piątek, 27 czerwca 2008

Przeżywam właśnie najazd paryski...

...a to boli. Znaczy, głowa boli. Od najazdu paryskiego. Chociaż wina, dziady, nie przywieźli.

Wczoraj, centralnie pod kościołem Mariackim, w okolicach godziny dziewiętnastej, miał miejsce szok stulecia. Kto usłyszał ryk zachwytu wprost z trzewi się wydobywający - to byłam ja. Na widok Profesora. Własnego, prywatnego, paryskiego, czekającego na mnie w żółtej, płóciennej koszuli a'la podstarzały amant i odchudzonego o trzydzieści, kurde, kilo. Farbowanego lisa obrzydliwca mojego najlubieńszego w świecie, który skutecznie zatruwa umysły młodym dziewczątkom. Wiedzą malarską. Dowcipem. I nie tylko.

Ach.
Cudnie.

Mosze i Sara pozdrawiają, jak za starych dobrych.
Robimy postępy - o Picassie było tylko ze trzy kwadranse; trzy lata temu zajmowało nam to osiem godzin, siedem lat temu połowę tego. Ale wtedy ja, niewinna jako ten baranek, dopiero się wdrażałam;)

środa, 25 czerwca 2008

Nocne objawienie w miejscu

Przyszedł trochu w humorze Artysta, nabył kieliszeczek, po czym stwierdził: "bo robić wszystko jak najlepiej jest wręcz obowiązkiem ludzkim".

wtorek, 24 czerwca 2008

Gaja napisała:

"Mnie biorą na zmyłę tacy co im odwala kompletnie na początku na moim tle, a jednocześnie mają bilion pomysłów, albo są dziwacy (a ja lubię dziwaków). No a potem chcą siedzieć i oglądać filmy, najczęściej durną rąbankę, lub nic kurwa nie chcą robić, a już najmniej to się seksić. Wiesz, ja ich rzucam w cholerę, a oni wtedy zaczynają windsurfować, szaleć na skateboardzie albo robią kurs paralotniarski.
Dlaczego, cholera, nie mogą tego robić, jak są ze mną?????
Ja im nie zabraniam, nie wieszam się, a wręcz przeciwnie - cieszę się niebywale jak mam czas dla siebie a nie pana i władcę obrażonego i nabzdyczonego, cieszę się, że mogę wyjść z kolegami, zamiast oglądać znowu, kurwa, Rambo.
NIE ROZUMIEM!!!!!!!!!!!!
Uch!
A w dodatku dzialają na mnie tucząco!!!!!
Uch!"

Oj. Dziwacy.
Hm, nic a nic nie mogę skomentować, bo sama do nich należę. I samej mi się o wiele lepiej żyje/funkcjonuje/wymyśla/próbuje/eksperymentuje.

Gaja, no wyluzuj.

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Jadę czołgiem po tych wszystkich subtelnościach ludzkiej duszy

Proszę bardzo.
Jednak człowiek potrafi się zachować jak mu się chce. Mnie się absolutnie nie chciało przez cały weekend, więc dziś oczywiście muszę z pokorą nadrobić zaległości.

Dość miła, leniwa sobota mi się przytrafiła, spędzona w przeważającej części z lachonami w największej lansiarni na Kazimierzu, która ma zapędy artystyczne, a jakże! Wygrzewałyśmy nosy w słońcu, od czasu do czasu uskuteczniając wypady na stragany. A to po ogóreczka kiszonego. A to po pomidorka. A to fasolki dwie garście, coby do obiadu było. No, cudnie.
Zrobiłam też mój weekendowy program obowiązkowy - nie powiem, potrafię się w pewnych sprawach wykazać konsekwencją działania. A jeżeli chodzi o sobotnio - niedzielne wizyty w empiku, to mogłabym spokojnie podbijać listę obecności. Tym razem sprawiłam sobie nową Anię, skarbonkę w kształcie konia (trza było, cholera, oszczędzić jej równowartość, ale co tam), oraz dwie książki, z czego za jedną jest mi strasznie wstyd. Ale nie mogłam się opanować... Seks w wielkim mieście, cholera. I ta cała Sarah Jessica Parker na okładce, w różowych zwiewnych szmatkach. Dotarło do mnie, co żem uczyniła, jak gotując jednocześnie botwinkę na chłodnik dobrnęłam na stronę 48 i przeczytałam tam zdanie następujące:"Było doskonale widać, że jest bogatym człowiekiem - jego gabinet zdobiły grube dywany, a na ścianach wisiały PRAWDZIWE obrazy".

O fak.
Głębszych przemyśleń niż powyższa reakcja chwilowo nie mam. Chyba ta książka je ze mnie skutecznie wypłukała.

Z innej beczki - wczoraj wieczorem pauzowałam sobie spokojnie z kolegą, kiedy to przyszło nam do głowy, że w zasadzie bardzo chce nam się pójść na koncert jazzu esktremalnego, odbywający się w miejscu oddalonym od mojego domu dosłownie o trzydzieści metrów, w którym do tej pory nigdy, ale to nigdy nie byłam. Ba, nie miałam pojęcia, że ono istnieje! No a wczoraj nocą późną i parną, odkryłam je z pełną satysfakcją, która natychmiast została zgaszona przez barmana, za pomocą tekstu posiadającego aż dwie szpile w jednym zdaniu:" wie pani, bo my w zasadzie za miesiąc już zamykamy ten interes, takie jazzowanie nie jest opłacalne".
Jaka pani? Jaka pani, ja się pytam? Boże, jestem stara - dwudziestoczteroletnie gnoje zza baru mówią do mnie per pani!
I jak to zamykają? Gdzież ja teraz znajdę miejsce, gdzie trzech kolesi na saksofonach będzie mi grało na żywo do filmów Samuela Becketta? W niedzielę o północy? Trzydzieści metrów od chałupy?!
Po cholerę spędzam wieczory sącząc napój jaki złoty w kolorach, skoro mogłabym tymi samymi kwotami znacząco się przyłożyć do rozwoju tej przemiłej dziury...
Cóż, brutalny rynek knajp krakowskich. A kolory - jak salon jaki osobisty;)
Już nawet byłego pieprzyć.

piątek, 20 czerwca 2008

Dużo

No.
Bo alkohol nie jest przecież żadnym rozwiązaniem, prawda? Chociaż lubię ten tekst, kierowany zazwyczaj do abstynentów całkiem całkiem zero: "No i co z tego masz, że nie pijesz"?:) Aczkolwiek wczoraj w nocy, zamiast zabrać umęczonego sprawyma sercowymi kolegę na wódkę, jak to sugerował, zaprowadziłam do na grilla na Plan Nowy. Jakaś druga nad ranem była. Schabik jeszcze mieli. I bekonik. Z chlebkiem, musztardą i kiszonym z wiadra.
No i kurde, pocieszenie podziałało.
Trochę za bardzo, niż bym chciała, szczerze mówiąc, ale jednak.

Z innej beczki - przyjaciel sposobi się do zostania moim własnym, prywatnym sąsiadem. Bardzo żem szczęśliwa. Z okazji jego urodzin poczyniliśmy już pewne ustalenia i teraz pozostaje tylko wzdychać, żeby się pospełniało. A propos urodzin, to zasiadłam na nich pomiędzy dwoma stolikami, po czym zauważyłam, że wycelowane są we mnie oba rogi - hurra, zostanę podwójną starą panną! A to się tak da..? Może nastrój Kra podziałał zapobiegawczo po tej nieszczęsnej wróżbie wrocławskiej, hm... muszę to przemyśleć.

Szukam mieszkania marzeń. W związku z tym, nabrałam chorobliwego zwyczaju gapienia się na wszelakie nieruchomości, kiedy tylko mogę. Na Placu Bohaterów Getta, z piękną, trzykondygnacyjną kamienicą, sąsiaduje taki, ot, bloczek. Bloczek jest równej wysokości. I mieści w sobie pięć pięter. No super. Kiedyś można było w tych mieszkaniach faktycznie mieszkać, teraz budują norki beztlenowe.

Muszę ja sobie pogadać z panem architektem na ten temat. Choć może nie warto, bo pan architekt buduje ostatnio, yyy, więzienie..! A tam to ja się nie wybieram, paniebożespraw...

czwartek, 19 czerwca 2008

A dziś Arvo Part



Jak dwoje ludzi, nie rozmawiających ze sobą. Po prostu są razem w jednym pomieszczeniu. Tak bliscy sobie, że słowa są tylko przeszkodą.
Do wejścia w tą ciszę pełną dźwięków. Paradoksalnie.

Obrazek sprzed kilku lat: ciemne, zimne mieszkanie w obskurnej kamienicy. Pijak zatacza się na podwórku, scena jak z kiepskiego filmu. W pokoju pełno ikon, Jezus malusieńki płacze ze śmiechu nad moją głupotą. Lampki choinkowe, przytłumione światło. Piję wino na antresoli, w tle - Arvo Part. Kieliszek wywrócony trzęsącą się ręką. Czerwona smuga ścieka powoli po ścianie, ścieka z wysokości trzech, czterech może metrów, rozczapierza się, włazi ze wszelkie nierówności tynku. Ignoruję, słucham Arbos. Później ktoś mi powiedział, że w ścianie, po której płynęło moje wino, znaleziono kilkanaście lat temu zamurowane zwłoki kobiety.
Nic dziwnego, że w tamtym okresie trzęsły mi się notorycznie ręce..! A ja głupia, myślałam, że to z durnej miłości;)

środa, 18 czerwca 2008

Pasjami oglądam ten moment, kiedy Zingerina i Czalango jadą przez zaśnieżoną Rumunię tym rozwalającym się lekko mercem, w radio leci mi amore, ona śpiewa, a on chrypi, że nienawidzi piosenek o miłości. Ona pyta, jaką muzykę więc lubi, on na to, po chwili milczenia - niemieckie szlagiery!

uch uch

Uprałam dziś moją cygańską chustę, jedną z wielu. Powiewa sobie teraz bezczelnie na wietrze, tym samym spełniając swą funkcję, czyli łamanie prawa. Bo dziwne przepisy pojawiły się w mojej kamienicy - najlepszym jest zakaz suszenia prania na balkonach. No gdzie rozum, pytam?!

wtorek, 17 czerwca 2008

Czym jest zdrada? Po prostu wyjściem z szeregu i podążaniem w stronę światła.
Nie znam niczego piękniejszego od pójścia w stronę światła!

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Durny post. Strasznie!

No kto by pomyślał..!
Wykrakałam chyba ten piątek trzynastego, który zresztą przeciągnął się na kolejne dwa dni... rewelacja!
Bo byłam, proszę państwa, na ekskursji we Wrocławiu, gdzie też udało mi się zobaczyć to i owo, nabyć sztychy rok wydruku 1842, a wszystko okrasić kilkoma pasjonującymi znajomościami. Z tego jedną taką, że uuu, ekhm, no, tego. Jestem też bardzo dumna z siebie, bo wyjątkowo nie zalazłam do Żaby - z Żaby nie wychodzi się z reguły wcześniej, niż po trzech dniach, więc nie było tym razem specjalnego sensu;)
Poza tym ponoć mam wyjść za mąż. Zajebiście. Tylko tego mi, kurwa, trzeba. Taa, już lecę. Pocieszam się faktem, że w tej kwestii, to ja mam najwięcej do gadania, a gadam, co następuje: żadnych związków, żadnych miłości. Już mi się nie chce. A raczej - chwilowo mi się nie chce, bo znając mą wybitną konsekwencję działania, na bank wszyściusieńko mi się w głowie poprzestawia, jak tylko poznam ciemnowłosego drwala, z klatą jak stal. Ironicznie prześmiewczego. Włóczęgę w zielonych szturmówkach. Mógłby też mieć złote błyski w oczach i lekko zakapiorowatą twarz. Mógłby umieć gotować i zawsze, ale to zawsze mieć swoje zdanie. Posiadać pewne umiejętności, które zagwarantowałyby mi codzienne spóźnianie się do pracy. A ponieważ, jak wszyscy wiemy, miliony takich chodzą po świecie, postaram się zawęzić kryteria prośbą, żeby jeszcze palił papierosy bez wyrzutów sumienia, miał trochu więcej, niż pięćdziesiąt książek i wiedział, gdzie w kra grają całkiem niezłą elektronikę. To są oczywiście, bardzo ogólne kryteria, ja wiem, i owszem i tego. Ale przecież nie mogę wypisywać szczegółów takich, jak zamiłowanie do psów (ale nie wypierdków), posiadanie prawa jazdy, nie posiadanie podwójnych podbródków, pewna doza zrozumienia dla twórczości muralistów meksykańskich, znajomość przynajmniej podstawowych prądów filozofii, naturalne podejście do mojego wybitnego olewactwa kwestii ważnych i pilnych i... i...i... No, ale to nieistotne wszystko, bo przecież i tak każdy wie, że albo zaiskrzy, albo nie i finał. W mordę jeża. Ale klaty i seksualnego wyedukowania nie odpuszczę. A co tam, trzeba mieć w życiu trochę przyjemności, a może to sprawa estetyki.


Nie nawiązując ani trochę do powyższego - wczoraj byłam na rewelacyjnym koncercie w alchemii, w której to bywam jakoś tak rzadziej ostatnio. Ciekawe dlaczego tak się porobiło, swoją drogą..? Me Myself and I, proszę państwa. Kto nie wie, ten trąba. ja byłam trąba do wczoraj;)

piątek, 13 czerwca 2008

Trzynasty, piątek. Fajno

Moja przyjaciółka jest nieszczęśliwa. Nie umiem jej pomóc, nie mam jak., Nie da się. Koszmarna świadomość.
Mój przyjaciel, zakochany po uszy, właśnie usłyszał od swojego faceta, że sorry winnetou, zwijam zabawki, to nie to, a pomysł zamieszkania razem nieaktualny i ogólnie bzdura.
Mój współlokator wkurza mnie, jak nigdy dotąd i walczę ze sobą bardzo, żeby nie powiedzieć paru słów za dużo. Znając życie, pewnie powiem. Znając życie, zrobię coś więcej, niż powiedzenie paru słów za dużo. I bynajmniej nie będę żałować.

A wszystko rozbija się tak naprawdę o to zszargane już do oporu słówko na literę m. Że nie będę jego brzmieniem ust swych brukać.

Bo ja dziś zauważyłam ważną niezwykle rzecz - przypomniałam sobie na fali rozmowy z Nieocenioną, jak to jest być z kimś, mieszkać razem i takie tam. I wiecie co? Poczułam jedynie ulgę, że dzięki ci Jahwe, jestem sama, więc nie muszę iść na żadne kompromisy!
Nie umiem kogoś trzymać za rączkę i uśmiechać się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo zwyczajnie drętwieją mięśnie... A póki co dane mi było poznać tylko jedną osobę, która by akceptowała taki stan rzeczy. Problem polegał na tym, że raczej jednostronnie i to niekoniecznie w tą mańkę, o której ja myślę.
Cóż, bywa.

--------------------------------------------

A ja właśnie uświadomiłam sobie, że dziś ta fajna data i dodałam tytuł posta;)
Są dwie możliwości - albo dzień potoczy się totalnie chujowo, żeby rozbłysnąć nadzieją po północy, albo przydarzy się wreszcie coś miłego. Bo jak na razie, to miłe były li i jedynie placki ziemniaczane z sosem pieczarkowym.

Jest dobrze

Wrr. Nieprawda. Wcale, kurwa, nieprawda.
Jest piątek, mam dziś jechać do Wrocławia. Nie dam rady pójść na wystawę, na którą bardzo chcę pójść. A z drugiej strony, gdybym nawet na nią zdążyła, po obrazku, jaki spodziewam się tam zobaczyć, pewnie odechciałoby mi się kompletnie wszystkiego. Wystarczyło, że usłyszałam w słuchawce pewnien głos, nawet bez jakiegoś stwierdzenia konkretnego - i ja już wiem, co się święci. Mam jakiś durny radar w tyłek wszczepiony, czy co?! A może to kwestia doświadczenia, taa.

O ja pierdolę.

Wczoraj wyszłam z domu o ósmej rano, a wróciłam o drugiej w nocy. Wyraźnie dano mi do zrozumienia, że jeżeli w kolejnym czynie społecznym nie obejrzę Polaków walczących dzielnie z obywatelami rodzinnego kraju Hitlera, to mnie zwolnią z pracy. Moja szefowa jest zwykłym kibolem! Tyle, że z cycem.
A mi biust jakoś tak wciąga się do środka. Chudnę w oczach, szarzeję, starzeje mi się dusza, jeśli tam cokolwiek jeszcze z niej zostało. Ktoś już kiedyś zeżarł większą część, ale może jakiś ochłap jeszcze ocalał.
Co ja z tego mam, co? Anemię i alkoholizm.

A przecież chodzi o to, żebym bez skrętu kiszek na kłamstwo mogła ze spokojnym sumieniem powiedzieć: tak, jest dobrze.

środa, 11 czerwca 2008

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Dzięki Natalii dziś ciacho truskawkowe i wystawianie nóg do słońca.
Duszno.
Ale i tak lepiej, niż wczoraj, bardziej hm, mojo.

A w domu czeka kieca w grochy, nabyta w ulubionym ciuchu na Kazimierzu, za całe trzy złote polskie. No jak to podnosi czasem samopoczucie, prawda?

--------------------------------------

I jeszcze pojęczeć muszę na taki jeden temat: czytałam sobie blogblablabla jednej znajomej takiej dalekiej w zasadzie i niesmak mnie wziął, bo lans, państwo drodzy, lans.
Pierwsza twarz tego miasta.
To ja tyle chciałam.
Nikogo nie obraziłam, chyba.
A jak tak - to nie przepraszam.

Postawa prospołeczna

Wczoraj się nią wykazałam - obejrzałam i Kubicę i masakrę. A warto zauważyć, że związane to było ze znacznym wysiłkiem, jako że szczęśliwie nie posiadam telewizora.
Później szybciuteńko włączyłam sobie na kompie rugby, żeby odreagować. Piłka nożna to jakieś kompletne dno, nudy na pudy - znowu pamiętam, dlaczego jej nie cierpię. Phi.

--------------------------------------

Mój eks zrobił się taki sławny, że wymieniają go na innych blogach z imienia i nazwiska w towarzystwie wybitnych fotografików. W kontekście lekko seksualnym, żeby nie było. Czyli - wszystko po staremu. Z tej okazji ja, robiąc mu prezent trzydziestoszósto urodzinowy, przestaję o nim pisać, na amen. Równowaga w przyrodzie musi być.
A tak swoją drogą, stary, bzyknąłeś wreszcie tą durnie pyskatą, czy etam? Może spróbuj, może by ucichła..;)

sobota, 7 czerwca 2008

czwartek, 5 czerwca 2008

Danger

Znajoma z pracy na wieść o planowanej włóczędze po Kaukazie:
"No jak to? W takie niebezpieczne miejsca jedziesz?! Toż tam tylu facetów!!!"

Hahaaaaa...aa...a...

Witamy w Krakowie

Jakie to jest plotkarskie miasto, łomatko. Regularna mafia - tu wszyscy mają wspólnych znajomych, wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, z reguły bardziej, niż osoba zainteresowana. Dlatego tak niewielu ludzi ma telewizory - po co im seriale, skoro mają codziennie lepsze na żywo.
Zauważyłam też dziwną prawidłowość - w czasie naszych wieczornych połgodzinnych spotkań przed zaśnięciem, takich swoistych dobranocek, odbywających się zazwyczaj we wspólnym salonie, to jest pewnym miejscu publicznym na Placu Nowym, że nazwy nie wymienię, w subtelnej wymianie niusów z życia kolegów przodują zwłaszcza chłopcy chcący sprawiać wrażenie natur bardzo filozoficznych. Skomplikowanych. Delikatnych i twardych zarazem, o mądrości głębokiej i nie mającej nic wspólnego z jakże płytką rzeczywistością. Chłopcy z reguły po trzydziestce, ale to pewnie nie ma związku, po prostu już ten wiek.
Fajnie jest. Człowiek tak siedzi i się śmieje, nie tylko w duchu.
To dlatego, że poczyniłam dzikie postępy - zmiejszają mi się szanse na dostanie zeza i skręcenie karku, jako że coraz rzadziej spoglądam kątem oka na telefon;)

środa, 4 czerwca 2008

Vedea - co powie oko?

Transylwania

Rocznica, bardzo prywatna.
Po cóż o tym pisać? Chyba nie warto. Tony Gatlif opowiedział za mnie, idealnie. Nadal nie uporządkowałam tych spraw, niedobrze. W tym roku częściowo tam wracam, tyle, że już całkiem inaczej. Fredro, to dla Ciebie - tym razem będzie tak!