ci ten psi wieczór? Przyszedłeś siebie załamać, czy mnie?

Mam dość tej gry. Wypotworzyłam zasady, Ty stworzyłeś monstrum. Mamy podwójne życia, wiesz o tym..! Ale nie powinniśmy ich łączyć - część dni pochodzi z jednego, część z drugiego życia. Czasem nawet godziny się bałaganią, brudzą wokół, srają na umytą podłogę.

Zaparz herbatę w mojej kuchni, wyprasuj rysy twarzy.
Albo nigdy nie chciej już nic ode mnie.

sobota, 15 marca 2008

Jajeczkujący mobbing

Kto był wczoraj w Alchemii, ten wie, że normalnie nie było. Nocą, ekhm, dość zaawansowaną. Cóż, tak swoją drogą, definicja normalności może być dyskusyjna...
Jajeczko, tudzież śledzik świąteczny w mojej pracy zawsze obchodzony jest w Alchemii. Wczoraj jajeczko akurat, no bo to te święta... ale i tak nie ma to większego znaczenia, ponieważ za jedno i drugie służy wspaniały napój bogów zwany potocznie browarem oraz swojska, ukochana przez towarzystwo pracowe wisnióweczka. Z limonką. A co.

Wczoraj nastąpił debiut towarzyski naszego nowego kolegi, który jest prawdziwym, niepodrabianym doktorem psychiatrii. Po trzech piwach zaczął błyskawicznie nawiązywać bliższą znajomość z biustem szefowej, która będąc:
- dumna ze swoich cycków i tylko cycków, li i jedynie
- zdesperowana brakiem faceta i wmawiająca sobie, że 31 lat to zaawansowany wiek
- zdrowo pijana,
doszła do wniosku, że psychiatra to może i najgorszy nie jest.

Efekt: kolega dziś do pracy nie przylazł, telefonu nie odbiera i nikt nie wie, co i dlaczego.
Głupi, czy co? Podwyżkę powinien dostać:)

wtorek, 11 marca 2008

Gdy ja przyłożę, to nie daj Boże, czyli jak trudno być słabą kobietą

Mam takie klasyczne babskie skłonności do pozamiatania w życiu, raz na jakiś czas. Tak z okazji wiosny. A co.
Jakieś brudy powypływały z kątów, nie wiadomo po co i na co, jacyś ludzie mnie napastuja, jedni z niczym nie uzasadnionej miłości, drudzy z wielce uzasadnionej nienawiści. A ja sobie tak siedzę wśród tego zamętu, macham nóżką w trampku i kołacze mi się po głowie, na cholerę to wszystko? Toż ja sama prawie żadnych ruchów emocjonalnych nie wykonuję ostatnio, w taki miły stan wpadłam. Czilałt, jak to młode mówią.
A tu nagle zaczyna się zawierucha, żebym to ja jeszcze zamawiała..! Przyznaję, cykora złapałam.
Tylko jedna, jedyna osoba mogłaby mnie wyprowadzić z tego na prostą, ale najpierw musimy przestać drzeć koty.
Wzdech.
Z drugiej strony, może i lepiej, że tej jednej, jedynej osoby chwilowo niet w Krakatau, bo ja jeszcze nie jestem gotowa, ja pomyśleć muszę. Czuję się jak przed ślubem, choć takowego w najbliższym czasie nie spodziewam się zawierać, choć, cholera, nigdy nie wiadomo:)

----------------------------------------------------

Zmieniając temat, wydawało mi się, że zmienię także pracę. Ba, wydawało mi się nawet, że znalazłam tą drugą. Idealną, wymarzoną, no glanc po prostu.
Dopóki dziś mail nie przyszedł..: "Szanowna Pani, z wielką przyjemnością nawiążemy z Panią szeroko zakrojoną współpracę, jednak ze względu na brak sponsorów nasze działania mają charakter non-profit".
Blablabla.
Szanowni Państwo, działania non-profit, to ja od rana do wieczora uprawiam.
Więc z poważaniem, pocałujcie mnie w dupę.

niedziela, 9 marca 2008

Wysoki poziom szczęśliwości...

... póki co utrzymuję. Mimo tego, że dziś znowu jest jakiś taki dzień, który, o dziwo, zaowocował kilkoma miłymi niespodziankami.
Primo, kochany współlokator wystąpił rano z różyczką, bleh, ale liczą się intencje - nie na darmo jestem wierna powiedzeniu "gej w dom, bóg w dom":)
Secundo, eks przyszedł, zarzucił mnie sobie na plecy, uprzednio pozwoliwszy wdziać strój do ludzi, po czym zabrał na naprawdę pyszny obiad.
A poza tym dziesięć tysięcy smsów mi się przydarzyło, telefon od niezawodnego taty, który zawsze sprawia, że ryczę ze śmiechu w najmniej odpowiednim ku temu miejscu, no i perspektywa wieczoru w przemiłym, mam nadzieję, towarzystwie. I na pewno w przemiłym miejscu, aczkolwiek jego mit został przedwczoraj obalony, co muszę z bólem przyznać.
Zawsze czułam się tam bezpiecznie i zostawiałam bez dozoru laptopa na stoliku - same znajome twarze, dużo śmiechu, ganiające między nogami psy... Się skończyła beztroska, buu.
Nagle stało się tak, że wszyscy zostaliśmy zmuszeni do dorośnięcia..!

czwartek, 6 marca 2008

Zagadka - gdzie?


U nas w mieście też są takie klatki schodowe!!!
A kojarzy się od razu, tak wzorcowo i mało kreatywnie, z Amelią, Paryżem i takimi tam. Dla Szymanka ukłony, przy tej okazji:)

wtorek, 4 marca 2008

No i działa, cholera żesz..!

Jak ukonstytuować lenia w sobie

Wystarczy być zatrudnionym w firmie, gdzie najważniejszym narzędziem pracy jest internet, przyjść w poniedziałek z minimalnym spóźnieniem i odkryć, że nic nie działa. Nie ma netu, niet i basta. A informatyk na urlopie i nie wiada, kiedy wróci.
Zrobić dzbanek kawy i przegadać z resztą ekipy sześć godzin. Pozostałe dwie poświęcić na załatwienie zaległych telefonów. Stwierdzić, że właśnie taki i tylko taki zakres obowiązków jest odpowiedni do wysokości pensji:)
Pożegnać się, wyjść i zapomnieć, że jutro wszystko już niestety będzie działać:)