sobota, 29 listopada 2008

Runęła komuna sąsiedzka

Noc wczorajsza... piękna. I ranek - przytulony, wyciszony, czuły, ze śmiechem i łaskotkami. Dużo ciepła, przyspieszonych oddechów, dużo - nas. W tle Arvo Part, odczarowany na nowy użytek.
Ręce pachną tym wszystkim.
Red mówi - niech płynie.

Wcześniej chichoty lekko winne, lekko wiśniowe przy dużym stole w Mleczarni. Camilla płacze ze śmiechu słuchając interpretacji dialogu operowego, Robert wspomina Kazimierz piętnaście lat temu; cztery wiśniówki, cztery twarze skupione wokół jednej świecy, radość, luz, masaż pleców.
Red zamyka mnie w dłoni, spokojnie i pewnie.

I nagle, dzisiaj, bum. Jeb.
Z zaskoczenia totalny nokaut i to ze strony najmniej spodziewanej, bo od przyjaciół. Coś się doszczętnie posypało, rozwaliło bezpowrotnie. Jestem między młotem a kowadłem.

Równowaga w kosmosie zachowana - coś za coś.

Red pojechał po psa. Ja zostałam dziś właścicielką kota. Śmiesznie.

piątek, 28 listopada 2008

I idę dziś...

... tu i tam, z tym i owym oraz tą i ową - generalnie nie mogę usiedzieć na tyłku z dzikiej radochy i przeczucia wieczornej, szeroko rozumianej rozpusty;)
I zrobiłam sobie grzyweczkę w nocy. Ciut za krótka wyszła, bo patrzyłam jednym lekko zapuchniętym oczkiem w lustro, a drugim na nożyczki, aby tych ocząt mych nie wyciąć z rozpędu. Wyglądam dziwnie. Ale trzymajmy się wersji, że odwiedziłam baaardzo awangardowego fryzjera. Oj tam.

Bo jak szalone nożyczki, to szalone nożyczki;)
Fajny jest zawód - kominiarz.
Cudne przyodziewki mają, jak prosto od Karla Lagerfelda;)

czwartek, 27 listopada 2008

Czanga i anarchia;)

Przez ostatnie dni działo się nagle jakoś wiele i prawie wszystko, co dobre. Nie jestem do końca przekonana, czy powinnam mą myśl formułować w ten sposób, bo brzmi to co nieco zakończeniowo, a ja bym bardzo chciała, żeby ten stan trwał jak najdłużej. Jak się da - to na zawsze. Ale się nie da, wiadomo, wrr.
Przede wszystkim - mój wspólnik Gregor zostanie tatusiem. Czad.
Następnie - zaślubiny Mumina i Jodiego odbędą się w święta wielkanocne, a ja, jako dobra wróżka zębuszka zaczynam polerować swoją tiarę, co by odpowiednio wystąpić na party roku. Obawiam się, że chłopcy mnie rozczarują i będzie potwornie, ale to potwornie snobistycznie i elegancko. Choć może nie do końca, wszak ślub gejowski, ze mną w roli świadka...
Nowe związki wokół mnie i czczenie takowych w całkiem nowych knajpach, które jakoś tak podejrzliwie blisko mojej rezydencji się znajdują, a ja je dopiero co zaszczyciłam. Hm. Fajnie jest, czanga i pancurskie wieczory; nagle tuż przed trzydziestką zrobiło się bardzo licealnie;)

Rozbijam się po mieście w czarnym, campowym futrze, clarksach za pół pensji i spódnicy za czternaście dziewięćdziesiąt z outletu na Zwierzynieckiej (polecam!). W przerwach pakuję graty na kolejny wyjazd pracowy w góry, z którego wagaruję na przyszły weekend, żeby urządzić dzikie picie wódki w ramach świętowania mikołaja dla dorosłych, po czym zwiewam znowu w Beskidy.

I najlepsze - obejrzałam Plac Zbawiciela. Nie to, że ja nieczuła jestem, ale codziennie stykam się w pracy z takimi patologiami, że mnie ten film ruszył... troszeczku. Ciut. A jedyna porządna refleksja, jaka mi się nasunęła, jest oczywiście totalnie egoistyczna, bo cieszę się bardzo, że kochany eks dopuścił się paskudnej zdrady odpowiednio wcześnie. Że nie wdupiłam. Co prawda bardziej pasuję do postaci wrednej teściowej z filmu, niż biednej, zdradzonej szarej myszki z nadwagą, której cały świat daje tylko z półobrotu, no ale. Omijając tą subtelną kwestię - jest dobrze. Mogę sobie robić, co chcę, spotykać się, z kim chcę, tańczyć na stole i obserwować dziki i jelenie. Malować ryby na ścianach i przez osiem dni nie myć garów zalegających w kuchni. Mogę uprawiać seks z tym aktorem, co to ostatnio i wychodzić od niego po trzech dobach z gerberem wpiętym w moją rasta czapę. Fotografować dziary na plecach i czytać Kanta przed snem. Zastanawiać się nad kupnem baraku na Skałkach i przerobieniem go na dom z pracownią. I kocham ten stan i nikomu nic do tego.
A co.

wtorek, 25 listopada 2008

Performance przyjaciółki

Jeszcze ciepłe, świeże i pachnące, choć warwsiowa:







Marcela Kawka, zwana popularnie Łolesem. I jej grupa 8183.
Ku pamięci dni i wieczorów spędzanych na połatanym dachu w szeroko pojętych okolicach Lublina;)

Evolution, revolution, love

Co widziało się w niedzielę, czym żyje się do tej pory.
I nawet czerwone róże w kolorach nie dziwią. Choć, hm, powinny.

poniedziałek, 24 listopada 2008

niedziela, 23 listopada 2008

Ostatnie dwie doby spędziłam w towarzystwie dwóch psychopatów oraz jednego normalnego przyjaciela mego, który się nie liczył, bo spał. Jeden z psychopatów jest dość znanym aktorem, co tym bardziej wpływa na jego rozchwianie emocjonalne. Bardzo to było frapujące, kiedy nagle, o piątej rano, był łaskaw obudzić moją doprawdy znużoną osobę, alby zaprezentować, w jaki sposób stworzy postać, nad którą właśnie pracuje z okazji nowego spektaklu. Tramwaju zwanego pożądaniem, notabene, hehe.

Nie chciałabym wywlekać tu mojego życia seksualnego, więc napiszę tyle - romasujcie z aktorami, ale raczej nie radziłabym się z nimi wiązać. O ile ceni się własną odrębność osobowościową. Ba, nie wiążcie się z nikim, jeśli kochacie siebie..!

Wiadomo, jestem quirkiem, więc tego, no.
Nie warto po mnie oczekiwać niczego zaakceptowanego jako normy zachowań na tym świecie.

Nawet tego, że moje poglądy wygłoszone dwa dni temu tonem dźwięcznym i pewnym, będą kompatybilne z dzisiejszymi. Taak.

Moje nowe Clarksy z biedronką

piątek, 21 listopada 2008

Skoro wczoraj bożole i siarczany...

... to dziś jeszcze trochę francuskich wytworów. Gapię się jak zaczarowana..!

Juliet Martinez i jej:
Roberta
Prodige

Orlando

La petite sirene


Ophelien

La demoiselle
Ida et Elisabetha
Grigory

Caproce


No i jak? Odjazd zupełny! - powiedziała pani dyplomowana krytyk sztuki, bo jej szczena opadła, zawisła w okolicach kolan, po czym wróciła do pozycji pierwotnej, drgając nerwowo i nie mogąc posłużyć pomocą przy artykuacji jakichkolwiek dźwięków poza cichym kwileniem z zachwytu. Chce się rzygać z radości, gdy widzi się takie podejście do tematu - bo tu i rozkład jest i kicz i przefiltrowane osobiście pojęcie piękna i estetyka swoista i te wiktoriańskie motywy i brak strachu przed brzydotą i deformacja i odejście od tych znienawidzonych przeze mnie anima baby dolls i i i... Och och!
Fajnie ma pani Martinez nasrane w głowie, bardzo bardzo fajnie*.
* Zdaję sobie sprawę z tego, iż nie jest to konstruktywna krytyka dzieła sztuki; wręcz przeciwnie, zatrzymałam się w niej na poziomie strasznego strasznego amatora i kiczoluba, ale se mła, pani dr Frailisch i proszę mi już nie robić wyrzutów, skoro swego czasu nadano mi chlubny tytuł naukowy, nad którego podwyższeniem usilnie pracuję, przynajmniej do stopnia dr. Na Jowisza, kiedy to będzie..!;)))

czwartek, 20 listopada 2008

Kraków i Nowa Huta - sodoma z gomorą

I święto jabola w kolorach, czyli młode wino wchodzi na rynek. Francuskie młode wino, nie ma to tamto. Spróbowałam, spotkałam trochę znajomych, kilku kolegów, paru takich, co to spotkać nie chciałam, wymieniłam poglądy i opowieści i... dość. Chwilowo dość.

ploty ploty, sypia z nią, sypia z nim, kupiła, kupiłam, mam, załatwisz, przyjadę, zadzwoń, wernisaż, poniedziałek o siedemnastej trzydzieści pięć tu, dolej wina, ooo fajnie, że jesteś, jak kot, jak pies, jak dziecko, wracam do stolika, idę sprawdzić, czy rowery stoją, patrzcie, pada deszcz deszcz deszcz pada

dość, dość

----------------------------------------------

Ma być tak, że obok ramię, jedyne. Ja tesknię, za wyobrażeniem, za marzeniem. Nie wiem, czy nie wyobraziłam sobie za dużo, bo ktoś taki pewnie nie istnieje. Nie lubię się rozdrabniać, nie lubię substytutów, więc - czekam.
Chcę, by było tak, że motyle w brzuchu, a wszystko mało istotne bo jego nikt mi nie zabierze. A on sam - szczególnie.

Czekam.
Czekając, nabyłam czarne clarksy za pół pensji;)

środa, 19 listopada 2008

Twins

Bo jest tak, że na ulicy spotkałam... siebie, jak sądzę. Odbicie, powtórzenie, powielenie. Siebie w wersji męskiej. Te same rysy twarzy, taki sam sposób poruszania się, gesty, mimika, wkurwiony z rana wzrok, takie samo znamię na nosie.
Ja pierdolę, po prostu.
Mam brata bliźniaka.

Pewnie to zbieg okoliczności, niezwykłe podobieństwo, cóż, to się zdarza. Chyba.
Nie mam kogo zapytać.
Myślę, myślę, widzę go przed oczami, to samo spojrzenie, niedowierzanie, szok, strach, a potem tłum roboli na Starowiślnej wszedł w to wszystko. Pstryk, finito.

Człowieku.
Gdzież Ty?!

Ja nie wiem, czy to nie jest najważniejsze z tego, co się dotąd zdarzyło. Mnie.

Stara i Wiera

Z Maruszką.
Pasjami - kolejna piękna, fascynująca kobieta, w bajce. Młodsza siostra Moniki Bellucci, trzydziestoletnia, wykształcona, mądra, inteligentna. Kolejne mieszkanie w starej kamienicy zamienione w krainę czarów. Ona - Alicja.
W kuchni czerwone, lakierowane meble z pięknymi gałkami z plastiku, twórczość radosna na ścianach, motyle pod sufitem i lampki choinkowe wszędzie, gdzie się da. Kolejna wanna oklejona angielskimi różami, następna sypialnia z uroczym bałaganem, dużo różu, dużo dziwactw, dużo porozpieprzanych gadżetów i różnokolorowych lakierów do paznokci. Butelka Martini Rosso, trochę lodu z gumowych serduch nabytych w Ikei. Śmiech, szary obrus w gwiazdy, kilkanaście par butów walających się w przedpokoju. Pantofelki księżniczki i buciory, rozdeptane trampki i klasyczne ą ę szpile.

Nie dorasta, nie dorasta.
Ja nie dorastam, nie dorastam.

Ile jest takich, jak my? Ilu jest takich, jak my?

piątek, 14 listopada 2008

Welcome to my world

Zrobił mu się taki łagodny, uspokojony głos; jakby był wreszcie w zgodzie z samym sobą. Pewnie jest.
Mieszka tam, z nią, piją rano kawę z identycznych kubków, kochają się w pościeli w tulipany, bo ona pewnie lubi tulipany. W pościeli w tulipany nie da się pieprzyć, można się tylko kochać. Ma normalne, centralne ogrzewanie w mieszkaniu, niżej sufity; sprzedał całą swoją kolekcję dziwactw, bo po co mu.
Jest dorosłym, dojrzałym człowiekiem, płaci podatki, przelewa w terminie należności za rachunki, piecze mięso na niedzielę, pracuje po dziesięć godzin dziennie a wieczorami zabiera ją na imprezy filmowego światka. Niedługo kupi pierwszy garnitur, jeszcze przed czterdziestką, uda mu się.

------------------------------------------

Gdy pije, pisze. Ogląda nasze zdjęcia i pije jeszcze więcej. Nocami pojawia się na Kazimierzu, łazi, błądzi, pije. Pije. Nie śpi w pościeli w tulipany, bo nie chce kochać, nie umie wtedy. Potrafi tylko pieprzyć. Głos obniża mu się, robi się złudny, ma brudne tony.

------------------------------------------

Ja nie chcę pamiętać. Nic, nic. Zwłaszcza dobrego.
Mam pościel w żółto - czarne grochy, mam indyjską narzutę w ostrym, amarantowym kolorze, mam maryjki z odkręcaną główką, w których trzymam przyprawy. Płacę kosmiczne rachunki za prąd, mój sufit nadal cztery i pół metra nad głową, na nim stiuki. Nie dorastam, nie dorastam, maluję ryby, nie dorastam, nie przyjmuję do wiadomości moich lat, nie dorastam! Żyję w bajce, sama, sama, nie dotknie mnie nikt, nie skrzywdzi, nie zaboli nic nic.
Nie dorastam, Bjork śpiewa I miss you.
Nie nie.

czwartek, 13 listopada 2008

Migawki z lata


Zyskuje w powiększeniu, jak się kliknie tu, o tu.
Byłam trochę na mieście; spotkałam parę dziewczyn i paru chłopaków.
Czasem zdarza mi się uratować świat - nie wczoraj.

Oglądam zdjęcia znajomej - ma tak purystyczne mieszkanie, że pozazdrościć; próbuję mocno osiągnąć podobny stan, ale nigdy mi nie wyszło i nigdy mi nie wyjdzie.

Zaszyłam dziurę w tym szarym swetrze z Zary

Ci z drugiej strony rynku są lepiej ubrani i jacyś tacy mało wygnieceni - spotykam ich każdego ranka, idących powabnie w stronę Kazimierza, trzymających w objęciach firmowe torby, stuk stuk podeszwy drogich butków o rozwajający się chodnik (no właśnie, rozwalają nam chodnik)!
Też tak kiedyś miałam, ale mi szybko przeszło - po trzech miesiącach na ulicy Długiej zaliczyłam spektakularną ucieczkę na Kazimierz; powody były różne, przemilczmy, aczkolwiek opisana wyżej sprawa stała się wartością dodaną;) Czuję się bardzo wystrojona w mojej stylizacji na campową towarzyszkę, co to żyć, nie umierać, z drobnym elementem przywiązania do postaci francuskiej intelektualistki uprawiającej seks z bieszczadzkimi drwalami. Taak. W skrócie można by się w tym opisie zamknąć. Przy rozwinięciu natomiast można by uściślić - chcącej uprawiać seks z bieszczadzkimi drwalami.

Ominie mnie wystroik łikendowy, bo jadę ja w górki jutro wieczorową porą. Cieszę się niezmiernie, głównie przez kwotę, jaka ma zasilić z tej okazji moje konto. Bo żeby nie było - będę w tych górkach pracować przez całe trzy dni, próbując ogarnąć grupę rozwrzeszczanych dzieciaków w liczbie pięćdziesięciu dwóch sztuk. No i fajnie. Po nowohuckich kibolach nie ma chuja we wsi - dam radę;)

wtorek, 11 listopada 2008

Liberte, egalite, fraternite... sexualite;)

Wczoraj kolory w wybitnie świetnym stylu - z Mamą Moich Kolegów Dwóch, która zachwyca, zniewala i wywołuje rozpasanie intelektualne połączone z estetyką w stylu Soni Rykiel - szopa rudych włosów, wspaniałe czernie, ten ruch ręki strzepującej popiół z papierosa. Jedyna w swoim rodzaju i na tyle poruszająca, że każde spotkanie z nią nastraja mnie optymistyczniej do klasy tego świata.

Wyobrażam sobie siebie za dwadzieścia lat - a może..? Wiadomo, że będę po prostu sobą, ale wzorce warto zapamiętywać. Ostatnio jesteśmy w Panem Bogiem w pewnej rozbieżności, co do moich dalszych planów, więc wiem, że nie ma sensu obecnie o nic prosić, bo i tak nie. Mnie by wystarczyło, żeby On zapobiegał kryzysom w moim życiu, a o resztę zadbam sama - ale chyba definicję kryzysu też mamy różną. Cóż, bywa.

-------------------------------------------

A dzień przespano - przeleżany; przed chwilą wstałam. Obudziłam się o dziewiątej rano, po czym wciągnął mnie świat książkowo - filmowy, z przerwami na małe odpływanie do niebytu, więc finalnie podniosłam swe wdzięki kole godziny piętnastej, uznając, że czas najwyższy. Bo trzeba by kawy porannej się napić, tak. Prysznic i parę spraw przed wyruszeniem na wieczorne urodzinowanie Marcina. I co robię, co robię? Piszę bloga.

A kysz, do roboty..!

poniedziałek, 10 listopada 2008

It's just a game - everyday pain

Dzień pod znakiem Roisin Murphy i szycia potwora opiekuńczego dla kolegi. Słońce, zapach świeżo zaparzonej kawy na dzień dobry, luźne plany na wieczór - a może tu, a może tam, może to, może inaczej. Szary dres, koty miauczą na podwórku.

Problem jest taki, że mam od lat przyjaciela. A przyjaciel ma od lat swoją ukochaną - niezmienną, jedyną, naj. Lubię ją bardzo i mam mnóstwo radochy z ich szczęścia. Tylko że ostatnimi czasy ukochana przyjaciela wywija numery jako zazdrośnica - nagle, po siedmiu latach zaczęła jej przeszkadzać nasza przyjaźń. Spotkania wieczorne i wspólne wypady tam i siam. Telefony i smsy. Tańce do rana i szumiące w głowach śpiewy, zdarza się, o czwartej rano. To, że on sypia na mojej sofie, gdy okryje się hańbą alkoholową na Kazimierzu. Że ratuje, kiedy potrzeba. I czasem powie za dużo, bo wszak od tego ma się najbliższych. Że wpada w biegu do mojej kuchni, porywa z lodówki schabowego, co się ostał z obiadu i leci dalej.
Bądźmy szczerzy - przeszkadzam jej ja. Nie chce mi się komentować, więc tylko tyle - przykro. Szykuje się awantura, bo przyjaciel tłumaczeniem nic nie wskórał, więc się lekuchno podkurwił. Nie ma to jak babskie fochy, a do tego bez powodu, psia mać.

Wracam do potwora, a potem - na dzielnicę. Ciekawe, co dziś zmalujemy..?

niedziela, 9 listopada 2008

Popremierowo

Parę dni temu w Słowackim z okazji czterdziestolecia Małych Form Teatralnych, a wczoraj w Bagateli - Proces Kafki. Zachwyt przemieszany z duszonym śmiechem z kanapy - kto widział, ten wie. W wersji premierowej - jedynej..! A potem wódeczka i strasznie mądre rozmowy u oświetleniowców, bawienie się naczelnym porszakiem dużej sceny, opowieści, historie i mity, później Pies i tańce do ósmej rano z całą bandą aktorsko - techniczną plus przyległościami, a na koniec śniadanie na Starowiślnej w postaci jajecznicy z kurkami. A do śniadania wiśnióweczka. Ostateczny finał całości około południa.
Jestem przeszczęśliwa - kawał czasu tak nie było. Nie mówiąć o obsadzie wieczoru..!

I chyba lekko mi szumi - jeszcze. A wybieram się zaraz na drugi koniec Krakowa coby obejrzeć Bonda. A raczej - klatę Craiga. Taki był plan przynajmniej, ale nie wiem, czy co będzie z tego odbioru wspomnianej klaty, bo mam skurcz całej mojej osoby. Bardzo wewnętrzny i bardzo poważny. Włączyłam dziś Pamiętnik i...

Czas przestać się łudzić, że to przydarzy się jeszcze raz. Nie. Nie przydarzy. Chciałabym dać komuś wszystko, czego by pragnął, ale nie mogę. Bo we mnie już nic nie ma. Oddałam całość parę lat temu.

poniedziałek, 3 listopada 2008

Samba wśród brudnych krzeseł

I przenoszenie tony papierów, czyli - przeprowadzka pracowa. Całościowo, nie indywidualnie.

Agnieszka pisze - oczywiście musiałam się zakochać. A dlaczego nie ja? Jakoś ostatnio nie potrafię, a by się przydało. Nie tylko na cerę.

Krzyś robi karierę bez kariery - tak tak, można w ten sposób. Wlaliśmy w siebie pospołu dzikie ilości wódeczki, przeprowadzając inwentaryzację życiorysów. Tak można tylko z kumplem z ławy szkolnej wczesno podstawówkowej, pierwszą miłością, wskazówką zawodową oraz powodem wielu moich kroków w jednym. Znaczy - z Franaszkiem. Doprawdy nie znaju, czemu nie jesteśmy dziś osobistościami ze sceny muzycznej - wszak nasza pancurska kapela o dźwięcznej nazwie Bez Sensu grała ostro i z polotem. Na perkusji chyba była Fredro, a może to byłam ja..? Ostatnio wyszło na jaw, że każde z nas pamięta przynajmniej pierwszą zwrotkę naszego znanego w pewnych kręgach przeboju. Tytułu ja nie pamiętam;)))

Mam ochotę ugotowac bigos i zaprosić na niego przyjaciół. Jeszcze większą ochotę mam zaprosić przyjaciół na wspólne gotowanie bigosu. I to jest myśl przewodnia na dzisiejsze popołudnie.

Poza tym praca znowu mnie uratuje. Tak tak.