czwartek, 22 lipca 2010

Kurestwo

Ahahahahahaaaa. Ten nierób siedzący na przeciwko mnie zarabia o tysiąc dwieście złotych więcej. Jest facetem. Bzyka tu taką decyzyjną dziewczynkę. W tym momencie przestaję się zastanawiać, czy rację mają wojujące feministki, co do których jakoś nigdy nie pałałam specjalną sympatią, bo osobiście uważam, że każdy tak się wyśpi, jak sobie pościele. A tu niespodzianka - mają dużo racji. Cholera.
Nie będę się przejmować czymś, na co nie mam kompletnie żadnego wpływu, ale przyznaję, że zrobiło mi się lekko nieswojo. Ten chłopaczek pracuje tutaj ze trzy miesiące i generalnie zajmuje się psuciem oraz sianiem zamętu i chaosu. Przychodzi do pracy w krótkich spodenkach i myli zakładanie firmy z branży budowlanej z przedszkolem. Robi użytek ze swojego penisa i prawdopodobnie ze względu na to w ogóle tu wylądował. Jak mi ktoś powie, że blond laski na posadach asystentek bossów wykorzystują do swojej pracy tylko cycki, a nie mózgi, to mu się roześmieję prosto w twarz. Faceci robią dokładnie to samo, i jakoś nie są nazywani sprzedajnymi dziwkami, tylko tymi, co to sobie radzą.

A swoją drogą - przykre, sprzedać się raptem za parę tysięcy. W ogóle sprzedać się.

wtorek, 20 lipca 2010

XXXL

Dzięki mi madre oraz madre niedźwiedziowej jestem jakieś piętnaście kilo grubsza. Cholera jasna psiakrew. Absolutnie nie będę się przejmować, nic a nic (kurwa, kurwa, kurwa).

------------------------------------------------------

Szczur ochrzczony. Stówka i dwa punkty karne na trasie Kraków - Lublin. Mogło być gorzej. Sto dwadzieścia na terenie zabudowanym złagodził tymczasowy awans społeczny na narzeczoną i moje nieudane próby wypięcia brzucha pod sukienką. Policjant okazał się łaskawy, choć mam teorię, że bardziej od moich wygibasów ujął go fakt pracy Pana Niedźwiedzia w gpsach użytkowanych przez służby mundurowe. Tak czy siak za tą kasę miałabym naprawdę przyzwoite perfumy. Z wyprzedaży.
Po słodkich czterech dniach nicnieróbstwa i napotykania panów w niebieskich giezłach powróciłam do pracy i toczę wokół błędnym wzrokiem - czegoś ode mnie chcą, dużo ode mnie chcą i to już natychmiast. Zwiałam w czwartek wieczorem po moim niechlubnym zbłaźnieniu się przed wicemarszałkiem i panią dyrektor pewnej instytucji (pani owa posiada naprawdę ładne okulary motylki od dolce & gabbana i jest to jedyna miła rzecz, którą jestem w stanie na jej temat powiedzieć). No, w każdym razie po tym strasznym czwartku byłam święcie przekonana, że mnie zniszczą i spopielą, ale jakoś tego nie uczynili. Dziś biorą odwet i wymagają nie wiadomo czego, więc pokornie wracam do roboty. Żeby nie było - władzy nad moimi myślami nie mają, w związku z czym już zacieram rączki w oczekiwaniu na wieczorne łobuzowanie na barce z okazji urodzin Camilli.

wtorek, 13 lipca 2010

Upał nas pożera

Zmiany, zmiany. Obrastanie przedmiotami. Wczoraj do rodziny dołączył nowy samochód Pana Niedźwiedzia. Jest z nami niecałą dobę, a coś mi się wydaje, że już ma większe prawa niż ja. Mnie pozostawiono obowiązki.

Pogadamy za miesiąc, no.

Jest potwornie, nieziemsko i niewyobrażalnie gorąco. Na myśl o wakacjach dostaję uroczej delirki, takiej z niecierpliwości. A to jeszcze nie wiadomo kiedy i nie wiadomo na jak długo. Jedno jest pewne - bez wakacji i wyjazdu do Rumunii oszaleję. W pełnym znaczeniu tego słowa. Od dwóch lat nie miałam porządnego urlopu, włóczęgi, zanurzenia stóp w piasku, picia tokaju w Tokaju i szlajania się po cygańskich wioskach. Zwa-riu-ję. Niech się dzieje co chce, jadę. Poczekam jeszcze do września i spieprzam stąd.

Póki co odkrywam nowe miejsca, w ramach zadośćuczynienia samej sobie za własną głupotę uprawianą od kilku ładnych miesięcy, przez którą eksploatowałam bary i puby lubiane przez Pana Niedźwiedzia, a przez mnie...yyy. Nawet nie o to chodzi, że nie lubiane czy coś, ale jakieś takie nijakie. Inny stajl. Teraz człowiek zmądrzał i stawia się, kiedy ciągną go tam, gdzie nie lubi. Efekt był przemiły - odkryliśmy barki. Trzeba w końcu wykorzystać mieszkanie w pobliżu Wisły, a nie ma nic przyjemniejszego, niż wychylenie wieczornego kufelka na wodzie, gdzie wieje wiatr, jest stosunkowo chłodno (i jebią komary).
To tak w ramach wyczekiwania na wakacje. Szybciej, szybciej, ja już poproszę!

środa, 7 lipca 2010

Nie wiem na czym stoję. Co się dzieje i co zdarzy się jutro.

Póki co schnie mi na paznokciach u stóp śliwkowy lakier.
Rośnie fasolka.

Oglądam na fejsbuku obrzydliwe zdjęcia kumpla z fiutem na wierzchu. To się teraz nazywa sztuka.

czwartek, 1 lipca 2010

Telewizor mówi.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek to poczuję, a tym bardziej, że się do tego przyznam, ale jestem zmuszona kupić telewizor. Narzędzie szatana, czyli. Siedem błogich lat funkcjonowałam szczęśliwie nie wyposażona w to urządzenie, następnie obdarował mnie Brat z Wyboru w ramach odgruzowywania mieszkania (miał dwa), a teraz jeden mu się popsuł i potrzebuje tego drugiego, co to sobie u mnie stoi od roku, ogłupiając moją biedną głowę. Wstyd się przyznać, ale nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że nie będę mieć telewizora i nie obejrzę faktów! Tragedia. Ponieważ aktualnie zbieram na: Rumunię/spłatę karty kredytowej/ spłatę kredytu mieszkaniowego/ wyprzedaże w Zarze w tej właśnie kolejności, zastanawia mnie, gdzie upchnę na tej liście telewizor. I jakim cudem.

Pan Niedźwiedź grozi, że kupi sobie plazmę - do dzisiaj absolutnie nie reagowałam na te rewelacje, ale teraz odczuwam pewien rodzaj dyskomfortu. Dość potężny, szczerze pisząc.

----------------------------------------------

Zmieniając temat - w nocy z niedzieli na poniedziałek nastanie sądny czas i się okaże, czy mam zakładać związek terrorystyczny, starać się o nadanie mu statusu organizacji pożytku publicznego i rozpoczynać planowanie zamachu. Bo póki co to mlaskanie i popluwanie, którym raczą mnie media wywołuje nowe napady alergii. A ja głupia myślałam, że to topole.