czwartek, 30 października 2008

Wracam do cywilizacji...

...siedząc w Pauzie i żłopiąc piwo, od czasu do czasu wydłubując z woreczka zielone haribo i gapiąc się na moje świeżo pomalowane na krwistą czerwień paznokcie. Obok mnie dwie twarze przy barze gadają o twórczości Tuwima, a ja śmieję się cichutko radośnie, bo dobrze jest bardzo, szczególnie w zestawieniu z ostatnimi tematami poruszanymi przez trzydziestu siedemnastoletnich kiboli wrzuconych w środek lasu. Główny nurt rozmowy można było zamknąć w słowach "kurwa, ja pierdolę, zajebiście" akcentowanych na różne sposoby;)

Dostałam batona w prezencie.

Prawdziwego, składanego batona, który ponoć nosi nazwę pałki teleskopowej, czy jakoś tak. Od młodzieży dostałam, szanownej siedemnastoletniej nowohuckiej, z którą to przepędziłam ostatnie kilkanaście dni zgubiona gdzieś w Beskidzie Wyspowym. Wisła Kraków, Hutnik i Cracovia, polski hip hop oraz ostatnie dokonania w temacie gier komputerowych to zagadnienia, z których mogę aktualnie napisać doktorat. Albo i dwa.

Grałam dużo w rugby. Poprawiło mi się w głowie z tej okazji, bo pewne rzeczy w życiu jednak się nie zmieniają. Włóczyłam się po jesiennym lesie, w słońcu i w błocie, darłam twarz na moich ukochanych kiboli, dostawałam skrętu kiszek na widok ich niewinnych gołych klat oraz wdawałam się w pyskówki z niejaką panią Grażynką, ksywa zimna sucz. Albo szmata, jak kto woli.

Po dwóch dniach w Kra mój żołądek ma się co prawda lepiej, nie będąc raczony co wieczór olbrzymią porcją bigosu, za to psychice dostało się trochu w kość. Raz, że eks, no, ale on już tak ma. Skłoniłam się do rzucenia mu propozycji podjęcia pracy przy wyrębie lasów gdzieś w Finlandii - proste to, nieskomplikowane i dające natychmiastową satysfakcję. Dwa, że mam jakby za dużo prac - bo dwie plus firemka plus zlecenia plus dzieciaki. A nadal nie mogę spłacić tej karty kredytowej, więc coś mi tu nie gra. Trzy, że jadąc dziś przez poranny Kra poczułam się identycznie, jak w Manchesterze - taki sam industrial mi wykwitł, klimat czerwonej cegły i żelaza, jakiś odlot zupełny, nie wiadomo skąd. Objaw nietypowy, takie wspominanie ze smakiem, skoro uciekłam od angoli z wielkim krzykiem, że są głupi i mają wszy. Trzy, że zwariuję z braku laku, tak to wyraźmy subtelnie, ale póki co staram się nie brać za kit. No. Bywa.

wtorek, 14 października 2008

Uch

Chciałam zaznaczyć, że siedzę w kolorach i psuje mi się laptop;( I źle jest i niedobrze, bo mam na nim milion trzysta projektów, których nie mogę stracić, a w barze nie mają czystej płyty, zaś ja oczywiście uprałam swego czasu gwizdek, który z tej okazji już nie działa. A nawet jakby działał, to i tak lipa, bo na gwizdku mieści się dziwnie mała ilość moich wypocin. Za chwilę mam prezentację. Jutro rano też mam prezentację. Co robić???
Laptop o dźwięcznym imieniu Tosia nabyty został całkiem niedawno w strasznym mieście pod tytułem Manchester za moich okrytych hańbą czasów pracy ku wzbogaceniu się. Może to i wyszło troszeczku, ale strata Tośki to dno i studnia. Bo fajna dziewczyna jest. I dość drogo się wyceniła. Nic to, jej cena, bardziej chodzi o zawartość, a ta jest niezwykle obfita. W sztukę, półsztukę, coś, co dojrzewa do miana sztuki, niesztukę, nuty miłe mym uszom, zdjęcia z czasów złych i dobrych, listy od przyjaciół, płody od przyjaciół i sztukę robioną przez przyjaciół.
Kwilę tutaj i opłakuję i za cholerę jasną nie wiem, co robić..!

Grzebię po gumtree. A tam:

"Zbieram się pomalutku, z drobnych kawałków, w które się rozsypałem. Zbieram się uważnie, stopniowo, wytrwale. Kość, im straszniej potrzaskana, tym będzie mocniejsza, gdy w końcu się zrośnie... Trzeba na to czasu, ale nagrodą jest niezłomność. Dziękuję Ci, że mnie rozbiłaś. I że tak bardzo pomagasz mi się zrastać..."



"Na nikogo nie można liczyć.Ta samotność dobija..."



"Wyznaję, że boli jak nigdy. Wolałabym nigdy nie wstąpić do raju. Po co mi piękne wspomnienia, skoro mam teraz roztrzaskaną czaszkę? Uzależniłeś mnie od siebie. Jeśli przeżyję, to będzie to na pewno ostatni raz".



"Telefon milczy... aha, no tak, sam go wyłączyłem... polska komórka, angielska komórka- zaraz obie wrzucę do jeziorka nieopodal... zrobię porządek z nimi i ze swoim życiem... niech nie dzwonią! Zrobiłeś.. Nie zrobiłeś.. Twoim błędem było.. Nie doczekałam się.. Zabrałeś mi.. Mów konkretnie.. Bądź mężczyzną.. Stosy wymówek, oskarżeń, manipulacja i to przerażające odwracanie rzeczywistości!! Córko taty nie dzwoń, czekam na telefon od dziewczyny, w której się zakochałem! Córko taty nie blokuj linii, czekam na rozmowę z osobą, którą kochałem, kocham i będę kochał już zawsze! Córko taty dlaczego zniszczyłaś to, co było między mną i moją ukochaną? Kto dał Ci prawo zniszczyć naszą miłość?? Zniknij córko taty! Moja Ukochana nie kłamie, nie oskarża, nie manipuluje! Nie wstydzi się łez, nie wstydzi się słów nie wiem, boję się, nie umiem... Jest dobra, kochana, czuła... Troski... Rozterki... Rozpacz... Nie, nie rozpacz, raczej zamyślenie i pytanie "dlaczego?"... Tak bardzo chcę się przytulić do mojego Słońca... Córko taty!!!"



"Zakochałam się w złamanym pojebie, niezdolnym do tego by kochać, na którego wciąż próbuję się zezłościć, a wypluwam tylko czułość".



"eee... coraz trudniej mi uwierzyć w to że spotkam jakiegoś wartościowego chłopaka w tym jebanym Krakowie !!!!!!!!".



I tak dalej, i tak dalej.

Boskie, można z tego skleić niezłą powieść o miejskich połamanych. Mało szczęścia na tym gumtree - jakoś większość pisze, że źle, że brak, że boli. Zastanawia mnie, co sprawia, że ludzie chcą to wykrzyczeć w sieci. Bezsilność?

Bo u mnie jest trochę prześmiewczo raczej. Przychodzi Moni i mówi: a wiecie, że Baśka ma faceta? Patrzymy na siebie z Szefową Mą Małgorzatą, po czym jak na komendę zrywamy się z krzeseł. Choć na fajkę. I piersióweczka w tej sytuacji też by się przydała.

Welcome to my world

Panowie remontowi powiedzieli rano, że do wieczora skończą..! O matulu kochana, aż mi się wierzyć nie chce!

ruchy, ruchy

Poza tym to przełomowy tydzień w moim życiu, przynajmniej taką mam nadzieję - jestem w trakcie poważnych działań i na dniach będę już mogła wspisywać w odpowiednich rubryczkach formularzy - właściciel firmy. A co.
Jeszcze tylko skończyć domek, przeżyć te dwie komisje w czwartek i piątek i już. A potem zostanie tylko przekonanie Orzechowego, że to jego pomysł, żeby zaprosić mnie na piątkowy wernisaż, na który, notabene, to ja mam wejściówki, a potem przetrwać dziesięć dni na Śnieżnicy, gdzie będzie mi towarzyszyć banda siedemnastolatków z rodzin patologicznych. Reszta - w normie. O spłacie karty kredytowej nie chcę myśleć - wybitnie psuje mi to humor.

No, to jazda.

niedziela, 12 października 2008

Dokumentacja remontowej rozp... A Frida śledzi.




Sezon grzewczy rozpoczęty

A ja kocham mojego pana elektryka; w domu jest sauna! Staram się nie myśleć o rachunkach.
Poza tym remont zbliża się do końca, tzn jest w połowie, a to już prawie za górką. Czekam z utęsknieniem na happy end, bo już zaplanowałam delikatne przemeblowanie, hurra.

Wiercąc dziury w ścianach, bejcując deski i śmiejąc się z moimi panami remontowymi, na chwilę zapominam o Orzechowym. Zdarzały mi się brzydkie sprawy z życiu, rozpieprzone relacje, tańce na stołach i zwierzanie się z problemów sercowych nieznajomym o czwartej rano w Psie; histerie w środku nocy i na środku placu nowego, wylewanie piwa na głowę zdradzieckiego narzeczonego koleżanki, palenie przyjaciółki na literkę M w recepcji nobliwego hotelu, wracanie do domu bardzo tropiąc węża, poranki, kiedy otwarcie oczu równało się co najmniej z wejściem na Moldovenau, budzienie się niekoniecznie tam, gdzie powinnam i całowanie się z chłopcami poznanymi chwilę wcześniej, albo i nie. Romanse z byłymi narzeczonymi, zatracanie się w życiu knajpianym, różne nie do końca dla innych śmieszne żarty. Jakoś zawsze potrafiłam spojrzeć sobie w oczy i ewentualnie zamamrotać po nosem: źle, źle, uch, coś narobiła. I już. Zero wyrzutów sumienia. Nie było to nic nadzwyczajnego. A teraz - oj. Czuję, że spieprzyłam. Bo Orzechowy - jest bardzo. A ja - ja nadal jestem tylko trochę.

Z drugiej strony, nie mam siły plątać się znowu w taką relację. Ja wiem, że dziwacy zawsze na siebie trafią, ale ża aż tak..?

Prosta historia

Ale jaka cudo, no miód, palce lizać!
Wczoraj, popijając rytualną piwoharbatkę przy arkowym stole, poczuliśmy, że musimy na chwilę uciec z miasta. Wpakowanie cztrech tyłków do samochodu zajęło nam trzy minuty i już, sru. To w górki i na pstrąga. I jeszcze nad tamę przy granicy. A potem na Słowację na zakupy. I kawa w Turbince w Niedzicy.
A Turbinkę prowadzi wspaniała pani lat bardzo po - sześdziesiąt, która najpierw nas opierdoliła na czym świat stoi, że śmiejemy się z programu Milionerzy, który właśnie oglądała, po czym stwierdziła, że uświadomi nam, jakie to czasy były i jak się żyło przy granicy. Historie i takie i takie. Najlepsza, opowiadająca o sąsiedzie, który jechał furmanką z rozwalonym rozporkiem i głową Lenina w ręce, a wszyscy wołali: schowaj tego chuja! I nie chodziło o Lenina..;)
Miło jest usłyszeć, że po pierwsze - biorą cię za dwudziestolatkę, a po drugie, że nic nie wiesz. Sprowadza na ziemię, reguluje poziom lansu, kiedy niebezpiecznie wzrasta. Choć wczoraj lansowania nic a nic nie było, więc jeszcze lepiej.
Coś się zmienia - gdyby ktoś zapytał mnie dwa lata temu, jakie jest moje ulubione miejsce w Kra, powiedziałabym, że Kolory. Albo Pauza. A teraz - arkowy samochód, którym uciekam na zieloną trawkę.

piątek, 10 października 2008

Bredzę. Na osłodę - Suede. Na cierpkość, szczypanie języka. Na noc. Choć na noc, to nowy Kusturica, kompletnie nie w temacie mojego dzisiaj, ale bardzo chcę zobaczyć. Tydzień po premierze, a ciotka Diu tak się opieprzała, że nie dotarła, zajęta romansami.

Wstyd, wstyd, trzeba nadrobić, tak tak.


W prezencie dla Fredro..;)

czwartek, 9 października 2008

Czas na spacer

Najchętniej w towarzystwie:


I rozmowy na ulubiony temat. A mój ulubiony temat to ja.
Idę jeść ciastka przyniesione w darze przez Maryśkę.

środa, 8 października 2008

Przyszedł Marcin i powiedział - zrób pstryk.

Robię.
Działa.

Będę naprawdę grzeczna. Tylko bardzo proszę..!

Kolory, noc. Spotkanie ze znajomymi od wina i rozmów wieczornych. Czekanie na przyjaciela, który zawsze, gdy potrzeba.

Przed chwilą pacnęła mnie w głowę historia z super niusa. Ała, ale tylko trochę. Mogłam się spodziewać, że to się w końcu wydarzy, ale miałam nadzieję, że ja pierwsza w tym towarzystwie to powiem. Eks przeprowadził się do swojej nowej panny.
No i co? O dziwo, prawie nic. Wypiłam łyk piwa, za to, co było. A dwa łyki za to, że się skończyło. Pozostałą ilość w kuflu za to, co będzie..!
Bardzo się cieszę, że pojawił się Orzechowy, że chociaż na chwilę. Ja wiem, że może głupio i naiwnie to brzmi, ale pomaga i to bardzo.
Nieoceniona powiedziała dziś takie rzeczy, że czułam się, jakby czytała w moim sercu (zresztą nic nowego, nie pierwszy raz). Bo albo nic, albo wszystko, szkoda się rozdrabniać. Teraz jest mi jakoś lżej z tą nową wiedzą. Lekko współczuję nowej narzeczonej eksa, mając w pamięci ostatnie smsy od niego, raptem - z wczoraj. Z drugiej strony kołacze się po głowie myśl - to już nie mój problem, po co, dlaczego. Przecież jest całkiem dobrze.

Zbieg okoliczności - siedzę w kolorach, laptop, piwo, w tle głosy znajome, lubiane, zza baru sąsiad krzyczy - przecież miałaś odpocząć! - a w komórce ciągle pibip, pibip, smsy od przyjaciół. Mają radar? Czują, że przełom nastąpił? Zaskakujące.

Jestem szczęśliwą kobietą.
Bardzo się staram.

wtorek, 7 października 2008

Mogłabym być kimś innym. Ale nie jestem.

Dziwne było śnienie, bardzo muzealne. Odwiedziły mnie w nim osoby, których nie chcę już nigdy spotykać, zwłaszcza przez sen. Wtedy nie mogę się odwrócić i odejść, jak na ulicy. Rano refleksja - lepiej samej. Mniej boli. I rozczarować można się wtedy głównie - sobą.

...choć boję się znów skamienieć; to dla mnie niebezpieczny stan. Więc tak uchylam drzwi, delikatnie, tylko po to, żeby po chwili mocno je zatrzasnąć. Duszno. Otwieram ponownie, szpara, przez którą wpada lodowate powietrze. Zamykam. I tak w kółko. Zwariować można.

poniedziałek, 6 października 2008

Przed chwilą Nieoceniona zapytała, co bym zrobiła, gdybym wygrała nagle pewną stosowną ilość gotówki. Hm. No i wyszło mi, że kupiłabym owczareczka. Li i jedynie na pewno. A reszta - to nie wiem.

Dobry moment do refleksji.
Szkoda, że zatruty dobiegającymi zza ściany odgłosami - kuciem, wierceniem plus męskim śpiewem, bo w pracy remont. Przez łikend bardzo popsuł mi się kręgosłup oraz wzrok, za sprawą nerwowego zerkania na telefon...

Głupia, rozpływam się. Strasznie to jest z mojej strony niedojrzałe, niefajne i ogólnie nie. Muszę się opanować i starać zachowywać przyzwoicie, a to z reguły ciężko mi wychodzi. Tfu, kompletnie mi nie wychodzi; jest to umiejętność, której ani nie wyssałam z mlekiem matki, ani nie nabyłam w czasie mojej wieloletniej edukacji życiowej. Niedobrze.

Mam tyle lat...

...ile Morrison, Hendrix i Joplin, w chwili śmierci. Nie wiem, jak z Cobainem, muszę sprawdzić. Acha, no i nie wszyscy razem, oczywiście.
Powyższy fakt wskazuje jednoznacznie na to, że już nie mam szans na zostanie młodą, sławną, zepsutą i zblazowaną. Zamiast tego mogę jeszcze zostać starą, utalentowaną i szcześliwą. Dość kusząca perspektywa.

Zmieniając temat - wystylizowałam ja się rano w pancurskie dżinsiki, co to z piętnaście lat już je posiadam (mieszczę się, mieszczę!), lekko skalane kurzem conversy oraz ramadanową chustę na łeb. Pięknie. Sprane czernie i szarości. I nagle, przed wyjściem z domu, wyciągnęłam z szafy mój fikuśny czerwony, oczojebny płaszcz. W połowie drogi do pracy poczułam, że to był bardzo zły pomysł, najgorszy z możliwych. Że jeszcze za wcześnie. Że nie radzę sobie z tą czerwienią. Bo nie.

No, okropnie jest.

piątek, 3 października 2008

Och och.

A mój przyjaciel Mumin się zaręczył ze swoim ukochanym. I jadę do Anglii na gejowski ślub. Zaczynam poważnie myśleć nad prezentem - i chyba będą to te zdjęcia z ostatniej sesji lekko erotycznej, robione w moim starym manchesterskim domu. Swoją drogą ciekawe, gdzie się te akcesoria zapodziały, bo nagle wydają mi się bardzo przydatne...

środa, 1 października 2008

Że kolega

Mam dylemat natury moralnej, mam również kaca oraz nieprzyjemne uczucie, że coś porządnie spieprzyłam. Taki wstyd jakiś się kołacze po głowie, uczucie przegapienia czegoś ważnego. No, ale radochy była cała masa.
Hm, a co to teraz będzie??? Aj.

Szkoda, że skończyło się tak, a nie inaczej. To i owo w środku mi kwili. Szczególnie siła mojej kobiecości, na wspomnienie pewnych... hm, ekhm, pomińmy.

Oj, źle.


-------------------------------------------------------------

A tak poza tym, to z moimi pracowymi to ja nawet bluesa zniosę, zwłaszcza w służbowej kuchni, o drugiej w nocy, przy kolejnej wódeczce, dwóch gitarach i fortepianie. Dżem seszyn do rana. Ze szczególnym uwzględnieniem jednego z gitarzystów oraz jego trzydziestoletnich wdzieków. Mniam.
A ja tylko o jednym. Ciągle zbaczam z tematu.
No, co poradzę.