czwartek, 31 lipca 2008

Bączek

Poemat antydepresyjny:

Bączek, bączek
nie ma nóżek ani rączek
Po co trzymać bączka w pupie
niech się tuła po chałupie.*

*
Autor ma czterdzieści lat i ośmioletnie dziecko. Dziecko wyśmiało go do żywego, gdy zaprezentował cytowane dzieło na ostatnim domowym wieczorku poetyckim.
Adnotacja prywatna dla Fredro - nie, to nie Narzeczony. Ni jego potomek;)

-------------------------------------

Wystylizowałam ja się pięknie w rozmaite paski, a teraz uciekam ze stanowiska pracy, coby pobrać z dworca moją osobistą Siostrę.

Będzie bal.

Egzorcyzmy - part 1

Odczarowałam ja właśnie pewną salę w kinie ars, całkiem na prywatny użytek. Klątwa trwała bite trzy i pół roku, a ja przechodząc obok wejścia do owej sali (jako, że jestem częstą bywalczynią arsu), strzelałam focha, odwracając się mym jakże arystokratycznym, aczkolwiek ciut żydowskim profilem.
Wczoraj nie zdzierżyłam. No bo jak to tak. Moja ulubiona sala. I do tego taaaki film w niej dają..!
Weszłam.
Siadłam tam, gdzie zwykle - czyli w czwartm rzędzie po środku, coby kark tak miło cierpł w czasie delektowania się opowiadaną historią.
Obejrzałam Fałszerzy.
A film mnie zmiótł, zmiażdżył i zmiksował.
Ochlapawszy moimi krwawymi szczątkami pewną salę w arsie.

Udało się odczarować. Ha!
Tajemnicza sprawa.

środa, 30 lipca 2008

Od syneczka

Stanowczo nadinteligente dziecko Narzeczonego podarowało mu dzisiaj prezencik. Prosto z serca.



Quirkyalone - czyli mam w głowie rój pszczół

Kłirkiem się jest definitywnie od urodzenia. Albo tak, albo nie.
Ale oczywiście ten motyw drastycznie wychodzi na jaw dopiero w "wieku związkowym". No i wtedy już się wie.

Kłirki, gnane społecznym biczyskiem, wchodzą w pary, związki, małżeństwa itepe. I zazwyczaj w krótkim czasie brakuje powietrza.
Tak więc żegnaj Gieniu.
Bo kłirk jest zapatrzony i zasłuchany w siebie. Nie egoistycznie, ale tak bardziej twórczo. Toteż z kłirka jest partner do dupy, bo nie współpracuje. Bo najczęściej wszystko już ma i wie. Gdzieś tam w środku, w głowie. Ma plan.
Potem już kłirki są ostrożniejsze, bo po takim skaleczeniu, wolność smakuje niebiańsko. Wolność i nic-nie-muszenie. Owszem, kłirk szuka towarzystwa, ciepła, seksu. Ale bez przesady. Ta pojedynczość jest bezcenna. I wszystko, co z niej wynika.
A w związku kłirk usycha. Poza tym, dla prawdziwego kłirka związek to abstrakcja. Choćby najlepszy. Na tej samej zasadzie można by próbować zmuszać kota do życia w środowisku wodnym. Tłumacząc, że to woda ultraczysta, mineralizowana, pyszota i lux.
Sprzeczności są to i na nic tu racje zdroworozsądkowe.

Reasumując - kto się kłirkiem urodził, ten wie.
Solo.
Tylko solo.

Bo quirkyalone to stan ciągły.
I takie coś w głowie.

Prasówka

Wczorajsza kolacja należała do wybitnie udanych. Wystarczy popatrzeć na jej skład główny:
* Brat Z Wyboru
* ja
* kurczaczek z pieczarkami w sosie ostrawym
* zielona sałata z takim miłym dipem śmietanowo - musztardowym
* ferrero rocher
* piwo marki nie powiem jakiej, bo co będę promować przed tymi trzema tysiącami dwieście czterdziestoma siedmioma osobami czytającymi mój blog
* fajki
* film z Bollywood o frapującym tytule Bluffmaster.

Nic dziwnego, że po takiej kolacyjce poczuliśmy nieodpartą potrzebę udania się do oberży miejscowej, mieszczącej się na ulicy Estery, aby skonsumować kieliszeczek, albo i dwa białego wytrawnego winka (ja) oraz taką cud wódeczkę ziołową z tonikiem i cytryną (Brat Z Wyboru). Istotne to o tyle, że będąc już na lekkiej bani, odkryłam ja hasło życia, które zamierzam teraz cytować namiętnie, gdzie się da - mianowicie poczytując gazetkę, na którą napatoczyłam się w oberży miejscowej, natrafiłam na wywiad z Sarah Jessicą Parker, która stwierdziła ni mniej, ni więcej: Więcej przyjemności od bycia z mężczyzną daje palenie marihuany z przyjaciółkami, słuchanie muzyki i picie dobrej kawy.
I to jest to.
Miazga i święta prawda.

Jest nadzieja, że narzeczony się nie obrazi.

Ha.

Piórko

Wyśmienita, piękna historia:
Mój Brat Z Wyboru, siedząc w zamierzchłych czasach w jakiejś jadłodajni, pomyślał, że każdy ma swojego anioła stróża. Chwilę potem - fru fru - pojawiło się przed nim... piórko. Jakiś czas później jechał pociągiem, łapiąc doła studziennego na temat swego życia i pewnych toczących się ówcześnie historii. Pomyślał: Boże, daj mi jakiś znak, że wszystko się ułoży. Piórko. Wczoraj, podczas terapii, na którą zgłosiła się matka z kilkuletnią córką, przemknęło mu przez głowę, że przecież ktoś tam na górze czuwa nad jego pacjentami. W tym momencie mała dziewczynka przydreptała do niego i podała mu... piórko*.

Wracaj, moje piórko.

* Żeby nie było tak słodko, w swoim rozanieleniu i rozmyciu doprowadził później do smutnego faktu rozbicia łba o drzwi przez wspomniane dziecko. Blond aniołka z loczkami. Cherubinka płci żeńskiej.

wtorek, 29 lipca 2008

Wczora z wieczora...

...wystylizowałam ja się pięknie, w co następuje:
* gacie typu wojskowego, które kiedyś były khaki, a teraz są szarawe po prostu, mają milion suwaków, kieszeni, dzyndzli i frapujących sznureczków oraz urwany guzik przy rozporku - próbuję wyrzucić je od stu tysięcy lat, ale jeszcze się nie udało
* bluzę w paski poziome typu lekki przyodziewek nocny
* torbę w paski pionowe typu zbój
* szal w paski ukośne typu plaża
* japonki, nie w paski, ale za to takie fajne dżeciki mają, wzór moro na czarnym aksamicie

No, masakra. A wystylizować się musiałam, jako że Szefowa Ma Małgorzata zawezwała mnie do pewniej alternatywnej oberży, gdzie też diabli wzięli wspomnianą dietę, zen i funkcjonowanie zero procent, bo jako królowe życia i artystki oddałyśmy się od poniedziałku piciu piwa. Teraz mam dylemat, bo wszak wiadomo, że wolę łobuzowanie, ale skoro odbywało się ono w towarzystwie szefowej, to prawie jak praca, prawda?
Po kilku upojnych chwilach głos w mojej głowie powiedział: idź dziewczę malowane na rynek, idź i nie martw się, ponieważ czeka tam na ciebie rzecz niezwykła. No i czekała. Nawet większą grupą. Bo kręcili ogniami i to jak..! Dawno czegoś takiego nie widziałam, a widziałam już wiele ogienków, jako że sama staram się parać. Wrosłam w bruk rynku, a wszystkie paski na moim przyodziewku stanęły dęba z wrażenia.

--------------------------------------------

Narzeczony jest wniebowzięty, jako że usłyszał komplemet swojego życia - powiedziano mu mianowicie, że jest jedynym znanym w towarzystwie prawie czterdziestolatkiem, który będąc jakby nie patrzeć wykształciuchem, nosi irokeza, a nie gra w zespole Prodigy.
Hehe, ja bym dodała, że nosi również długi rękaw. Latem i zimą. Złożony z pięknych, kolorowych obrazków. Zrobię ja sobie kiedyś z jego skóry gustowny porfelik i torbę na laptopa.

Dobrego dnia wszystkim, bo słońce. A ja w nim - jako ten robaczek.

poniedziałek, 28 lipca 2008

Badania Silver Szczały

Byłam ja jeszcze przedwczoraj na pewnym bardzo przyjemnym koncertowaniu, wczoraj zaś na dobranocce połączonej z bezwstydnym obżarstwem, ale od dzisiaj już basta. Dieta i zen. Zero procentów ni wywodów na temat kondycji dzisiejszego świata, zaistniałych w nim ostatnimi czasy sytuacji oraz przeglądu prądów filozoficznych. Bo albo praca, albo łobuzowanie.
A poza tym mam dwóch nowych narzeczonych - to znaczy w sumie to jednego, bo drugi wziął i się wykruszył po drodze z przyczyn ode mnie niezależnych. Miał dredziki przepasane zieloną chusteczką, jakieś takie plamki, moro i te sprawy, ale chudziutki był nie tylko w ciele, ale przede wszystkim w mowie i w uczynkach. Co mnie mierzi przeokropnie. Choć na oko bardzo miły trzydziestoletni chłopiec. Panie Boże, czemuż Ty mnie tak słuchasz wybiórczo, ha?! Gdzież ten brzuch pięknie wyrzeźbion i ogólnie cała klata jak stal? Gdzież głos jak dzwon, oko zakapiora, a stylizacja na bieszczadzkiego drwala? (no tak trochę, może bez przesady). Gdzież poglądy starego anarchisty, który oprócz tego, że parę razy przyliczył po dawnym irokezie, to przy okazji się jednak trochu książek naczytał..?
Drugi narzeczony jest za to the best, głównie za sprawą swego gadanego, co się liczy najbardziej w świecie zaraz po tym, co wiadomo (reszty nie dodam, bo mnie przyłapią na uprawianiu pornografii na pracowym kompie). I jada Likarstwo. Popłakując nad hiugrantowskimi występami. Ze śmiechu, przerażenia i wzruszenia równocześnie. Bardzo to cieszy.

Poza tym tych z google earth powinni aresztować za psucie humoru od poniedziałku. Szczególnie kobietom, które zamierzają przejechać Kaukaz Silver Szczałą. Ale jak to mówi rzeczony narzeczony: depresja max, milion procent normy, a kto umarł, ten nie żyje - dementorzy nie próżnowali przez ostatnie trzy dni, ale nie należy się przejmować, mentalnie, w przenośni, jak i dosłownie.

sobota, 26 lipca 2008

Jaja to zdwojone ja

Od trzech dni trwa pełny program artystyczny. Już nie daję rady..!
A zaczęło się tak niewinnie w czwartkową noc, w Arsie - dawali film o takich strasznie bogatych ciołach nie wiada czemu alienujących się od jakże cudnej slumsowej poetyki Mexico City. Obejrzałam, pomyślałam to i owo, a udając się bardzo grzecznie w stronę domu, zostałam podstępnie zwabiona do Dymu - wiadomo przecież, że z kina do moich apartamentów innej drogi nie ma, jak tylko kole ulicy Tomasza, więc to nie moja wina. Podstępni znajomi rozweselili mnie przy pomocy urokliwej konwersacji, trzech piw, tańców ze Szwedem oraz odbijania czerwonego balonika w strugach deszczu. Podjęliśmy wiele decyzji wagi światowej, a szczyty naszej inteligencji rozbłysły nadmiernie, by symbolicznie zgasnąć wraz z nadchodzącym świtem.
Wczoraj w ramach postanowienia poprawy udałam się na kolację do przyjaciela dwa piętra niżej, tylko po to, żeby z radością stwierdzić, że oto będę zaraz uczestniczyć w orgii. I to jakiej..! Upojna sprawa, taka orgietka,a kto pomyślał o sekszeniu się i tym podobnych, naprawdę zbłądził.
Migawki:
dużo dobrego wina/ dużo dobrego towarzystwa/ dużo dobrej muzyki/ za dużo psychologów/ jeden barman, ale za to jaki/ śpiewy, tańce i gimnastyka artystyczna połączona z akrobatyką/ hołubce i wywijanie z obcasa/ zwiedzanie trzech mieszkań w naszej cudnej kamienicy/ ironie ironie/ no uroczo.

Ostatnia migawka, jaką pamiętam, to ja pokazująca jakąś właśnie odkrytą super pozycję jogi, z nogami na głowie i szklanicą wina w dłoni, cudnym śmiechem na ustach oraz wzrokiem co najmniej rozmigotanym. Podejrzewam, że sąsiad przerzucił mnie przez balkon i tym sposobem znalazłam się w moim mieszkaniu.

A teraz siedzę w kolorach i leczę się kawą oraz sokami multiwita razy x, przeklinając domowy net, który wziął i poszedł. Na spacer tylko, mam nadzieję.

czwartek, 24 lipca 2008

Leje

Pogoda idealna na rzeczy, które akurat mam ochotę robić, czyli: picie hektolitrów herbaty, czytanie książki o Stalinie, ale koniecznie zagrzebana pod kocem w pozycji embrionalnej, planowanie wieczornego wypadu do kina na straszny i przerażający film (z dwóch powodów: raz, że treść, dwa, że bilety w prezencie od eksa), spoglądanie kaprawym okiem na wiśnie, spiryt i cukier, czekające, aż znajdę mój hiperwielki słój, co jest o dziwo dość problematyczne, chociaż widziałam go całkiem niedawno, podczas wyżerania z niego małosolnych...hm.

Parzą mi herbę.
Oddali trochu grosza, choć jeszcze całkiem sporo wiszą.
Ci z wyborczej dali wczoraj całkiem niezły film.
W radio bardzo jest miła atmosfera.
Mama obiecała w ramach prezentu zasponsorować swej dorosłej córuni buty trekkingowe.
Odbyłam dziś od rana już dwie rozmowy z Nieocenioną, które mają mi zadośćuczynić smutny fakt powodzi, w związku z którym rzeczona Nieoceniona nie przyjedzie z nocną wizytą.
A wczoraj w nocy odkryłam naprawdę zajebistego bloga, uch uch. Którym się póki co nie podzielę, mając skłonności egoistyczne i to w kierunku wybitnie rozwojowym.

No, nie jest najgorzej.

Chociaż przyjeżdża dziś Michał.
A jego brat nie widział go od dobrych piętnastu lat. Nie wiem, za którym trzymać.

Muka!

środa, 23 lipca 2008

Cherry - you send me flying

Podmalowałam sobie wczoraj dyskretnie oko, wyprasowałam czarne giezło i udałam się na wiśnióweczkę do kolorów w towarzystwie przystojnego mężczyzny. A co. Znakomicie robi na nastrój.
Wiśnióweczka pychota rzecz, ale jednak kupna to nie to, więc dziś zamierzam rozpocząć produkcję własnej, coby ze dwie flaszeczki na zimę były. Przystojny mężczyzna również chce uczestniczyć w procesie produkcyjnym.
Wczoraj dostałam od niego sms o treści: "Czekając na spotkanie z Tobą oglądam z nudów 3865 odcinek Mody na sukces". Uch uch, znalazłam mojej babci wymarzonego wnuka! Fakt, że jest gejem, wydaje się być mało istotny w porównaniu ze wspólnymi zainteresowaniami;)

wtorek, 22 lipca 2008

Przygotowania do bycia abonentem tymczasowo niedostępnym











Już lada moment.
Planuję, tropię i oglądam, układam w głowie, dokonuję cięć i ohydnie patetycznych porządków w życiorysie. Żadnych kompromisów, nie jestem w tym dobra.
Walczę z depresją.
Przydatnym lekiem są dobranocki u przyjaciela dwa piętra niżej. I bieganie po schodach z parującym żarciem na ludowych, malowanych w niebieskie ptaki talerzach.
Alibaba w paltociku
Bez czterdziestu rozbójników
Idzie sobie w świat i gwiżdże twista

A panna modern w operze w Wiedniu była
No, kobita fest, jak zna cały Przybyszewski..!

środa, 16 lipca 2008

Ględzenia

Usadowiłam się wczorajszego wieczoru w jednym z całych moich trzech ulubionych barów, mając na podorędziu gazetkę. Zawartość zaskoczyła mnie bardzo miło - zarówno gazetki, jak i knajpy.

Trzeba jakoś przeżyć te trzy wakacyjne miesiące, a wiąże się to ze znacznym wysiłkiem, nie ma to tamto. Hordy narąbanych angoli gubiących się na rynku, hordy blond lachonów piskiem reagujących na wszystko wokół, zawyżone ceny w odwiedzanych regularnie sklepach, wysłuchiwanie tysiąca pytań turystów o najbliższy postój taksówek/ drogę do/ drogę na/ umiejscowienie takiej to a takiej atrakcji turystycznej oraz mruczane pod nosem okrutne obelgi na tubylców from Cracow. A najgorzej w weekend. W barach, które człowiek traktuje zgoła jak własny salon, nie można znaleźć wolnego stołka, ktoś wyje pijackie piosnki po angielsku centralnie pod oknem mojej sypialni, nad Wisłą trwa atak rozwrzeszczanych dzieci i paskudnych podrywaczy, którzy nie przepuszczą rozpłaszczonej na trawniku gąsce pogrążonej w lekturze, laptop nie chce się zalogować do sieci z powodu jej przeciążenia, a nabycie durnego oscypka z grilla graniczy z cudem. W niedzielę wieczorem jest się tak zmęczonym, że marzy się tylko o tym, żeby ten cholerny weekend się skończył i żeby można już było normalnie wrócić do pracy..!

wtorek, 15 lipca 2008

Wczoraj poszłyśmy z Nieocenioną na huśtawki.
Potem bardzo płynnie przeszłyśmy do analizy pewnych map.
Dotarło do nas jak obuchem w łeb, co my właściwie planujemy..!
No, cudnie jest.

Start na początku września. Muszę jeszcze kupić mocne buty i uważnie śledzić zagrożenia wojenne.

Club des Belugas

Uch. Chyba jestem zbyt wolna, żeby być przy tym porządna. I grzeczna.
(jak to durnie brzmi, swoją drogą).

Ale taka prawda.

Byłam na niesamowitym koncercie, oczywiście przypadkowo. Spotkałam dziesięć tysięcy nie widzianych od lat twarzy, co mi znakomicie zrobiło na nastrój. Tylko z jedną osobą ze spotkanych wymieniłam numery telefonu, bo przeć umiejętność dokonywania cięć cnotą niepokornych. Aczkolwiek w moim fachu daleko tak nie zajadę;)

I jeszcze zaczęłam żałować za grzechy. Nawet parę z nich postanowiłam wyjaśnić, tudzież wyprowadzić na prostą, ale... no właśnie, ale. Po przemyśleniu spraw dochodzę do wniosku, że tu i ówdzie zachowałam się jak lepiej nie mówić kto, dokonawszy cięć ostatecznych, lecz było to spowodowane zachowaniem tych innych osób. Które znosiłam długi czas, prosząc, prosząc i jeszcze raz prosząc o delikatną zmianę, ewentualnie w najgorszym stadium starając się ignorować. Cóż, nie wyszło. Więc nie będę przepraszać.
Bo za co?
Za grzebanie w moich prywatnych mailach?
Za śledzenie moich wieczorów z przyjaciółmi?
Za zaborczość?
Za przemeblowywanie pod moją nieobecność mojego mieszkania przy pomocy bynajmniej nie mojej mamusi?
Za narzekanie, że w zlewie częściej stoją naczynia po terpentynie i oleju lnianym niż po ugotowanym w pocie czoła trzydaniowym obiedzie?
Za wolność myślenia i nie podporządkowywanie się komuś li i jedynie z racji tego, że uwaga! ma penisa!?
Za mówienie o najukochańszym stworzeniu w moim życiu "w dupie mam twojego pieprzonego kundla"?
Za próby nakładania smyczy?
Za dziewiętnastolatki w moim łóżku?
Za swój własny problem decyzyjny?
Za nie moje długi?

I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej...

Wolę być tą złą, niedobrą, zsuczoną. Wolę mieć wrogów i słyszeć szepty za plecami. Wolę. Niż poniżyć się.

piątek, 11 lipca 2008

Zaskakiwacz

Kupiłam rano wyborczą, a tam wielkie zdjęcie plus artykuł o panu, w którego kamienicy mieszkam. Spotykam go z reguły wynosząc śmieci i gadamy o srających na klatce kotach, a tu się okazuje, że pan jest szychą i to jedną z pierwszych;)

Ja to mam talent.
Ten talent to wrodzona pierdołowatość.

Kiedyś zdarzyło mi się przegadać pół nocy z Sasnalem, nie wiedząc, że on to on. Ale dzięki temu teraz całkiem nieźle się dogadujemy, szczególnie po winku;)
Czasem paraliżuje mnie świadomość obcowania z kimś super ważnym, znanym i takie tam. Lepiej, żeby był fajnym, lub niefajnym człowiekiem, wtedy wybór jest bardzo prosty.
Ten, kto się napina, musi jeszcze sporo udowodnić.
Dlatego - czilaułcik, drodzy państwo, czilaułcik.
Udanego łikendowania;)

Capoeira...

...w stylu elektro;) Choć z prawdziwą to pewnie nie ma za wiele wspólnego. Mimo to - ładne!

środa, 9 lipca 2008

Sezon na białe kaszkiety

Po kilku miesiącach ciężkich, bardzo emocjonalnych bałkańskich klimatów, czarownic z harmonią nad moją głową i owijania się w amarantowo - morskie aksamity plus przybrudzoną wełnę dla równowagi, zaczynam sobie lekko oddychać. Muzycznie, znaczy. Zaczęło się niewinnie od Anki, a teraz przeszłam sobie płynnie na dokonania mojej pierwszej miłości życia, gdzieś tak na oko w wieku lat siedemnastu rozpoczętej, czy coś koło tego.

Skubas, buzi.

Ale żeby nie było - mnie bardzo kręci dobre bo elektroniczne, lubię też pasjami niemieckie pokrzykiwania w rytm perkusji, do tego dużo korzennych brzmień, w zimie całymi tygodniami jazz, a wszystko doprawione sporą porcją klasyki. Tylko z bluesem idźcie ode mnie jak najdalej..!

------------------------------------

He he, jak to jest, że wszyscy moi eks (których wcale nie jest jakaś zastraszająca liczba), prędzej czy później przechodzą okres białych kaszkietów?!

poniedziałek, 7 lipca 2008

Po godzinach nowa Ania.

Takie lekkie, a tak uzależnia.
Przykro mi, żadnych fajerwerków tym razem, jest zwyczajnie fajnie.

It's the cream of the fight

Najlepiej jest wyjść z domu bez napinania, malowania oka i tym podobnych, docenić fakt niespodziewanie słonecznego, niedzielnego popołudnia, po czym tak sobie o, udać się z przyjacielem do kina na koszmarnie komercyjny, rozreklamowany i o dziwo cudny film. Śmiać się do rozpuku przez bite dwie godziny, ponieważ niektóre teksty są, kurcze, międzykontynentalne..! Głupota chłopska jest międzykontynentalna. Obojętnie od tego, czy facet jest hetero, czy etam. To ich łączy. Co za pocieszająca świadomość..!
A potem jazz na dachu okrąglaka i ironie przy barze.
Uff, wreszcie w domu po tej tragedii sobotniej - bo koncert finałowy plus cała oprawa towarzyska były zwyczajnie nudne.
Cóż, tak bywa.
To po prostu nie ja.

------------------------------------------

Lubię leżeć na podłodze w plamie słońca, ubrana w żółtą sukienkę, pić sok wyciśnięty chwilę przedtem z pomarańczy i słuchać... tym razem nowej Ani (okładka płyty też jest słoneczna)! Od czasu do czasu zamienić trzy słowa na krzyż z ludźmi, z którymi czuję się naprawdę dobrze.
Bo przecież z innymi wcale nie muszę przebywać - takie durne, a jednak odkrycie roku, chyba. Po co się męczę, cholera, to przez moje wychowanie, wszczepione podskórnie w wieku szczylowatym zachowania za bardzo kulturalne, poczucie obowiązku społecznego i tego typu bzdury. W nadmiarze.
Mam dość, nareszcie.
Wylazła sobie na spacer jędza;)

sobota, 5 lipca 2008

Znowu przyszło lato - który to już raz..?

piątek, 4 lipca 2008

Przyjaciel mój odjeżdża, mówi do mnie - "masz tu suczę, zaopiekuj się nią".
Fajna piosenka, szczególnie dla niego.
Dla niej nie za bardzo, bo on niby chce, a potem - "jak nie będzie chciał"... zwariować można.

200 euro

Wczoraj o dwudziestej telefon od Toma: " Stara, jakiś typ, na oko francusko - libański, proponuje mi dwieście euro za oprowadzenie po knajpach na Kazimierzu, co robić? Sprawa śmierdzi, nie?".
Śmierdziała. Ale dwieście euro drogą nie chodzi. Szczególnie dla wybitnych specjalistów pracujących w kulturze.
Ustaliliśmy, że Tom zrobi sobie klik klik szybkie wybieranie do mnie, nie będzie spuszczał z oka piwa, bo zachłysnął się doprawdy ze szczęścia moją teorią pigułki gwałtu (hm i do tego ten libański Francuzik, hmmm), po czym, jeżeli puści sygnał, ja zorganizuję akcję ratunkową polegającą na przebiegnięciu przez wszystkie knajpy na placu nowym i uratowaniu go najpóźniej w momencie, kiedy to będzie w stanie nieprzytomnym wciągany do taksówki. Czarnej wołgi takiej. W celu wiadomym.
(Tom jest mądry czasem, wiec bywa zwolennikiem pamiętania tego i owego).

O dwudziestej drugiej z kawałkiem ryk domofonu. Tom. Nie dość, że nie dostał swoich dwustu euro, to jeszcze musiał zapłacić za browar. Nie tylko swój.
Finał marzeń.

środa, 2 lipca 2008

Matka Boska Gejowska

Moja nowa funkcja. Czasem czuję się jak skrzyżowanie Amelii z pieprzoną Bridget Jones, żeby tak sloganowym porównaniem polecieć (nawet artykuł jakiś czytałam na temat tego syndromu, chyba z rok temu albo i lepiej w WO wyprodukowali).
Mieszkam chwilowo w przecudnej kombinacji gej + ja + gej. Piętro wyżej kolega kryptogej. Jeden z gejów z mojego mieszkania przeczekuje remont swojego apartamentu mieszczącego się na parterze mojej kamienicy. Do tego dwa koty (miau dla Fredro) i piesa. No i żul. I pani Jola kolorowa z małżonkiem swym. Reszta jakaś niewyraźna, nie warto pisać.
W domu często goszczą inni geje. Rozmawiam z gejami, jem kolacje z gejami, śpię z gejami, myję zęby z gejami, geje trzymają swoje gejowskie ciuchy w mojej szafie, niedługo się okaże, że piję kawę gejowskiej marki, bo że chodzę do gejowskiej knajpy, to od dawna i nie tylko w tym mieście. Opowiadam gejom o facetach, a oni są tematem żywo zainteresowani, ba, bardziej ode mnie!

Kurwa. Nic dziwnego, że nie umiem wejść w normalną relację z mężczyzną nie gejem!
Co robić?

Wiem, zaproszę jeszcze więcej gejów.
Zbudują mi kaplicę i będą mnie czcić jako jedyną kobietę w ich życiu, poza matkami oczywista.

-----------------------------------

I chciałabym, żeby już była jesień. Jesienią zdarza się czasem, że bywam szczęśliwa.

Kotlet w bułce

Czyli osobliwa orgia w mej rezydencji. Rozpoczęta bardzo niewinnie w przepięknym ogródku Aszewerii, najcudo w Krakowie..! Kamyczki, zarośla, chaszcze nie pod kontrolą, płoty z rozdartej i przetrawionej wikliny, brak stylizacji faktyczny, a nie na pokaz; ja wśród tego na rozwalającej się kanapie. Stan idealny późnego popołudnia.
Jeszcze na dokładkę nowa Andruchowycz i kufelek ochrzczonego cytryną piwa.

Bieszczadzkie wieczory przeniesione do miasta Kra i to do samiutkiego centrum, znaczy się - na Kazimierz.