piątek, 30 stycznia 2009

Yeah

Dziś rano nawet nałożenie skarpetki na stojąco było bardzo problematyczne, bośmy się z Francisią okryły stanowczo zauważalną hańbą. Nocą późną i mroźną, przy wykorzystaniu oberży dzielnicowej zwanej potocznie kolorami czy coś w ten deseń...
Dopadły nas wspomnienia o studenckich czasach, oblane hektolitrami piwa i zatłuszczone kilogramami ruskich. A jak nie było - frytkami z włosem*. Zmieniło się miasto, koligacje sytuacje, wiek i ilość tatuaży. Oraz nieszczęścia, tragedie i zwykłe smuty, jakie zdarzyły się po drodze...

Kocham ostry róż i już;)

Przed chwilą obiad pobrany z baru mlecznego pod szumnym tytułem Górnik, mieszczącego się kole mej pracy, co czyni ze mnie stałego i regularnego klienta. Wystroik mają paskudny, ale za to performance wliczony w cenę pomidorowej i rybki z marchewką i gorszkiem (tak, wiem, średnio pasuje). Dziś jedna pani drugiej pani chciała dać po głowie wałkiem, bo ta druga pani rozgotowała pierwszej pani pierogi. Na to przyszła trzecia pani z czwartą panią i zaczęła się karczemna awantura, która dodała otuchy zgromadzonej publiczności, natomiast nie zmieniła nic w kwestii możliwości nabycia ruskich. Bo takowej nie było.
Amen.

*specjalność dostępna jedynie w barze Lech, mieszczącym się w Lublinie na tak zwanych elesemach, w dawnej siedzibie Instytutu Kulturoznawstwa, pełniącej aktualnie funkcję akademika. Z tego, co wiem.

wtorek, 27 stycznia 2009

Powiedziała mi moja nowa mądra książka:

Kobieta jest młoda, dopóki wkłada rajstopy na stojąco, chociażby jej wszyscy mężowie świata mówili, żeby usiadła.

No. Dobra.
Czyli mój sobotni poranny spazm nie ma absolutnie żadnego uzasadnienia, pocieszające. Obudziłam się mianowicie z przeszywającą moją czaszkę świadomością, że oto, niestety, jestem starą panną i nie ma co dłużej tego niezbitego faktu ukrywać. Zrozpaczona, zdołowana i powłócząca z tej okazji piszczelami po podłodze, zadzwoniłam do mej przyjaciółki Fredro, która nie okazawszy spodziewanego zrozumienia i współczucia, wyśmiała mnie niecnie i złośliwie. I podsumowała, że MOŻE ja jestem starą panną, ale ona na pewno nie. A jest tylko tydzień młodsza, zołza!

No ale skoro zakładam wciąż te rajstopy na stojąco, ba, nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby usiąść, to najwidoczniej nie jest tak źle...

poniedziałek, 26 stycznia 2009

I po premierze


Seks nocy letniej - perełeczka! Uśmiałam się jak mało kiedy, zachwyciłam i wzruszyłam, by później owe uczucie przekuć na konkretną krytykę, która obfitowała pozytywnymi wibracjami prócz... postaci Andrew. Kompletnie mnie nie przekonuje, a scena nad rzeką, kiedy trzeba się ciut ciut rozebrać, jest całkiem zgubiona. Panie Aktorze szanowny, proszę nie wciągać tak żałośnie brzucha i nie prężyć się przed widownią..! Przeć Andrew to pierdoła; owszem, wynalazca, ekscentryk, wallstreetowiec, ale przede wszystkim - pierdoła!
------------------------------------------
Dużo było wódki. I plot u świetlików. To tak poza tym;)
Miło miło, ale odczuwam zmęczenie połączone z przesytem, przede wszystkim elementem ludzkim. Element ludzki bywa męczący i świetnie, kiedy pojawia się tylko wtedy, gdy jest pożądany. Ale tak się nie da, no siłą rzeczy, więc nabieram siły celebrując osamotnienie z wyboru i stan wyciszenia jadaczki. Zaczyna mnie przy tym męczyć ten styl celebrity och ach, który jest całkiem niezamierzony, ale zawsze jakoś tak wychodzi, bo trzeba być tu i tam, zobaczyć to i owo, spotkać się z tym i tamtym, a potem okazuje się, że były to towarzyskie wiwaty sezonu, a ludzie, z którymi bawiło się w piaskownicy i do tej pory traktuje się ich jako super kumpli od łobuzowania, nagle, jakimś cudem, są uznawani za tych, co to zrobili karierę. No śmiesznie.
Mam taki przytulny, czarny dresik oraz szarą, rozciągniętą koszulkę ze spranym łbem hello kitty. Bardzo podoba mi się pomysł uczynienia z tego wystroiku kreacji wieczornej i oddaniu się we władanie Krystyny Jandy, kubka herby z maliną i lipą oraz miski zupy pomidorowej. Z makaronem.

środa, 21 stycznia 2009

Stara lampucera i wielka przeorysza

Czyli nowe zawołania na Brata z Wyboru i Szefową mą Małgorzatę. Bo zasłużyli po tej Cioci Szatana, a co.

A tak poza tym, to w przyszłości zamierzam zostać Madonną. Obejrzeliśmy wczoraj pospołu koncert nowojorski i od tej pory kwilimy i piejemy z zachwytu. Ja nad całością, chłopcy nad klatami tancerzy, dziewczynki też nad klatami tancerzy. Taak, będę ćwiczyć przez dwie godziny dziennie rimgar połaczony z jogą, jeść li i jedynie salatę, zapijając wodą evian i używać mazideł za siedem tysięcy dolarów każde. Uda mi się;)

------------------------------------------------

Z innej bajki - po obfitym i silnie ukulturalnionym łikendowaniu nabieram sił i zdrowych rumieńców za pomocą nowego Zafona i trzech fantastycznych musicali, które nabyłam w empiku z okazji odkrycia bankuctwa na moim koncie. Skoro już nie mam kompletnie pieniędzy, to równie dobrze mogłam wydać te ostatki, które się klekotały gdzieś tam po kieszeni. Tym sposobem siedzę w domu, za to otoczona bardzo miłymi dźwiękami, słowami i obrazami. Jadam makaron wraz z wyborem jogurtów i coś czuję, że tak będzie aż do września, jako że wczoraj podjęliśmy z towarzystwem od nowojorskiej Madonny decyzję o jesiennym wyjeździe do Meksyku. Na miesiąc.
Ha, pełnia szczęścia..!

sobota, 17 stycznia 2009

Zima



Armaggedon

Cudnie. Energia, hałas, rozmowy, muzyka gra, pan w radio się mądrzy, Szefowa ma Małgorzata zaciera ręce, by wreszcie rzucić w pizdu papierki i zasiąść na portalu pod tytułem nasza klasa i nagle... jeb, bum, cisza i ciemność nastaje. Chwilę później na całej ulicy, pełniej konsulatów i budynków innych, Bardzo Ważnych Urzędów, zaczynają wyć alarmy. Czad. Awaria, znaczy.
No to poszliśmy na piwo. I do kina, na nową ekranizację Franka M. Po obejrzeniu musieliśmy pójść na kolejne piwo...

Anyway. Popisałam się karygodną ignorancją, którą muszę w sobie zwalczyć - postanowienie noworoczne, no co, jeszcze styczeń mamy, jeszcze można. Ignorancja moja nie miała na szczęście przykrych skutków, ale pozostał wstyd i uczucie bycia durną babą. Niniejszym kajam się po raz wtóry i obiecuję zwracać uwagę na słowa, które kierują do mnie inni ludzie, obojętnie, czy w formie pisanej, czy mówionej. Na tym skończmy temat.

Jest słoneczna, przyjemna sobota, w teatrach grają mnóstwo świetnych spraw, znajomi dzwonią i pukają do drzwi, mięsko przegryza się z przyprawami przed wstawieniem go do piekarnika, Red włóczy się z psem (jako że przegadalismy pół nocy, czas najwyższy), zaraz przyjdą goście i będziemy drzeć twarze kibicując Małyszowi. A co. Wieczorem zaplanowana wódka. Jutro koncert Roztańczonego Grega. Jest fajnie. Głębszych przemyśleń chwilowo nie posiadam.

piątek, 16 stycznia 2009

Nadano mi nowe imię

Z Ciotki Diu Samo Zło zmieniłam się w Ciocię Szatana. I, cytuję, nie mam prawa narzekać, bo to ponoć pieszczotliwie...

Zapisujemy się, tak poza tym, na jogę. Z Tomeczkiem jedynie, bo mój Brat z Wyboru preferuje siłownię, żyjąc w złudnym przekonaniu, że do czterdziestki ma jeszcze szansę posiadać wynalazek zwany dumnie klatą. Nikłe te szanse, nikłe bardzo, ale są. Ja tam się nie odzywam.
Joga miła sprawa, aczkolwiek podejrzewam, że maniaka ze mnie nie zrobią, ponieważ zamierzam to traktować jako czynność czysto techniczną służącą poprawie jakości mojego życia. Tak jak, yyy, przytulanie..?

czwartek, 15 stycznia 2009

Potwornie tęsknię za Fredro, która siedzi w Lublinie. Przed momentem zainstalowałam (kolejny raz) różne takie komunikatory, które poznikały mi z kompa parę miesięcy temu, w związku z kryzysem systemu. I tak sobie siedzimy i klikamy, a ja robię okropne literówki.
Przyjaciele powinni mieszkać w jednej kamienicy. Wszyscy. Takie kamienice powinny się ciągnąć przez całe miasto i w ten prosty sposób mogły by powstać ulice przyjaźni. I można by było mówić - nie idę tam i tam, bo nikogo nie znam, albo niefajne postaci tam zamieszkują...

Matko, jednak mam gorączkę.

Przez chwilę...

... było tu niewinnie biało, ale teraz powrót do design by night, bo jakoś tak bardziej pasuje do moich nastrojów dzisiejszych.
Jak poczuć się o wiele gorzej, niż wynosił stan wyjściowy? Proste: obudzić się, stwierdzić, że ma się niepokojąco wysoką gorączkę, olać w związku z tym pracę nr jeden i oddać się spokojnie pracy nr dwa, polegającej na klejeniu obrazeczków na laptopie, może być we własnym łóżku i piżamce z hello kitty. Obejrzeć z zadowoleniem efekty klejenia, po czym stwierdzić, że net doma nie działa, więc i tak trzeba wyjść wysłać maila z efektami. No to do oberży kolorowej, cholera, znowu. I kawa i mnóstwo ludzi i nie mogę się pozbyć wrażenia, że tworzymy sporą grupę leni i obiboków, choć większość wokół to kochani emeryci, którzy wpadli na filiżankę białej z pianką i wyborczą;)

Jak się to ma do mnie..???

Wydaje mi się, że Ci wszyscy ludzie wokół mnie, czytający, pijący, palący i bawiący się ze swoimi i nie tylko swoimi psami, zaglądają mi przez ramię.

-------------------------------------------------

A może zostawię tą biel? Przed chwilą powiedzieli w Tok FM, że dziś w Krakowie ma zacząć padać śnieg. Będzie pasowało.

środa, 14 stycznia 2009

Ładne jest słowo...

... bałałajka - myślę rano, tuż przed otwarciem zaspanych oczu.

I jeszcze:

kajet
piórko
trzmiel
polepiony
pieprzyć
trochu i troszku
tragicznie
maskarada
brzmienie

Są słowa, które smakują, pyszne takie.

wtorek, 13 stycznia 2009

W małżeństwie jest jak na Bliskim Wschodzie - no nie ma żadnego wyjścia!

Wojciech Zet, jak tylko w miarę się pozbierał ciałem i duchem, cichutko zakwilił z zachwytu. Po czym postanowił kwilić dalej, zamieniając li i jedynie miejsce - z Bagateli na Dym, gdzie też odegraliśmy przy stoliku sceny wybrane z Shirley Valentine, racząc się wyborem płynów alkoholowych i nie tylko. Towarzyszący nam Roztańczony Greg toczył wokół błędnym wzrokiem, nie mogąc zrozumieć, co jak i dlaczego. Miał prawo, nie był na spektaklu.
Red był nieobecny zarówno ciałem, jak i duchem, ponieważ spał. I przyznam, że ulga to dla mnie dość niestosowna może, ale za to w pełni zasłużona.

Oddaliśmy się kontemplacji, wynikiem czego Wojciech Zet wspomniał ostatnie swe spotkanie z Krystyną Jandą, z którego wyniósł dwie sprawy - to, że zadedykowała mu książkę: dla Zygmunta oraz, że czekając na ową dedykację wbił wzrok w ogromnego pryszcza na jej szyi. Ja wyniosłam czysty zachwyt nad człowieczeństwem. Bo wiecie, do tej pory wydawała mi się taka zimna i sukowata, co tu kryć, mimo, że ja ją pasjami. A tu nagle ciepło, uśmiech i jeszcze ta opowieść o pryszczu.

Bywam beznadziejna, tak tak. I mało poetycka, tfu.

A tak z innej beczki, to jak człowiek się lekko zapuści, ma bałagan w domu a w lodówce jedynie światło, wychodzi na ulicę przygarbiony, przygnębiony i czarną myślą przybity to od razu trzask prask tłum adoratorów, gór do Mahometa przybywających, ćwierkanie i śpiewy słowicze pod oknem i to nie od byle jakich postaci, o nie. Od postaci, rzekłabym, rozkosznie wspaniale pojebanych, szalonych twórczych i miło łaskoczących me oko swym zewnętrzem. Więc co ja, no ja jako ta durna rzucam się odkurzac, polerować, napełniać lodówkę, odżywkę kłaść na mą fryzurę, tracić pięć kilo i ogólnie się dekorować. No i co? No i siedzi człowiek taki odpindrzony i tylko mu niewygodnie, a w domu ciężko znaleźć cokolwiek, taki porządek. Blee, a nie dam się. Kupię sobie muchołapkę i będę się bić po plecach, jak odbije mi podobna głopota w przypływie nie za bardzo wiem czego.
Skoro lecą na bałagan i rozpasanie intelektualne, w przeciwieństwie do cielesnego, to tym dla mnie lepiej, bo za bardzo nie muszę się starać - posiadam tego aktualnie w nadmiarze.

A najlepsze jest to, że w tej chwili, gdy ja oficjalnie zajmuję się pracą zawodową (do której naprawdę, naprawdę za momencik powrócę, jak tylko skończę to pisać), pewien pan drogi memu jestestwu sprząta w domu i wyprowadza psa na spacer. I jest nawet szansa, że przyniesie zestaw obiadowy z knajpy pod domem, bo posądzanie go dzisiaj jeszcze o gotowanie to doprawdy byłaby już perwersja..!

poniedziałek, 12 stycznia 2009

El novio viejo, wygrzewając stołek barowy w oberży kolorowej, spogląda dziwnie i próbuje uderzać w ton pt. hej mała. Nigdy mu się to nie udało, więc skąd, pytam, pomysł, że uda się tym razem..?! Niereformowalność poziom mistrzowski plus jednak pewien stopień nowatorskości, natomiast w wybitnie źle objętym kierunku.
Czekam na Jandę, a Wojtek Zet, czekając na to samo, wysyła od rana smsy o przemiennej treści: jajo zniosę lub delirium. Więc wskakujmy w smokingi, aksamitne kamizele oraz ciżmy z czubem i hejże do Bagateli..!

You are not alone

A jednak góra może przyjść do Mahometa... tak przeczuwałam. Tylko dlaczego o czwartej trzydzieści nad ranem w sobotę, to doprawdy nie rozumiem, bo skoro chce się już zalogować w mym boskim życiu na dłużej, to doprawdy można wybrać lepszą porę. Chociażby dziewiątą rano, czy coś.
Oczywiście ja jestem Mahometem, Red zaś górą. Przyjemna interpretacja.

A niedziela - czuła. Słońce nad Wisłą, tarzanie się z psem w śniegu, sanki wyproszone na chwilę od miłego pana z dwójką dzieciaków, dyskusje łazienkowe, Kolory - piękne, rozświetlone początkiem dnia, cudnie snobistyczny obiad, bo z wymyślonej rano kaczki ze szpinakiem wyszło całkiem co innego. I przyjaciele i dużo kpin, śmiechu, ryku z głebi trzewi. I rozbijanie się starym mercem po mieście i odwiedziny i oglądanie serialu by Janda, w ramach przygotowań do dzisiejszego spektaklu. Dużo, dużo rozmów. Wtulania głów w ramiona ubrane w grube, czekoladowe swetry. I krzyczenie na niebo. Okropnie kiczowate pocałunki nad rzeką. Cuda w głowie.

Dzień prawie idealny. Wygrzebuję się - kilkanaście miesięcy temu tak wyglądały wszystkie moje dni. Przez ostatnie półtora roku - ani jeden. A teraz - start. Jak to mówi mój Brat z Wyboru: kochana, dopiero zaczynasz ruch w interesie..! Gej, wiadomo.
To nie jest tak, że trafiłam na faceta życia - bzdura, takie pojęcie nie istnieje, a przynajmniej mi nie jest potrzebne do szczęścia. Bardziej jest tak, że dogadujemy się w pół słowa w naszym wspólnym pojebaniu, trochę skrywanym przed resztą świata (co się mają obrażać...) To nie będzie związek, o nie. Jeśli już, to tylko wieczne zakochanie; aktualnie akceptuję jedynie ten etap... Tak tak, wiem, to strasznie niedojrzałe i egoistyczne, ale czy ja kiedykolwiek twierdziłam, że czuję się dorosła i empatyczna? O nie.

Wygrzebałam z głębin pamięci numer telefonu zaprzyjaźnionego terapeuty uzależnień. Zapisałam na takim nierównym karteluszku i zostawiłam na stole w kuchni; widoczne miejsce. Zobaczymy.

środa, 7 stycznia 2009

Ten starszy pan

To przez te mrozy straszne na pewno, ale mojemu el novio viejo znowu odbiło. Przeziębił sobie chyba takie druciki w głowie, odpowiedzialne za cały cykl przyczynowo - skutkowy. I nie rozumie, że cisza znaczy cisza i odpieprz ty się wreszcie ode mnie.

Romansowanie z byłymi wielkimi miłościami nigdy nie kończy się dobrze, chociażby seks był nie wiadomo jak fantastyczny. Bardzo szybko traci się zdolność logicznego myślenia i zapomina się te trzy tysiące istotnych i naprawdę niezwykle ważnych powodów, z których nastąpiła ostateczna finalizacja związku. I człowiek znowu się nabiera i przez dwa tygodnie jest absolutnie cudnie - wszystko układa się tak, jak powinno, on czyta w waszych myślach, jest na przemian czuły/brutalny/chorobliwie zazdrosny/olewczy/dostępny/niedostępny/w trybie online ciągle, gdy się tego potrzebuje/w trybie away gdy się tego kompletnie nie potrzebuje/zaborczy/ogolony/nieogolony/radosny jak dzieciak z głową w chmurach. I układa ten serek feta z ogóreczkiem w kształt serca, po czym serwuje na śniadanie. I odprowadza do drzwi owinięty li i jedynie ręcznikiem, z obłędnie zaspanym wzrokiem, gdy musicie już wyjść do pracy...
A chwilę potem jeb bum, moment trzeźwości umysłu i myśli się: chwila chwila, przecież to MOJE drzwi, MÓJ ręcznik i MOJE mieszkanie! Wynajęte w szale rzucania tego osobnika jakoś półtora roku temu, kiedy to zmontował straszne, ale to straszne świństwo, wręcz świństwo stulecia i kiedy to po odkryciu tego świństwa trzeba było jak najszybciej wyjść ze wspólnego domu i już nigdy tam nie wracać. Nawet po tą fantastyczną kieckę z Zary, która została w koszu na brudy. I co? I on teraz stoi tu, w tym ręczniku, pod którym dokładnie wiadomo co jest i za pomocą czego zmienia samodzielną, doprawdy świetną kobietę w głupią, uzależnioną od niego babę?! A niedoczekanie dziada!
I pominąwszy fakt, że zrobiło się jednak parę głupot, w tym powrót na kilka nocy do dawnego domu, ugotowanie mu kiedyś nawet pełnowartościowego rosołku, pożyczenie kilku tysięcy na kupno laptopa, którego notabene nigdy nie kupił, upicie się kompletnie wraz z nim w Psie bodajże i to niejednokrotnie, a także wiele, wiele innych. To jest wszystko do wybaczenia. Nawet ten romans tamtej zimy, który przeciągnął się aż do maja. I nawet ta czarna pościel w białe groszki. Ale nie będzie tak, że stoi w tym ręczniku, za moimi drzwiami i robi to samo, co robił przez ostatnie pięć lat, o nie ma mowy. Bo sporo się zmieniło, dzięki Jahwe ( i nie, nie chodzi tylko o to, że już umiem pić wiśniówkę;)
Jak kochać, to księcia, jak kraść, to miliony - że się posłużę.
I bardzo dziękuję moim drogim koleżankom, które w ramach solidarności jajników mówią o el novio viejo tylko per ten starszy pan;)))

wtorek, 6 stycznia 2009

Minus dwanaście w słońcu

Policzki jak dojrzałe jabłka, a wokół twarzy zamotana góralska chusta - skoro już posiadłam koloryt zdrowej wiejskiej dziewuchy, to trzymajmy się w całości tego wystroiku.

Ciepły, pełen śmiechu niedzielny wieczór w alchemii - awaria, awaria na Estery, stare rury nie wytrzymują tych mrozów, chwilowo brak wody. Pijemy piwo z plastików; zaprawieni w bojach wyjadacze z alchemii radzą sobie w prosty i nieskomplikowany sposób, co innego dzieci z miejsca - ach, po prostu zamknęły knajpę...

Przy okazji piwnej psychoterapii (ale z prawdziwym psychoterapeutą) dowiaduję się, że reprezentuję lekko ułomną czarną triadę - cechuje mnie narcyzm, machiavellizm oraz szeroko pojęty wachlarz zachowań antyspołecznych, które ulegają uspołecznieniu wprost proporcjonalnie do ilości wlanego w siebie alkoholu. Nic nowego, doprawdy. Za to pierwsze dwa rozpoznania sprawiły, że spuchłam z dumy. Co ponoć normalne nie jest i tylko potwierdza diagnozę;)

piątek, 2 stycznia 2009

Zmian - chwilowo brak

I może niech tak zostanie, bo póki co raczej nie ma szans na pozytywne apdejty. Jest zimno, szaro, mokro, dziwnie i niepokojąco. Zła Kota urządza co noc rodeo po moim mieszkaniu, w wyniku czego większość płyt nosi ślady jej pazurów. Za często myślę na tematy, o których raczej nie powinnam pamiętać, w wyniku czego robi mi się histerycznie wręcz źle. No, ale to może tylko taka atmosfera końca i początku, czy coś tam.

Sylwester przekonał mnie li i jedynie do tego, że muszę się jakoś zmobilizować, nabyć w miarę krótkim czasie mieszkanie i tym samym przybliżyć się od uskuteczniania planu izolacji od durnowatości świata zewnętrznego, bo w przeciwnym wypadku stanę się alkoholikiem.
Winko winko, szot bum, drink bum, drugi szot bum, mam was dość. Zaczyna się to obudowywanie murem samej siebie, rozmyte, figlarne obserwowanie innych wokół mnie i rodzące się obrzydzenie do wszystkich ludzi. Moja ciotka mówi mi zawsze - jesteś wyniosła. A może i tak, cóż, to by wiele wyjaśniało.

Z reguły nie lubię ludzi.
Z reguły jestem potworem estetycznym, ale tylko cieleśnie, nie ciuchowo.
Nie lubię przegiętych ciot, jakie coraz częściej dobijają się do mojej osoby - a poszły stąd..!

---------------------------------------------

A z pozytywów - że Łoles i Aneczka przyjechały. Całej reszty mogłoby po prostu nie być.