czwartek, 18 grudnia 2008

Ku potomności i przytomności własnego umysłu

Cóż mogę powiedzieć. No kurwa żesz mać! Jestem dość mądrym i pojętnym dziewczęciem, w związku z czym przeczuwałam, że finalnie lekko się sparzę, ale jednak... kurwa no.
Hm, legła w gruzach siła mojej kobiecości, jednak tym razem nie trwało to długo - ot, do opróżnienia pierwszego piwa, po którym to widmo siły powstało, otrzepało się z cmentarnego pyłu, po czym okazało się, że jakby straciło na widmowatości i nabrało całkiem przyjemnych jak na ową sytuację rumieńców.
Szlag by to - że ja zawsze sobie wybiorę. Nic, nic, nie pierwszy to raz i nie ulega wątpliwości, że przeżyję i to z niemałym wdziękiem, ale jednak takie historie, mimo że bardzo teatralne, nie są już przeze mnie wytęsknione. Urok mają, a jakże, ale tak dla odmiany przydałby się happy end. Nie lubię podrób, temperatury pokojowej i tej cholernie nudnej, nudnej, nudnej uprzejmości. Ma wrzeć, szaleć i wybijać się ponad przeciętną.

(bo mnie wszystko boli, tak naprawdę. I ja już nie mam siły)

A propos, czy ktoś wie, gdzie się produkuje coś takiego, jak Szczęśliwe Rodziny? Bo to musi być fabryczne, na żywo nie nada.

Brak komentarzy: