piątek, 29 lutego 2008

Czasem jest tak, że prawie się lata ze szczęścia, pod chmury, wierzy się, że można wszystko! Wszystko! Są kolory pór roku, pyszne spotkania wśród śmiechu przyjaciół, kręcenie ogniami na Plantach, tarzanie się w trawie z psem. Krzyk radości rozdzierający ciało! Rozmowy do świtu, winopicie, winobranie. Szmateksparty co sobotę, strzyżenie włosów brzytwą i szycie potworów kuchennymi popołudniami. Głośna muza, pozytywnie. Bóg to raggaaa! Dyskusje, czytanie, pochłanianie świata, wystawy, włóczęgi, łazęgi. Ciekawość tego, co wokół. Kolory, kwiaty..! Nowe książki pod poduszką. Wyprawy, podróże, plany, które się realizuje. Śmiech beztroski, zaufanie. Życie.

A potem przychodzi ten czas, kiedy jest nic. Nie oddychać, nie czuć, skamienieć na nowo. Nie czekać na telefon, nie wierzyć, że jest się coś wartym, nie pamiętać, nie chcieć, by on pamiętał. Nie chcieć, by zadzwonił. Nie wwąchiwać się w pozostawione w szafie ubrania. Nie mieć motyli w brzuchu na samą myśl o. Nie myśleć, nie wspominać. Nie żyć.

czwartek, 28 lutego 2008

Mordercza granica

Dziś wpadł mi w ręce pasjonujący artykuł! Choć opisujący czyjąś tragedię, ale, wstyd się przyznać, kompletnie mnie to nie obeszło. Bardziej sprawy techniczne.
Jest taki dom, który stoi na granicy Belgii i Holandii - drzwi wejściowe są w Belgii, a ogródek już w Holandii:) Pokoje też są podzielone. W tym domu popełniono niedawno morderstwo, z tym, że ślady wskazują na część belgijską, za to ciało znaleziono w holenderskiej.
Więc mamy międzynarodowy zjazd przyjaciół w granatowych mundurkach, którzy próbują rozwikłać zagadkę i "zamierzają wzajemnie się wspierać i dzielić informacjami, natomiast nie wchodzić sobie w drogę"!!!
Wyobrażam sobie Polaków w takiej sytuacji:)

---------------------------------------------------

I nie mogę nie dodać, jak ja uwielbiam "tylko na jednego" z eksem do Pauzy, tak po pracy, a potem sie okazuje, że człowiek wypił trzy piwa i dwanaście litrów wody mineralnej tudzież soku, jest w połowie pasjonującej rozmowy, w brzuchu rewolucje z powodu braku odpowiedniej ilości pożywienia w formie innej niż płynna, do tego jest czwarta rano i środa.
No i git.

wtorek, 26 lutego 2008

Bardzo lubię te szklanki z ikei made in russia, takie wysokie,
w krateczkę skośną, jakby grawerowane.
A co.
Tylko czeguj ich się już kupić nie da?!

poniedziałek, 25 lutego 2008

Dyskretny urok literówek

artmosfera - klimat wydarzenia artystycznego
blogostan - poczucie zadowolenia z dobrze napisanego bloga
rozwzwód - powstanie na skutek zaniku pożycia intymnego
repolucja - mimowolny wytrysk nasienia wywołany nagłym impulsem
kawikadze - zabójcza kawa
dołudnie - ciężkie, przytłaczające dni
mieloryb - parykarz szczeciński
lafirymda - poetka rozdająca rymy na prawo i lewo

:)))
---------------------------------------------------------

A weekend doprawdy boski, szczególnie wczorajszy wieczór, spędzony w moim gronie, takim najmojszym, gdzie naturalne są zarówno niebieskie brylanciki zdobiące aparat na zęby koleżanki lat trzydzieści pieszczącej ważne stanowisko, bynajmniej nie artystyczne, jak i wyglądająca śmiało zza czarnej marynarki koszulka kolegi z dumnym stwierdzeniem: I'm lesbian.
Jest Kra, jest dobrze.

piątek, 22 lutego 2008

Się mi poprawiło, za sprawą obiadu, szybkiej wizyty w księgarni Krzysztoforów oraz kawy w Pauzie w pierwsza klasa towarzystwie. Żeby nie było, kawa była z czekoladową posypką, mniam.

czwartek, 21 lutego 2008

Wojny, małe takie

To, czego nienawidzę, to zmuszanie mnie do czegoś na siłę. To nigdy nie wypala i z reguły ma przykre konsekwencje. Ja jestem spokojna czarownica zza białego płotu, ale jak pieprznę w końcu mym subtelnym bucikiem w podłogę, to pół kamienicy pójdzie w pył..!
A prowadzenie wojny podjazdowej w moją stronę to jest naprawdę najgorszy, ale to najgorszy z pomysłów. I dlatego dobrze by było, żeby ktoś wytłumaczył pewnym panom, że jedyne, co teraz mogą zrobić, to grzecznie przeprosić za swoje istnienie i baaardzo szybko zejść z mojego pola widzenia. I działania. Bo ja, będąc krótkowidzem, często mam zasięg ruchów ciut większy od zasięgu wzroku, a to bywa niebezpieczne:)

Niniejszym oświadczam, że:
- prawo jazdy zrobię wtedy, kiedy uznam za stosowne
- nie zmienię numeru telefonu, ani sieci tylko dlatego, że dla kogoś to bardziej opłacalne
- mikrofon kupię, kiedy mi będzie po drodze, gdzieś przy okazji, bez robienia z tego zakupu wydarzenia dnia
- to, że wychodzę w środku nocy gdzieś, z kimś, na coś, to tylko i wyłącznie moja rzecz
- używanie słowa "nasze" w stosunku do MOICH rzeczy, to grube przegięcie, a tym bardziej dysponowanie nimi bez mojej zgody
- wykonywanie telefonow do moich przyjaciół w celu sprawdzenia mojego stylu życia to...yyy, rzygać mi się chce, jak o tym pomyślę
- nikogo nie powinno obchodzić, kiedy chodzę do lekarza, ni czym faszeruję, tudzież nie faszeruję swojego ciała, bo o dziwo tych, których może to obchodzić, jakoś nie obchodzi
- jeśli nie odbieram telefonu, to znaczy, że nie mogę lub nie chcę i doprawdy, nie trzeba do mnie wydzwaniać dwadzieścia osiem razy pod rząd, ponieważ jako mądra dziewczynka umiem odczytać kilka cyferek i nacisnąć przycisk z zieloną słuchawką.

O dziwo, nigdy, ale to nigdy nie robią tego kobiety.
Morał - spieprzać wszyscy (ale nie wszystkie:)

środa, 20 lutego 2008

wtorek, 19 lutego 2008

Code.Act

Jedną z moich ścieżek porannych jest ta strona.
Widziałam ich na żywo dwa razy - w Lublinie na festiwalu performerów w CK i w Warszawie w CSW. Raz przeprowadzali doświadczenia chemiczne, a lejące się wzory płynęły nad moją głową. Drugim razem zbudowali maszynę, której każdy element miał sens kosmiczny. I to rozumienie czasu...

Parę zdjęć na zachętę:
To jest Insofern:


A to Siliknost2:


Nawet zdarzyło im się popełnić performance w Krakowie, dawno temu, ale prawda:)
Tylko że ja wtedy nieświadoma ich istnienia byłam, te dziesięć lat temu.
No, gdzie rozum był, pytam?!

Kosowo...

... ogłosiło niepodległość, a pierwszym państwem, które zaakceptowało ten fakt jest Afganistan!:)))

poniedziałek, 18 lutego 2008

Kawa, herbata?

Pierogi u Babci Maliny, a poźniej kawa i sernik w Dymie w towarzystwie eksa, to zawsze jest znakomity pomysł. Szczególnie w niedzielę, a zwłaszcza wtedy, gdy po sobotniej nocy wygląda się tak, jak ja i człowiek nie ma najmniejszej ochoty malować oka, prostować garba ni stroju tak zwanie do ludzi przywdziewać. Eks też. Więc kapturki na lebki, trampeczki na ciut grubszej podeszwie, bo zimno i ruszamy.

Po kawie nieodwołalnie następuje ten moment, w którym eks koniecznie, ale to koniecznie musi się napić herbaty. Tak do papierosa. No i wtedy się dopiero zaczyna, bo jego przepis na herbatę wygląda tak:

-kubek wielkości wiadra
-wrzątek we wspomnianym kubku
-na oddzielnym talerzyku herbata, ale sypana, w filtrze
-na kolejnym talerzyku dupka z cytryny, dośc pokaźnych rozmiarów
-w dzbanuszku sok imbirowy, jak do piwa
- kilka kostek lodu w szklance, które wrzuca do kubka, jak już herba się zaparzy

Ekhm. Paaasjami uwielbiam oglądać miny bamanów, gdy zamawia to w miejscu, gdzie jeszcze nas nie znają. Bo tam, gdzie nas znają, znają nas głównie dlatego.

niedziela, 17 lutego 2008

Słońce


Takie dziś słońce w Krakatau, że aż wstyd było nie skorzystać - nawet miasto wygląda bardziej na Kraków, niż na to Krakatau nieszczęsne!
Mimo fury dziwnych prac do wykonania wywiało mnie na spacer - okularki na nosie mi się miło w słoneczku świeciły, a mój umęczony piątkową i sobotnią nocą organizm wracał do stanu ładu i składu. No bo się działo... szczególnie wczoraj. Muszę się bardzo, ale to bardzo zastanowić nad sensem mieszkania na Kazimierzu, bo to niebezpieczne dla stanu mojego zdrowia, no i zawartości portfela, który teraz wynosi jedno wielkie i okrągłe zero:)
Od kilku lat zawsze zajmowałam apartamenta kazimierskie, z jedną małą, trzymiesięczną zdradą na rzecz okolic Kleparza, ale oczywiście wykazałam się skruchą i przyniosłam moje zabawki z powrotem. Ja chyba lubię, tak po prostu. Ale stanowczo powinnam mieszkać znacznie dalej od Placu Nowego, bo wtedy wyjście z domu na akurat umanione sobie piwo w tym i tylko tym miejscu byłoby znacznie bardziej problematyczne o godzinie drugiej w nocy... I zawsze sobie obiecuję - o nie, kochana, nie tą razą, nigdzie nie idziesz, zostajesz grzecznie w domku, a ludy to Ty sobie zaproś, gdzie tam leźć w tą ciemna, zimną noc, brrr. A za chwilę - no tak, przyjdą, nabałaganią, będą mi palić w łóżku i nie wyjdą wcześniej niż za trzy dni... No to może ja jednak się pojawię na dzielnicy, taa...
Boże, jakie to głupie.
Jestem dorosłą, asertywna, świadomą siebie kobietą, tak? Większej bzdury nie słyszałam.

piątek, 15 lutego 2008

Ha!

Idę spedzać wieczór walentynkowy. Ha, ale w cud miód towarzystwie - z pewną bardzo biuściastą panią i pewnymi kompletnie nie biuściastymi, ku ich rozczarowaniu, panami.
Czyli z moją szefową i gejami z pracy:)

Nieoceniona...

... jest jedyna w swoim rodzaju i zawsze trzyma mnie w pionie.
Napisała dziś: "kocham Cię bardzo, a jego - to nie wiem..."
No właśnie. Ja też.

czwartek, 14 lutego 2008

Dziś jest ten dziwny dzień...

... a ja od wczoraj nie byłam w domu. No, tak sie zdarzyło.
Zaczęło się od niewinnej herby i butelki rioji, potem audycja świetna w tok fm była - moja ulubiona, o seksie, z bardzo pięknie prowadzącym dr Andrzejem Depko, który zawsze trzyma poziom.
A potem była praca wieczorową porą, ba, ale jaka! Eksowi płacą za oglądanie pornoli!!!
Hie hie, właściwy człowiek na właściwym miejscu, cóż więcej mogę powiedzieć...
Muszę się przyznać, że pomysł sam w sobie jest boski i silnie dał mi do myślenia; yyy, no, może nie najczystsze te myśli miałam, ale taki już mój urok:)
Zapakowawszy brudnawe pomysły do głów udaliśmy się więc w stronę Pięknego Psa, aby w spokoju uczcić złotym napojem godzinę drugą w nocy. I tam właśnie uświadomiono mi, że to już Walenty!

Reasumując - zaczęłam to cudne po prostu (a bleee) święto miłości w towarzystwie mojego eks, po kilku godzinach oglądania filmów klasy X, nad kuflem piwa, który dostałam w ramach prezentu walentynkowego. W Psie.
Nieźle. Wprost rewelacyjnie nawet. Żadnych czerwonych róż i innego badziewia.
Sam konkret:)

Grammy dla Amy

... razy pięć:) Należało się.
Jestem daleka od śledzenia tego typu imprez, ale ponieważ Amy jest stale obecna na moim ipodzie, ba, jest tłem przerażającej części mojego dnia codziennego, więc siłą rzeczy obiło mi się to i owo o uszy:)
No, fajnie, wszystko cudnie, tylko ona się nadal chwieje na tych pajęczych nóżkach swych...

wtorek, 12 lutego 2008

Visaaage

Ojojoj.
Wczoraj w Pauzie spełniałam napój złocisty z lekką pianką gwoli przyjemnego rozpoczęcia tygodnia i całkiem niechcący poznałam wizażystę. Prawdziwego, niepodrabianego, bo jest gejem i ma włosy w czubek z grzywką na bok, czyli - znak firmowy odpowiednio wyeksponowany.
No i pan wizażysta ma coś ze mną zrobić, obiecał!

Posłużmy się obrazkami, to zawsze dobrze działa, w tym przypadku biorąc na tapetę moją ukochaną Amy. I teraz porównajmy mnie do niej, tak trochu chociaż:)
No to teraz jest mniej więcej tak:



A chodzi o to, żeby to wszystko wygłądało jakoś tak:



Jest różnica? Jest.
Tylko, że to cholera, nigdy nie wypali.
Bo ja nie umiem chodzić na szpilkach.
Bo jak sobie oko strzelę, to i tak efekt utrzyma się co najwyżej dziesięć minut, bo zapomnę, że coś tam namaziałam i zaraz przejadę dłonią po powiece i całe te makijaże diabli wzieli.
No i będzie tak, jak zwykle.

poniedziałek, 11 lutego 2008

Kochaj swoją szefową

Nie ma to jak cieżka praca. Od poniedziałku. Niezwykle owocna.

Właśnie dostałam od mojej szefowej wiadomość na gg o nastepującej treści:
"To jest róża dla przyjaciół. Wyslij ją do ośmiu fajnych osób. Do mnie też, jak mnie lubisz:) Jeśli trzy wrócą, czeka cie miłość, jesli skasujesz, stracisz ukochaną osobę".
Mrugam okiem. Jednym, drugim. Eee?
Brrrr. No kłopotliwe, co najmniej...
Pospieszyłam za to z ową cudną wieścią do Nieocenionej, która to zaraz odesłała wiadomość z gromkim kurwa mać. Po czym zaczęła się domagać jeszcze jednej, w ramach wspomnianego odesłania, co zaowocowało trybem potrójnym.
No, w końcu napisali, że ma być razy trzy, a nie od trzech osób!
Hurra, czeka nas miłość!
To ja chyba podziekuję. Jakoś nie jestem przekonana.

Łikend był

Dawno mi się taki nie zdarzył.
Zmuszający do myślenia i obrazoburczy, choć to dziwnie zabrzmi pewnie.
Najlepsze było nocne picie śliwowicy pod herbatę ze szklanki plus spodeczek i rozmowy o Napoleonie z pewnym panem lat prawie siedemdziesiąt, który swego czasu miał wielkie szanse zostać moim teściem. Jest nim teraz pro - forma i chyba tak jest dobrze, wystarczy...
Zwraca się do mnie per "pani", lub po imieniu, w zależności od tego, czy nasze poglądy życiowo - społeczno - historyczne pokrywają się, czy etam:)
A nastepnej nocy było zasiedlanie parapetów u Nieocenionej, która ma wybitna zdolność rozpakowywania gratów/urządzania mieszkania/prasowania firanek/sprzątania szeroko pojętego burdelu oraz przygotowywania kolacji dla trzydziestu osób równocześnie. Wszystko w ciągu dwóch godzin.
A, jeszcze oko zdążyła zrobić i całkiem przyzwoitą kieckę na siebie przywdziać.
No, pełen podziw:)

piątek, 8 lutego 2008

Have a nice day :)

Seniorita tristeza


Fucking great song - jak to napisał ktoś w komentarzach.
No cóż, nic dodać, nic ująć:)

A prywatnie kojarzy mi się jak najgorzej, prześladuje jak zmora;
wypełniała mój dom w najgorszym, jak do tej pory, okresie mojego życia, który trwał i trwał i trwał...
Teraz uczę się jej słuchać na nowo.

czwartek, 7 lutego 2008

On the road again

Typowe, no typowe.
Najpierw posucha, że ani pół projektu człowiek nie zobaczy, klik klik bez celu w klawikordę, nie ma sensu pisać na zaś, bo już się na owo zaś jakieś pół miliona pomysłów na papier przelało, a na realizację... no, to chyba że z własnej pensji. Hyy...ekhm.
Aż tu nagle jak nie pieprznie cała lawina!

Oczka mi się świecą blaskiem ciut chorobliwym, w głowie taki film, że łożmatkobosko, a groźna pani metr pięćdziesiąt w kapeluszu, za to z władzą nieograniczoną, przytakuje mi z pełnym zgodności uśmiechem.
Nic z tego nie rozumiem.
Ale się cieszę jak ta o :)

------------------------------------------------------

A mój ex od kilku dni wysyła mi bardzo smaczne mesy.
Pewnie dlatego, że nie ma go w Krakatau.
A mesy wprost ociekają blaskiem, który ogarnia też exa.
Ten blask, to jego przeciekająca głupota.

środa, 6 lutego 2008

Jestem butem

To jest tak durne, że muszę przytoczyć w całości!

Ćwiczenie integracyjne dla uczniów szkół gimnazjalnych, zatytułowane "Jestem butem":
Należy usiąść spokojnie, bez słów, rozejrzeć się po pokoju i wybrać sobie jeden przedmiot, a następnie wyobrazić sobie, że się nim jest. Uczestnicy gry nazywają trzy cechy tego przedmiotu, na przykład: jestem butem, jestem ciepły, miękki i wygodny. Podczas przechadzki po pokoju przedstawiają się w ten sposób innym uczestnikom. Potem siadają i zastanawiają się, które cechy wybranego przedmiotu charakteryzują ich samych. Podczas kolejnej przechadzki w miejsce nazwy przedmiotu wstawiają swoje imię i przedstawiają się ponownie: Jestem Zosia, jestem ciepła, miękka i wygodna.

...
O matko.
I później się nazywa, że młodzież jest taka i owaka.
To może ja już nie będę komentować...

wtorek, 5 lutego 2008

Podwórkowe adoracje

- Bo wiesz, zawsze można coś umyślić i na przykład rozkochać go w sobie; stanę się osobą medialną, a przy tym ex-nie-do-końca-ex się zdenerwuje i ogólnie same dobre strony...
- Eee, a czy cokolwiek ci się w nim podoba?
- Czekaj no, hm... jego pies... to tyle, chyba.
- No widzisz. Poza tym nie możesz romansować z facetem, któremu od trzech lat śmiejesz się prosto w twarz, że kupuje takie długie obiektywy do aparatu, żeby sobie coś zrekompensować.

Po dwóch kawach w Kolorach, gdzie zna się z widzenia wszystkie tyłki rozpłaszczone na stołkach barowych oraz po przeczytaniu artykułu "wiek męski, wiek klęski":
- Jak myślisz, czy facet może się z czasem zmienić?
- Jasne. Na gorsze.

Tessio

Bardzo chcę dziś skończyć projekt, a przynajmniej doprowadzić do jego ciąży zaawansowanej, ale nie wiem, jak to będzie, bo... tak przypadkowo weszłam rano na youtube i jeszcze bardziej przypadkowo wklepałam luomo... i tak, ja wiem, że to uzależnia, a ja w nałogu już trzeci rok żyję i wiem także, że to bardzo brzydko i niefajnie oglądać w pracy teledyski, szczególnie, jeśli ma się taką pracę, jak ja:)
No, ale co poradzę.

To jest takie pure, że bardziej się nie da!
Kompletnie nie trafia w moje pozostałe muzyczności, no, fenomen.
Pamiętam doskonale moment, kiedy usłyszałam to po raz pierwszy - jakiś taki październik był, staliśmy z Kamem w straszliwym korku, na dodatek na środku mostu i łapaliśmy fazę, że to nasze ostatnie chwile życia, a spędzamy je w złotej puszce pod tytułem volvo i ogólnie masakra. Ktoś wcisnął guzik w radiu. I nastało luomo.

Posłuchajcie!

poniedziałek, 4 lutego 2008

Płaszczaki

Próbowaliście kiedyś płaszczyć? Zabawa jak z podstawówki, a wszyscy aż piszczą z uciechy:)
Elementy potrzebne do realizacji: słoneczna niedziela, grupa znajomych, takich trochu yyy, tego..., śruby, nakrętki, łyżeczki do herbaty, przejeżdżające pociągi oraz pewna ilość wolnej przestrzeni, dlatego szczególnie poleca się tereny za miastem. Zniszczone trampki, sentyment do błota, brak tendencji do napinania.
Średnia wieku lat trzydzieści, część psychiki na poziomie małolata z poprawczaka.
No, to hulamy:)

sobota, 2 lutego 2008

Stan idealny

... jest wtedy, gdy wieczorem wpadają przyjaciele z butlą wiśni, blablabla, smiechy bez napinania, dym snujący się pod sufitem, pies łapie w zęby rąbek wirującej spódnicy. Potem na dzielnicę:) Na placu nowym tłum znajomych mord, kolega dyskutuje przy barze z jednookim obywatelem strasznego kraju pod tytułem Anglia.
Rozmowy, rozmowy.
Nad ranem lekko chwiejny powrót do domu. Zasnąć, tak bardzo zasnąć, wtuliwszy nos w znane od zawsze zagłębienie szyi, wdychać znany od zawsze zapach. Zapaść się po uszy, skołtunić, wyprasować rysy twarzy. Rano zignorować budzik. Zacząć dzień od subtelnej ironii i prywatnych dziwactw. Od gapienia się w sufit i wymyślania, co by tu pierwsze, od czego by tu...
Narzucić półprzytomnie szary sweter, ten z kapturem, najbardziej rozciągnięty, przemierzyć na bosaka korytarz i zawodząc upiornie przy Amy Winehouse, parzyć kawę.
Być w domu.
Wyjść z niego bez durnego pośpiechu i starać się nie zwracać uwagi na ból głowy.

Przejechać kciukiem po Jego zmarszczonym czole.

Wrr wrr

No, bo przecież jakby mu zależało, to by zadzwonił, prawda?!
Nie tylko w sprawie karmienia tasiemca.
Albo pauzy.
Albo tłumaczenia tekstu.
Albo przyłączenia swych wdzieków do ekipy bardzo płynnej, bardzo piwnej...
Szarego nieba za oknem, docinania fotografii, kawy, kolorów, zamówionej płyty, pościeli w groszki, pomysłu na...

Cholerna, cholerna sobota!
Chyba głupieję, już tak zapobiegawczo, na starość.

piątek, 1 lutego 2008

Desperacja

Gianni przysłał mi link do artykułu o masowym powiększaniu penisów przez Polaków mieszkających na Wyspach. Przyjemność kosztuje jedyne 1500 funtów:)
Zasugerowałam, że powinien raczej zapisać się na jakieś kursy słuchania i rozumienia kobiet, bo to bardziej podniesie jego męskość.
Klik klik...odpowiedź brzmiała - "yyy, to nie wystarczy, że kupuję sportowy motocykl?!"

Persepolis


Z chorobliwym zacięciem oglądam bajki i animacje. Rozpływam się, ocham i acham, czasem macham pod stołem nóżką w jakże subtelnych butkach, co jest wyrazem zniecierpliwienia...
Tylko że to nie była bajka. Absolutnie.
Raczej opowieść, snuta mocno, ostro, wzruszająco!
Iron Maiden wplecione między babcine korale...
Tak sie dziwnie składa, że zdarzyło mi się przez kilka miesięcy pracować z ludźmi z Iranu. Shida, Nima i Shariar - rankami robiliśmy sobie po wielkim kubasie kawy, a oni opowiadali. Potem opowiadałam ja. I obawiam się, że żadne z nas innym nie wierzyło...

Wczoraj wieczorem była też Pauza; intensywnie, aczkolwiek leniwie, nie wiem, jak to możliwe:)
Kam opowiadał o Słowniku Chazarskim, który ma dwie wersje - żeńską i męską, różniące się tylko jednym akapitem!
Dla mnie ma to sens, chyba wszystko posiada płeć.