piątek, 29 sierpnia 2008

I ku potomności

Dziś Tata skończyłby pięćdziesiąt osiem lat. Wszystkiego naj, mój najukochańszy. Niech anioły nie dadzą Ci za bardzo w kość..!

Meeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!

Ałtsajder

Sto razy bardziej wolałabym żłopać copiątkowe piwo w kolorach, warcząc na eksa i śmiejąc się z przyjaciółmi. Tęsknić za zanurzeniem palców w psiej sierści i filozofować o bzdurach i niebzdurach, jednocześnie zastanawiając się, czy lepiej pójść na oscypka z żurawiną, czy uraczyć się wiśnią z limonką.
Rozbuchane ja. Egoizm wyciekający uszami, czego się wcale nie wstydzę, wręcz przeciwnie, przyznaję się bardzo głośno - dla mnie samej najważniejsza jestem ja i basta.

Każdy człowiek jest samotną wyspą, parafrazując Hugh Granta z pewnego filmu o budzącym we mnie agresora chłopcu. Czasem do jej brzegów przybijają stateczki, jeszcze częściej niesforne kajaczki, ale prawdziwy żaglowiec trafia się niezwykle rzadko. Częściej jest to tankowiec udający łódź z klasą. Dlatego - nie warto.

Ciekawe, jak jest.
Tęsknię do domu. Chcę do Kra.
Tam tylko ja i to, co wybieram.

To jakiś koszmar

Trzyma mnie tylko to, że pojutrze wyjeżdżam. Sru - daleko..! Jak najdalej.
Od rodziny.
Od moich korm.
Od myśli o ludziach, o których nie chcę już nigdy, przenigdy myśleć, a jakoś ciągle po głowie się kołaczą i wrzeszczą tam i wrzeszczą, domagając się uwagi.
Od siebie, jakiej nie lubię.

Nie jestem.
Nic nie jestem tak, jak chcecie widzieć.
Nic o mnie nie wiecie.
Ułamka nawet nie zdradzę, nic nic.

Ignor, czyli eksa znów doświadczyła korma

Niektórym chyba odbiło i nie, wcale nie mnie, chociaż jest dziewiąta rano deszczowy piątek, a ja stukam w klawikordę nie będąc bynajmniej w pracy - cóż, mówiłam, warwsiowa i wstawanie bladym świtem.
To tak na zagajenie było, bo rzecz jest poważna. Ba, rzekłabym, że wagi wręcz państwowej. Ktoś tu uważa się za bóstwo o mocy wszechgalaktycznej, które do tego nie obowiązuje zwykła ludzka przyzwoitość, w związku z czym dopierdala się przy byle okazji. Wziął i poszedł, więc teraz niech przyzwoicie zniesie konsekwencje, a nie będzie mi tu najazdy urządzał i ataki słowno - erotyczne. Kto ja jestem, psychoterapeuta - burdel matka?!
Wszystko było pięknie fajnie, dopóki znów się mu nie umaniło to i owo. Ja nawet wiem czemu - spojrzał w lustro, zobaczył, co zobaczył, nie będę zgryźliwa i nie skomentuję, po czym przypomniał sobie moją postać. Czwarty raz, czy piąty, bo już straciłam rachubę. A może i siódmy, kto to wie...

Wyznaję zdrową zasadę utrzymywania pozytywnych kontaktów z byłymi kochankami, oczywiście, o ile to tylko możliwe. W stosunku do tego pana i tak zrobiłam o wiele więcej, niż powinnam, łącznie z próbami zrozumienia dziewiętnastolatki, której jakoś tak przypadkowo zaplątał się między nogami w czasie naszego narzeczeństwa. Próby nie wypadły pozytywnie. Nie wymagajcie ode mnie więcej, bo to już i tak o wiele, wiele, wiele za dużo. Ignor i zen. Szkoda mi każdego grosza na smsa.

Nie wiem, co ja tu wypisuję, ale może jak mi się wyleje, to będzie lepiej. Gwoli potomności też, gdybym przypadkiem zapomniała, bo czasem popełnia się blędy.

A z innej beczki - urodziny miejsca, a mnie niet. Może i dobrze, jeszcze bym się w dyskusje wdała.

czwartek, 28 sierpnia 2008

Czytam o Drakuli

Czytam o Drakuli i wszelkich zamkach, które uważane są za jego siedziby. Nie wiem, czy Vlad byłby zadowolony z urzędowania w Bran, bo za ładnie tam dzisiaj, jak na niecne czyny domniemanego właściciela;) Ze zbiorów fotografii księżniczka rumuńska dzieckiem bywszy:



I dokonanie jej wnuczki Marii, która przekształciła za swego panowania zamek w Bran w luksusową letnią rezydencję:




A subtelnie nawiązując do tematu, jako że Bran mimo ewidentnej komerchy i tak chcę za parę dni zobaczyć - miałam wczoraj wieczór pakowacza. I to podwójnego, bo zaraz muszę wsiąść w IC do warwsiowy (znowu!!! wrr wrr), tylko po to, żeby zaspokoić potrzeby my loving family, trzymając wartę za siostrzyczką, której się zachciało do ołtarza. I po co, po co, jak się pytam?!
Tak, czy siak, stolyca boleśnie godzi w moje plany, obejmujące spokojne zwijanie gratów na podróż, pakowanie map, śpiworów, bikini i butów trekkingowych, prasowanie szturmówek, bo ja tak mam i jednej jedynej kiecki, bo a nuż się przyda. Musiałam to wszystko zrobić wczoraj. A teraz pozostaje mi przyzwoicie wyglądać i w miarę przyzwoicie się zachowywać, co przewyższa stopniem trudności całe plany wyjazdowe. Przez bite cztery dni nie mogę zdenerwować Babci, czyli - nie pokazywać wydziaranych pleców, nie palić papierosów, nie mówić za często brzydkich wyrazów, twierdzić, że bycie singlem tuż przed trzydziestką to nie objaw staropanieństwa, bo to są inne czasy, schować conversy na rzecz baletek, czesać włosy, malować czasem oko, wstawać o świtaniu i nie dać się przyłapać na piciu wódeczki przed snem. Broń Jahwe nie wtajemniczać w sprawy osobiste, jeść te straszne ilości jedzenia, jakie przede mną wykwitną nie wiadomo skąd i nie wyprowadzać jej z błędu a' propos mojego plus nadobnej mej sis dziewictwa w naszym zaawansowanym wieku. Tłumaczyć jak krowie na miedzy, że mój pierwszy chłopak, jakiego poznała, to nie jest to i nie, Babciu, nie utrzymuję z nim kontaktu od dziesięciu lat.

Jestem przerażona.
Nic dziwnego.
No i znowu cię wkręciłam.
A teraz znikaj.

no pa

Nie dorosłam, a zdziczałam

"...dosyć mam wiecznych chłopców przeistoczonych niepostrzeżenie w przedwczesnych starców. Zapity,apolityczny,zbuntowany przeciw wszystkiemu, czyli bilżej nie wiadomo czemu, przeżywa relacje społeczne i uczuciowe w sposób skrajnie niedojrzały. Jest raczej nieszkodliwy bo przecież niszczy tylko samego siebie. Upozorowany, wycofany, szyderczy i depresyjny. Chory na alkoholizm, nadwrażliwy i kompletnie zobojętniały. Dekadent i nikotynista. Postrzegam go jako postać tragiczną i groteskową, uosobienie obywatelskiej niemocy wolnościowego kontestatora z lat osiemdziesiątych. Nie jest prawicowy, ani lewicowy. Nie rozumie świata. Nie dorósł, a zdziczał...."

Takiego kwiatka przeczytałam. To bardzo o eksie. Tylko że. No właśnie... o mnie też. Bo ani ja prawicowa, ani lewicowa, ani tym bardziej dojrzała. Psychicznie bywam nadal szesnastolatką, ale póki co nie robi to na mnie aż takiego wrażenia. Cała reszta też się zgadza. A co do eksa, to wszystko fajnie fajnie, jak wymalowany z obrazka, z tą różnicą, że on jest bardzo szkodliwy i niszczy nie tylko siebie, ale całe swoje otoczenie. Jest jak trująca roślina i pewnie dlatego potrafi uzależnić.
Od czegóż jednak wynaleziono odwyki..;)

środa, 27 sierpnia 2008

No i niecnie mnie upili wczora z wieczora. Oni, ci obcy znaczy. O dziwo nie jest mi wstyd, bo się wybitnie przyzwoicie zachowywałam, ale za to łapacz myśli ciężkich ostro pracuje w mojej biednej głowie. Oj.

Ja nie wiem, jak to jest, ale aktualnie jestem w pracy, a Szefowa Ma Małgorzata zaprosiła na kawę barmanki z alternatywnej oberży, w której wczoraj okryłyśmy się pospołu hańbą, więc czuję się nieco niekomfortowo, bo zaczynam zatracać granicę między obowiązkami a łobuzowaniem...

wtorek, 26 sierpnia 2008

Bardzo chcę wreszcie zrobić jakieś postępy

Przed chwilą odebrałam telefon, który mnie całkiem rozbił. Rozsypał i spopielił (yyy, jak to jednocześnie możliwe?! oj tam), a przy tym nabawił ciężkiej kurwicy mózgu.
Poczułam się jak Amelia w tej scenie w kawiarni, kiedy bardzo chce, żeby Nino odkrył, kto oddał mu album ze zdjęciami, a on po prostu dopija kawę i zniecierpliwiony wychodzi, nie zdając sobie sprawy, jaką zrobił jej krzywdę. Zamienia się w kropelki wody i strugą rozlewa się na podłogę.

durne, głupie to to
eks, znaczy
wrr wrr
a kysz z mojej głowy!

Na szczęście mam dźwiękową mantrę w postaci saksofonu.

Wyrywki z rozmów:

- Jakiego koloru jest ten wiersz, jak myślisz?
- Taki... ciemnozielony.

- Yyy, zgniłozielony?

- No nie, taka angielska jesień.


O wierszu Zbigniewa Macheja z Cieszyna poety.

A żeby nie było tak ą ę, to zacytujmy owego poetę z innej strony, bo takowe rzeczy też popełniał swego czasu:

Mówią stare baby w sklepie - za Hitlera było lepiej.
I że trzeba by Hitlera, na tą swołocz, co jest teraz.


;)))

Z kronikarskiego obowiązku:

Dziś rano na całym Placu Szczepańskim unosił się wwiercający się w dziurki w nosie zapach marychy. Nie żebym jakaś przewrażliwiona była - ta pani nigdy nie była moją specjalną przyjaciółką, ale znajomość mamy zawartą, a i owszem.

Hm, tajemnicza sprawa.

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Z błysku, blichtru do domu powrót

Stiuki na suficie sypialni pozwalają spokojnie śnić.
Z poliestru i dżetów do szorstkiej wełny, z plastiku w drewno, kamień. Z różu, szmaragdów w szarość, szlachetność odcienia, w fiolet, w snujące się zielenie. Z obcasów w rozdeptane conversy. Z rytmu w nieprzewidywalne dźwięki, z planów w improwizacje.
Z pustki do rozpasania intelektualnego, do śmiechu, do braku reguł, ustawień, wypada/nie wypada.

Uwielbiam moje życie, nagle zdałam sobie z tego sprawę. Uwielbiam, mimo że. I doprawdy, nie trzeba mi żadnych już rewolucji, natomiast pozytywne apdejty bardzo pożądane.

a kysz ode mnie, nerwy napinania, a kysz

niedziela, 24 sierpnia 2008

Mam jakoś wiele dziś do napisania, choć poziom energii 3/10.
Wystroik pod tytułem dres i sweter w pysznym odcieniu zieleni.
Straszną miałam dziś ochotę na niezdrową kolację, ale stanęło na piwie z cytryną. No co, dbam o nerki, a niedziela dzień dobroci dla zwierząt skrzywdzonych pobytem w warwsiowie. Choć w sumie nie ma co narzekać, głównie przez saksofon.
Przy moim stoliku przemiła para Niemców kalecząca angielski. Idę oddawać się konwersacji.

A, i dumna jestem. Bo choć było co robić, a się nie chciało, to jednak wyszłam na dzielnicę. Czyli w miasto. Czyli jestem pięćdziesiąt metrów od domu. I to podoba mi się najbardziej;)

Opera

Czułam się jak w złej bajce - na pozór, cóż, pięknie. Świece na wyszarzałym drewnie, białe moskitiery i hinduskie łoża. Przyzwoite wino w nieprzyzwoitej cenie. A wśród tego - lans. Panny w stylistyce celowo ubogiej, cekiny wyłażące niby niechcący z rąbków zgrzebnych koszulek, patyczaki i grubasy odziane bez pruderii w przykrótkie kiecki. Panowie książęta, z których każdy wyglądał lepiej ode mnie, ale żaden nie miał nic interesującego do powiedzenia. Rytm rytm, rytm raniący uszy.

I nagle. Wśród tego. Wśród tego ja niepasująca, w czarnym gieźle i ktoś jeszcze bardziej niepasujący, w czarnym garniturze. Sylwetka leniwego tygrysa, a po twarzy widać, że w swym czerdziestoparoletnim życiu wypił trochę za dużo bardzo dobrego wina, a po dwóch, trzech może rozwodach za intesywnie smakował odzyskane życie kawalera. Długie, siwiejące włosy związane na karku, wygolone skronie. I saksofon.
Stanął bezczelnie obok dj'a i po prostu zaczął grać. Tłum zamarł, zatrząsł się ze śmiechu, a raczej chichotu, bo prawdziwy, nieskrępowany śmiech mógłby rozmazać przeć makijaż.
Grał, a dźwięki, jakie mi podarował to niebo było. Opera w operze. Grał tylko dla mnie. Po raz pierwszy w życiu byłam z kimś tylko we dwoje w tysięcznym tłumie. Rzeczywistość zamarła, zawiesiła się, ze wstydem poprosiła czas, żeby przestał wykonywać swą powinność.

Marzenia warto trzymać wysoko.
Nigdy nie sądziłam, że to akurat tam.

------------------------------------------------

Teraz już Kra, na placu nowym Czesław gra. Ja w miejscu, a w moich uszach dźwięki saksofonu.

Lomówki warszawskie

Z siostrzanych wędrówek nocnych. Stolyca o trzeciej rano - jedyna do przyjęcia.



piątek, 22 sierpnia 2008

Dziś nie chce się żyć.
Chociaż, jeśli się zastanowić, to od dawna ten sam stan trwa.

Nie chce się nic.
Nic nic.
Gdzie tutaj jakikolwiek sens?

Coś czuję, że przyjaciółka na literkę D naszykowała się na megadługie odwiedziny w mojej głowie.

Post przy zupie gulasznikoff

Świństewko, a blee.

Muszę jutro jechać do Strasznego Miasta Ojczyzny Diabła, czyli do stolycy. Autorką pierwszej nazwy jest oczywiście moja Babcia - przy jej pomocy jednoznacznie skomentowała pewne pomysły reszty rodziny, przez które, niestety, niestety, wsiadam w IC o siódmej rano.

Uch uch.
Zawsze się tam gubię. I nic mi się nie podoba, a ludzie - tragedia.
I wcale nie przesadzam i tylko trochu generalizuję.
Nie lubię i już.

Ale dziś jeszcze piątek, więc co się będę martwić. Z tej okazji pooglądam bollywood, napiję się kapkę tego pysznego białego winka, co to zalega w mojej lodówce i może podejmę próby nadania sobie w miarę przyzwoitego wyglądu z okazji spotkania z my loving family. A może i nie. Zobaczymy, jak mi się będzie chciało.

czwartek, 21 sierpnia 2008

I jeszcze kompozycja antydepresyjna - nie mogę się powstrzymać przed wrzuceniem dla ogółu;)


W miejscu słoneczne popołudnie, sok pomarańczowy z lodem, a raczej lód z sokiem pomarańczowym. Karol od półtorej godziny śle co piętnaście minut smsy przepraszając za spóźnienie; tak to jest, gdy próbuje się doczekać na jedzenie w jakiejś bardziej ą ę knajpie;)
Wyjątkowo nie jestem zła, ale to może chwilowe...
Czilałcik, jak miło..!

Dowód prześladowania

Rano w radio powiedzieli, że nie będzie tak źle

Mam mapy. Duuużo fajnych, kręcących mnie map.
Mam też deficyt budżetowy, ale co tam, jako że ci z banku byli łaskawi wystosować do mnie list z przyznaniem dodatkowej możliwości zadłużenia. Jakby co. I żeby nie było - zrobili to sami, nie proszeni, a to już coś.
Dziady, wiedzą, na kim zarobić. Pewnie analizują po nocach moje przychodzące i wychodzące, z czego tych drugich jest zdecydowanie więcej... I śmieją się haha, popatrz popatrz, znowu sobie kiecki w zarze nie odmówiła..!

Z nowości - wczoraj był całkiem fajny dub u dziwaków, popcorn jedzony z garnka i obecność dawnej towarzyszki na literkę M. Której wdziękami wzgardziłam już jakiś czas temu, a wczoraj tak nie do końca, w związku z czym zasłużyłam w pełni na dzisiejszy stan łapacza myśli ciężkich. Ale co tam.

Ku potomności - zrealizowałam przed chwilą pewną kawę w pewnym towarzystwie na pewnych włościach i zachowałam się bardzo przyzwoicie. Moje ubrudzone paluszki pozostały grzecznie zwinięte w piąstkach. A piąstki na kolanach. Robię zatrważające postępy, hurra! (Fredro pewnie marszczy nos i myśli taaaaa, bohaterka, do czasu).

Nie kpić, nie kpić, uda mi się.

A jakieś wariaty pojechały maluchami do Mongolii i gra i bucy. Pięknie. Od razu wzrosła moja wiara w możliwości srebrnej szczały. Podniósł ją też eks, stwierdzając, że to bzdura, że do takich krajów można dojechać tylko landroverem z napędem na cztery koła i obowiązkowo z klimą, no a jak. Nie takie rzeczy się robiło. A poza tym, jak coś się zepsuje, to w przypadku srebrnej szczały może pomóc młoteczek i kawałek linki. Albo ten klej, co dają w castoramie, który trzyma ponoć do temperatury 1200 stopni. Zrobiony na bazie żywicy z opiłkami, yyy ja wiem, może złota?! Taki, proszę ja bardzo, wynalazek. Silnik sobie tym skleimy i sru dalej;)


środa, 20 sierpnia 2008

Że ładne takie

Paris in Cracow czyli prześladują mnie

Brama mojej kamienicy - obok domofonu kolorowa szachownica zamknięta w takim, ja wiem, może pięć na pięć kwadraciku. Wczoraj otwieram drzwi, a tam szyld nad bramą. Dający po oczach. Wielki i świecący, obwieszcza światu: Kolory.
Żesz kurwa mać, myślę, co jest? A drukarnię chłopcy otworzyli. I nazwali ją jak ulubioną knajpę. I teraz nie dość, że mam ów przybytek kawiarniany czterdzieści metrów od domu, nie dość, że odwiedzam go z podobną regularnością, jak pracę, nie dość, że piętro wyżej mieszka kolega i barman tam pracujący (takie dwa w jednym), to jeszcze wchodząc do kamienicy muszę patrzeć na ten szyld.
Ał, to boli.

Ja nie wiem, jak to jest. Nic się uwolnić nie mogę.

wtorek, 19 sierpnia 2008

Baw się

Fotoaparat (z ruska) sprawdza się przy wymyślaniu kompozycji antydepresyjnych.
Efekty już wkrótce.

A w dzisiejszej wyborczej fenomenalny artykuł o książce Rozmowy nad Nilem Nadżiba Mahfuza. Wiem, że to dziecinne, ale lubię czytać po raz pierwszy, a jednocześnie wiedzieć, jakie będzie następne zdanie. Uczucie na tyle rzadkie, że jestem dzięki niemu dwanaście centymentrów ponad chodnikami. I nie, nie mam dziś Fisza na uszach.
Coraz mniej lubię ludzi, a raczej - coraz mniej ich potrzebuję. Bo nie lubię ich już od dawna. Jest kilka twarzy przy mnie i to stanowczo wystarcza. Nowa twarz zwiastuje nowe kłopoty. Na miejsce tych, którzy z własnej woli odchodzą nie przyjmuję nowych.

Przyjaciół tylu, że na palcach jednej dłoni.
Kolegów tylu, że na palcach dłoni moich i moich przyjaciół.
A znajomych, że na palcach dłoni kolegów.

Dużo pomyłek. Wiele wzajemnej niechęci, nudy, kręcenia nosem. Gdzieś tam się razem zazębiamy, ale nie ma sensu udawać, że to coś więcej. Nie chce mi się zgrywać kogoś, komu zależy. No mi nie zależy, i co. Nie jest mi z tego powodu przykro.

Tych kilka twarzy zawsze w mojej głowie, obojętnie do tego, czy na drugim końcu świata, czy ścianę obok. Kiedy potrzeba - ja u nich, kiedy potrzeba - oni przy mnie. Śmiechy, łązęgi i szczerość kapiąca lekką złośliwością. Malowanie paznokci u stóp na krwistą czerwień w rytm luomo i wynurzeń. Przechodzenie razem najgłębszych kryzysów w życiu. Kubki po kawie bezładnie porzucone na kuchennym parapecie. Buty przyjaciółki w mojej szafie.

Lek na depresję, w wielu przypadkach działający.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Bonjour moi mili, u mienia everything w pariadkie

Wspaniały najazd przeżyłam, francusko - gruziński. No ba! Tylko zmęczona strasznie jestem, jakoś tak dziwnie po trzydniowym weekendzie plus jednym dniu wolnym pod tytułem "urlop na żądanie z powodu niewyspania". A niewyspanie z powodu sąsiada drącego po pijaku twarz na swoją żonę. Że cytować nie będę, państwo pozwolą.

Nabyłam butki trekkingowe - po długich i znojnych poszukiwaniach i kąpieli w deszczu, wędrówce po wszelakich sklepach i odkryciu terenów krakowskiego parku solvay, które do najmniejszych nie należą. Dobry duch w postaci Kuby doradził, odradził, pokazał palcem jak krowie na miedzy, co ma w tych butach być, a czego nie i finalnie wyszłam ze sklepu sporo uboższa, za to przyciskając do biustu pudełeczko jak nieletnia dzieweczka urodzinowego misia.
No i mam. A jak się zawezmę, a przeć wiadomo, że się zawezmę, to jeszcze wlezę w tych Karpatach tam, gdzie Fredro mnie ciągnie, a ja do tej pory zapierałam się ręcami i nogami. Płacząc cichuteńko z przerażenia i próbując robić oko zbitego kotka. Ale na Fredro to nie działa. Cholera.

Nabyłam też sukienkę. Meksykańskie falbany i azteckie wzorki. Powiewające cudo z gatunku tych, które szepczą w sklepie: kup mnie, a twe życie się zmieni - od jutra zaczniesz zarabiać trzy razy więcej, poznasz miłość wymarzoną, krany w mieszkaniu przestaną przeciekać, a tak w ogóle, to jak ty mogłaś do tej pory funkcjonować nie posiadając mnie w swojej szafie?
No to kupiłam. I teraz będę do końca roku sępić od znajomych na precle. Ale nic to, bo drugiego września znikam z kraju, a potem sru daleko. Tak bardziej na południe. A poza tym wiadomo, że jak jest kiepsko, to trzeba się pocieszać.

wtorek, 12 sierpnia 2008

Uwolnić Blejka

Bym o nowym nałogu zapomniała!

I jeszcze na dodatek...

... popsuło mi się prawe oko. Tzn chwilowo go nie ma, po spuchło, więc jest tylko taka gula jakby, a ja sposobię się to przywdziania super power piratki z czarnej skóry, której bynajmniej nie posiadam, ale już widzę w wyobraźni półki sklepowe na ulicy Floriańskiej, wręcz uginające się od tego typu towaru. I nabędę, i nałożę. I stanę się tajemnicza i pociągająca. I nawet nie przeszkodzą mi w tym moje sprane szturmóweczki ni podkoszulek garażowy, w którym to stroju zaszczyciłam dziś pracę.

Ale japonki z dżecikami mam.
I biały worek marynarski.
Ha.
Pocieszyli mnie na pewnej stronie, że na depresję choruje 17% populacji ogólnej (cytuję). Z czego 25% zgłasza się do lekarza. I żeby się nie martwić, bo to choroba taka sama jak grypa czy nadciśnienie.

Z tego, co ja wiem, z nieleczonej grypy może się rozwinąć zapalenie płuc, a gdy przejdzie w przewlekłe, to już nie jest fajnie. I opuszcza się w wielu przypadkach ten padół łez.

Idę dziś na obiad do psychoterapeuty. Dwa piętra niżej. Ale chwilowo mamy do rozgadania inne problemy niż moja przyjaciółka na literkę D. Zresztą, z nim chyba też nie jest ostatnio najlepiej.

(Bardzo dobre, sama pyszota i lux lekarstwo pokolenia non - prozac nation nazywa się chardonnay tudzież rioja. Leczy jak nic, a jedynym skutkiem ubocznym może być alkoholizm. A tu już inna historia, prawda?).

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Teoria Kuby

Kolega twierdzi, że wstrzemięźliwość seksualna przed ślubem jest bardzo wynalazczym środkiem antykoncepcyjnym dla katolików. I narzędziem kontroli urodzeń, jednocześnie. Bo po ślubie często się okazuje, że ludzie kompletnie się nie dopasowali, więc będąc wierzącymi męczą się jak te osły przez następne czterdzieści lat, ale że czasem trzeba, bzykną się dla potomności ze dwa razy, więc mają dwójkę dzieci.

No proste.
No i co.
Nic mi się jakoś nie pisze. Choć dzieje się tyle, że nie dzieje się nic, parafrazując Jaroslava Rudisa, którego Niebo pod Berlinem zakończyło podbijanie mojej cołikendowej listy obecności w empiku.

Sobotę spędziłam w Psie, ubrana bezczelnie w dres. I arafatkę. No co, wyszłam tylko na kawę, a że potrwała do trzeciej w nocy... fajna kawa, znaczy. Fajna bardzo.

Wojna w Gruzji. Sprzeczne informacje w Tok FM, Olka właśnie siedzi w samolocie wojskowym, zaszczycając drugi transport ewakuacyjny obywateli Polski. To jest jakaś paranoja! Drugiego września wyjeżdżamy. Co się stanie, gdzie nas zawieje..? Kaukaz śni się po nocach. Drąży i wierci dziurę w mózgu. Nie planować - być.

Chcę zniknąć, tak bardzo.
Już nie wystarczy to, że się śni. Sama chcę być snem.

piątek, 8 sierpnia 2008

Egzorcyzmy part II

Dziś ulica Długa, bladym bardzo świtem. Kiedyś - dom. Tak dobrze znana droga do pracy, pokonywana teraz z całkiem innej perspektywy. Rok temu świat tutaj pachniał. Zaróżownione niebo nad globusem wieńczącym dach kamienicy dawało radość z następnego, budzącego się dopiero dnia. Poranki w skąpanej w słońcu kuchni. Pies ocierający się o nogi, śmiech rozbijający się o ściany. Parujący kubek kawy na stole. Ostatnie chwile mojego człowieczeństwa; nic nie wskazywało na koniec. A tu finito, basta. Zagubiony wzrok błąkający się wszędzie, byle by w oczy nie popatrzeć. Nawet sobie, w lustrze. Bo tam nie ma już kompletnie, kompletnie nic.

Dziś Długa śmierdzi. Po prostu, jak cały Kraków. Brudne, krzywe chodniki, złamana ławka na przystanku szczerzy się przewrotnie sprejową kurwą, witryny sklepów prezentują cukierkowe sukienki w klimacie małomiasteczkowych targów. Są smażalnie ciał otwarte od ósmej rano i piekarnie, w których chleb znika z półek po paru sekundach, ciepły i pachnący. Jak w całym Krakowie. Nic nowego, nic nadzwyczajnego. Niebo nad domem zwieńczonym globusem jest zasyfione smogiem, poza tym, to takie nieistotne, bo w niebo nie patrzy prawie nikt z zaspanych ludzi, przemykających w stronę tramwajowych przystanków. Jest za wcześnie. Jest za duszno.
Pani, która zawsze sprzedawała na rogu obwarzanki, zniknęła. Każdy dzień - złoty dwadzieścia na jednego z makiem. Byłam bardzo biedna, ten obwarzanek to było coś. Byłam tak potwornie szczęśliwa.
Pani zniknęła. Na jej miejsce - młode, opalone coś. Nie ma z makiem. Są o smaku pizzy. Że co?

Ulica Długa straciła moc.
Długa, brudna, nieciekawa trasa do pracy.

On śpi schowany za fasadą szarej kamienicy. Przejeżdżające z trzaskiem tramwaje nawet już mu nie przeszkadzają. Okno jest pewnie otwarte na oścież. Nie wiem, nie patrzyłam.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Trochę was przekieruję

Od dziś w tym miejscu można poczytać o naszej* najnowszej wyprawie - póki co o przygotowaniach do niej, z kolei od września będą pojawiać się relacje z kolejnych etapów podróży. Po Kaukazie, ha.
Może być różnie z regularnością, ale to wszak wiadomo.
Stały odnośnik pojawia się w kółku wzajemnej adoracji, czyli potocznie mówiąc - linkowni.

*na słowo naszej składam się mła i Fredro;)

wtorek, 5 sierpnia 2008

Puchar czterech narodów

A wśród ich przedstawicieli kulturoznawca, prawnik, psychoterapeuta oraz stomatolog. Dwóch gejów i dwie kobiety, z tego jedna cieplutko rozwiedziona, a druga zdecydowanie quirk. Pospołu okryliśmy się hańbą - gospodarz obiektu zdecydowaną, reszta zaś połowiczną, aczkolwiek zauważalną.
Przemiło.
I można się dogadać, mimo zdecydowanie różnych bajek.

Cytat wieczoru: tobie to dobrze, nie musisz się malować, a ja w stanie virginal to jestem jak taka zupa pomidorowa - zdecydowanie nic się tam nie dzieje...
;)

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Konsulat Republiki Turcji...

...w mieście Kra, jest czynny od poniedziałku do piątku w godzinach 10 - 11. Czyli w godzinie, bo liczba pojedyncza. Muszę ja się umówić tamże w celu rozgadania pewnej sprawy - mianowicie zwracam się z uprzejmą prośbą o nieurwanie głowy podczas przejazdu przez ten jakże przyjazny dla samotnie podróżujących kobiet kraj.

Ci z internetu doradzili, żeby nauczyć się po ichniemu frazy: jestem mężatką.
Taka bzdura nie pomoże, jak na mój gust.
Poza tym, co będę kłamać.
Że będzie bal, to ja wiedziałam, nie zdawałam sobie jedynie sprawy z jego rozmiarów;)
Ale po kolei.

Bo Siostrzyczka przyjechała. Z dwoma torbami Prezentów Dla Mnie, co wyłożyło mnie na łopatki. Czego wśród nich nie było..! W ramach akcji dziękczynnej wydoiła mnie z kasy w stylu wybitnie niewinnym, ponieważ nie ogarniałam rozmiarów mej katastrofy, póki nie zalogowałam się dziś rano na konto. Przyjemny poniedziałek diabli wzięli.

Był Ars, a jakże. Księżniczki po prostu mielą - wytarzałam się w tym filmie pokazowo. Były oberże wszelakie - począwszy od pauzowej, poprzez kolorową, na innych nie-do-przyznania-się kończąc. Bardzo pouczające.

Wernisaż się odbył. Ludzi wielu takich, że chciało się tylko takich. Kilka nowych twarzy, które na dłużej zostaną, jak mi moja ach, kobieca intuicja podpowiada. Anioły w Lanckoronie. Połączone ze schabowymi z przyległościami w Karczmie. Śmiechy, kpiny i łobuzowanie. Roleczki i pielęgnowanie nałogów.

Cudne ludzie - najważniejsze.

Wysoce żem usatysfakcjonowana, nie będę ściemniać.
A że ciekawskie ze mnie jajo, musiałam rozgadać dziś z przyjaciółką nasze łikendowanie, które, o zgrozo, było absolutnie nie połączone. I tu ci niespodzianka, bo nagle wplątała się do naszej rozmowy osoba trzecia. No kto by pomyślał..!

piątek, 1 sierpnia 2008

Czasomierz...

...mam ja prywatny i dość, muszę przyznać, frapujący. Ponieważ wszelakie czasomierze domowe raczej nie wpółpracują, psują się, wyłączają, przestawiają i takie tam, znalazłam sobie przyrząd uliczny. W formie męskiej. Dobrze służy mniej więcej od roku, poza dniami, kiedy ma urlop.
Jest to chłopiec pewien, którego mijam zaspanym rankiem, rozpoczynając trud marszu do pracy. Zawsze idziemy w przeciwną stronę, więc, siłą rzeczy, gdzieś tam musimy się minąć, a że chłopiec jest osobą niezwykle punktualną, wiem ja doskonale, jak stoję z czasem.
I tak - jeśli spotykam go pod klatką, oznacza to, że należy mocniej zawiązać konwersiki i puścić się biegiem przed siebie; jeżeli minę go na wysokości poczty, to czas mam idealny, natomiast jeśli dopiero na ulicy Siennej, to ogólnie lux i spokojnie mogę złożyć jeszcze poranną wizytę w empiku, tudzież pogapić się w niebo, byle nie na rynku, bo tam gołębie srają. No, ale na Siennej to napotkałam go jak do tej pory może ze trzy razy. Przeważa stanowczo opcja pierwsza;)
Lubię także wystroiczki owego chłopca, gdyż bliskie są mi stylistycznie - dziś była granatowa koszulka z Reksiem (kto pamięta Reksia?), jakieś takie zmęczone już bardzo szturmóweczki oraz kaszkiecik kraciasty. Wytarty co nieco. Zero lansu, sporo dystansu. Lat na oko trzydzieści z porządnym hakiem. Sylwetka przygarbiona, oko ciekawe świata. Krok niedbały, ogólne wrażenie dość bałaganiarskie, no bardzo sympatyczne.
Fajny mi się ten czasomierz udał.