wtorek, 11 listopada 2008

Liberte, egalite, fraternite... sexualite;)

Wczoraj kolory w wybitnie świetnym stylu - z Mamą Moich Kolegów Dwóch, która zachwyca, zniewala i wywołuje rozpasanie intelektualne połączone z estetyką w stylu Soni Rykiel - szopa rudych włosów, wspaniałe czernie, ten ruch ręki strzepującej popiół z papierosa. Jedyna w swoim rodzaju i na tyle poruszająca, że każde spotkanie z nią nastraja mnie optymistyczniej do klasy tego świata.

Wyobrażam sobie siebie za dwadzieścia lat - a może..? Wiadomo, że będę po prostu sobą, ale wzorce warto zapamiętywać. Ostatnio jesteśmy w Panem Bogiem w pewnej rozbieżności, co do moich dalszych planów, więc wiem, że nie ma sensu obecnie o nic prosić, bo i tak nie. Mnie by wystarczyło, żeby On zapobiegał kryzysom w moim życiu, a o resztę zadbam sama - ale chyba definicję kryzysu też mamy różną. Cóż, bywa.

-------------------------------------------

A dzień przespano - przeleżany; przed chwilą wstałam. Obudziłam się o dziewiątej rano, po czym wciągnął mnie świat książkowo - filmowy, z przerwami na małe odpływanie do niebytu, więc finalnie podniosłam swe wdzięki kole godziny piętnastej, uznając, że czas najwyższy. Bo trzeba by kawy porannej się napić, tak. Prysznic i parę spraw przed wyruszeniem na wieczorne urodzinowanie Marcina. I co robię, co robię? Piszę bloga.

A kysz, do roboty..!

Brak komentarzy: