- na plantach Pedał z Pieskiem, z którym regularnie spożywam sernik w Dymie - moje określenie jest czułe, a nie obraźliwe; roztkliwiają mnie nie tylko jego przesadne gesty, pięćdziesięcioletnie zmarszczki, powaga, z jaką prowadzi swojego kudłacza, ale przede wszystkim szyk angielskiego pana na włościach skutecznie przełamany gołymi nogami zestawionymi z tweedową marynarką, parasolem i nobliwymi mokasynami.
- mój Budzik spotkany dziś na wysokości Dietla, co wróżyło ni mniej, ni więcej, tylko tragiczne spóźnienie do pracy..! Okazało się, że gdzie tam, dotarłam przed czasem. Coś się mechanizm rozregulował podczas mojej nieobecności, co wynagrodził fajnym, krzywym uśmiechem spod spranego daszka kaszkietówki.
- ta para, która ni przypiął, czy wypiął, on skin, ona dama z banku, codziennie rano idą wtuleni w siebie, a w oczach mają takie coś, jakby właśnie spędzili pierwszą wspólną noc. Spotykam ich od roku. Zawsze wyglądają tak samo. Uwielbiam, pasjami.
- bananowy Pysio, złoty czterdzieści dziewięć, którego nabycie zajmuje z reguły coś około piętnastu minut - w kolejce przede mną przegląd społeczny: studenteczki, studenciary, starsza pani z puszkami żarła dla kotów, żul z dębowym mocnym, umęczona eteryczna blondynka z drącym gębę bachorem, przystojniak i nie - przystojniak.
- w dziale praca: rozrywka, media, sztuka, tylko pięć ogłoszeń, a każde brzmi: aaaaaaa, młode, atrakcyjne zatrudnię, z zakwaterowaniem. Łożmatko, na co mi ten dyplom w wersji podwójnej..?
- mój psycholog wziął i zaginął, a ja czuję się, jakbym conajmniej korzystała z jego pomocy, a nie tylko prowadziła z nim szkolenia. Co nie zmienia faktu, że kolejnego poprowadzić nie mogę, dopóki go nie namierzę. A to może być trudne.
- cieć opieprzył mnie, że zostawiłam mu drabinę pod drzwiami, zamiast zadzwonić. Proszę bardzo, nie ma sprawy. Następnym razem ma jak w banku budzenie o piątej trzydzieści. A chciałam być miła.
- wydarzyło się tak dużo, że aż nie wydarzyło się nic. Pielegnuję w sobie dystans do świata odgrzebany w czasie wakacji. Jak mnie wkurzą, to se pójdę precz - moja nowa filozofia.
wtorek, 30 września 2008
niedziela, 28 września 2008
Do/od garów
Zaraz będzie tu Szefowa Ma Małgorzata, Tom i Donka oraz Arek ze swą połówką (jak tylko skończą się kłócić). Ja nie wiem, jak to jest, radar w tyłkach mają, czy co, ale jakimś cudem rozniosła się wieść, że JA DZIŚ GOTUJĘ.
Muszę sprawdzić, czy przed wejściem do kamienicy nie ma aby jakiegoś wyświetlacza sprzężonego z moją kuchnią, na którym pojawił się napis: uwaga, dają kurczaka ze szpinakiem;)
Muszę sprawdzić, czy przed wejściem do kamienicy nie ma aby jakiegoś wyświetlacza sprzężonego z moją kuchnią, na którym pojawił się napis: uwaga, dają kurczaka ze szpinakiem;)
Jewish Odyssey
Ja zajmuję się głównie - mieszkaniem. W sensie uczuciowym, a nie czynnościowym. I jeszcze włóczę się sporo po dzielnicy, bo lubię.
Wczoraj, co prawda, zrobiłam karygodną wycieczkę na Kleparz w celu nabycia różnych miłych rzeczy przydatnych do wyprodukowania rosołku, ale poza tym nie wyściubiam nosa z Kazimierza i lekko mi z tym i błogo.
Garstka migawek:
- moja naj pani parkingowa jak zwykle nie zawiodła i pojawiła się na posterunku w blond irokezie nad swoją pięćdziesięcioletnią buzią, w odblaskowej, służbowej kamizelce skomponowanej z pasiastymi rajtuzkami w stylu mam trzy latka trzy i pół oraz nabijanymi ćwiekami bardzo mini szortami. Wystroik pierwsza klasa. Nie ma przeproś i tłumaczeń, że nie zapłaciłam/łem za parking, bo pani nie zauważyłam/łem.
- pewna telefonia komórkowa dowiedziała się, gdzie mieszkam i przed chałupą powiesiła mi przecudne reklamy z owczarkiem niemieckim w roli głównego bohatera. Kurwa, działa. Kwilę do pieska, ilekroć na niego spojrzę. Zmieniam sieć.
- Fred chyba specjalnie dla mnie pokazał zdjęcia cyganiątek, na tym ostatnim wernisażu w kolorach. Złośliwe pochrząkiwania wydobywały się spod mojego kapturka, bo tematyka taka, że mogę mu przedłożyć coś około trzech tysięcy egzemplarzy. Gorzej, że moje wykonanie to śmieć, przy fredowym. I dlatego nie zarabiam na tym pieniędzy. A szkoda.
- kolejna znajoma para rozstaje się po ośmiu latach. On ma do niej cierpliwość, na jaką ona nie zasługuje, a ciągle jej wszystkiego mało. Jest mi przykro, ale jednocześnie odczuwam pewną dozę satysfakcji ze stanu osobistej quirkowatości. Chociaż człowiek by się do kogoś tam jesiennie poprzytulał...
- liczę długi i oszczędności i wychodzi mi na to, że owczareczek wcale taki drogi w utrzymaniu nie jest, gorzej z czasem
- wywaliłam bluszcz z sypialni, bo mi moja Matkie Poetkie wyjawiła, że nie powinnam go uprawiać tam, gdzie śpię, ponieważ omotuje myśli. Acha, to dlatego tyle problemów z eksem było. Nie mogła rok temu powiedzieć?! Zapobiegawczo bluszcz został oddany sąsiadce o uporządkowanym życiu uczuciowym.
- chyba pójdę sobie na kawę na plac nowy, jak tylko skończę pić tą, co to stoi przede mną
- a kotów będzie wiecęj tej jesieni; ciekawe, czy też czarno - białe krówki z nich wyjdą..?
I nie chcę jutro do pracy.
Muszę pomyśleć nad jakimś durnym wystroikiem z tej okazji.
Wczoraj, co prawda, zrobiłam karygodną wycieczkę na Kleparz w celu nabycia różnych miłych rzeczy przydatnych do wyprodukowania rosołku, ale poza tym nie wyściubiam nosa z Kazimierza i lekko mi z tym i błogo.
Garstka migawek:
- moja naj pani parkingowa jak zwykle nie zawiodła i pojawiła się na posterunku w blond irokezie nad swoją pięćdziesięcioletnią buzią, w odblaskowej, służbowej kamizelce skomponowanej z pasiastymi rajtuzkami w stylu mam trzy latka trzy i pół oraz nabijanymi ćwiekami bardzo mini szortami. Wystroik pierwsza klasa. Nie ma przeproś i tłumaczeń, że nie zapłaciłam/łem za parking, bo pani nie zauważyłam/łem.
- pewna telefonia komórkowa dowiedziała się, gdzie mieszkam i przed chałupą powiesiła mi przecudne reklamy z owczarkiem niemieckim w roli głównego bohatera. Kurwa, działa. Kwilę do pieska, ilekroć na niego spojrzę. Zmieniam sieć.
- Fred chyba specjalnie dla mnie pokazał zdjęcia cyganiątek, na tym ostatnim wernisażu w kolorach. Złośliwe pochrząkiwania wydobywały się spod mojego kapturka, bo tematyka taka, że mogę mu przedłożyć coś około trzech tysięcy egzemplarzy. Gorzej, że moje wykonanie to śmieć, przy fredowym. I dlatego nie zarabiam na tym pieniędzy. A szkoda.
- kolejna znajoma para rozstaje się po ośmiu latach. On ma do niej cierpliwość, na jaką ona nie zasługuje, a ciągle jej wszystkiego mało. Jest mi przykro, ale jednocześnie odczuwam pewną dozę satysfakcji ze stanu osobistej quirkowatości. Chociaż człowiek by się do kogoś tam jesiennie poprzytulał...
- liczę długi i oszczędności i wychodzi mi na to, że owczareczek wcale taki drogi w utrzymaniu nie jest, gorzej z czasem
- wywaliłam bluszcz z sypialni, bo mi moja Matkie Poetkie wyjawiła, że nie powinnam go uprawiać tam, gdzie śpię, ponieważ omotuje myśli. Acha, to dlatego tyle problemów z eksem było. Nie mogła rok temu powiedzieć?! Zapobiegawczo bluszcz został oddany sąsiadce o uporządkowanym życiu uczuciowym.
- chyba pójdę sobie na kawę na plac nowy, jak tylko skończę pić tą, co to stoi przede mną
- a kotów będzie wiecęj tej jesieni; ciekawe, czy też czarno - białe krówki z nich wyjdą..?
I nie chcę jutro do pracy.
Muszę pomyśleć nad jakimś durnym wystroikiem z tej okazji.
piątek, 26 września 2008
Jesień miejskich ludzi
Poczułam, że wróciłam.
Na śniadanie był obwarzanek i kakao przy Latinas Putumayo - najpierw uważne wybrzydzanie przy wyborze muzyki na dzień dobry, trochu gapienia się przez okno (wczoraj umyte w przypływie nie wiadomo za bardzo czego), potem tradycyjny BOM połączony z załatwianiem kilku spraw i spraweczek - tym przyjemniejszy, że nie sobotni, jak to zwykle bywa.
Kra ładne, jesienne. Inny sort turystów, jakoś angoli mniej, jakoś przyjemniej. Dziewczyny obleczone w zwiewne fiolety i brązy - estetyka ulicy bardzo moja, więc patrzę z przyjemnością. Taki podglądacz ze mnie.
W kolorach wieszają nowe zdjęcia - wieczorem trzeba przyjść na wino i rozmowy; to cieszy. Tola ratuje moje podupadające zdrowie herbą z sokiem malinowym. Znajome twarze nad laptopami. Słońce za oknem, na placu nowym mix kwiatów i dojrzałych pomidorów. Dzielnica znów ma dla mnie najpiękniejsze dachy na świecie, a ja, patrząc, jestem jakoś tak durnie szczęśliwa..!
Zapeszę - nie, nie.
Wczoraj pomidorowa w od zmierzchu do świtu, a potem bezczelne smażenie schabowych we własnej kuchni - dobrze jest pomieszkać. Mirek zapala świece i mówi - witaj w domu, tak pusto było! Arek, mrużąc zmęczone oczy, zaprasza na wiśniówkę przed snem. Nasz kamieniczny żul stoi, gdzie stał, koty miauczą, trzy suszarki zawalone praniem straszą przed drzwiami mojej sypialni. Szmaragdowe zasłony kupione na ciuchach za psi grosz, tuż przed wyjazdem, inspirują do zastanowienia się nad nowym wystroikiem domu.
A teraz telefon od Fredro - muszę się wyprowadzić, szukam mieszkania. Nowe problemy.
Jesień. Moja ulubiona pora roku. No to do przodu..!
Na śniadanie był obwarzanek i kakao przy Latinas Putumayo - najpierw uważne wybrzydzanie przy wyborze muzyki na dzień dobry, trochu gapienia się przez okno (wczoraj umyte w przypływie nie wiadomo za bardzo czego), potem tradycyjny BOM połączony z załatwianiem kilku spraw i spraweczek - tym przyjemniejszy, że nie sobotni, jak to zwykle bywa.
Kra ładne, jesienne. Inny sort turystów, jakoś angoli mniej, jakoś przyjemniej. Dziewczyny obleczone w zwiewne fiolety i brązy - estetyka ulicy bardzo moja, więc patrzę z przyjemnością. Taki podglądacz ze mnie.
W kolorach wieszają nowe zdjęcia - wieczorem trzeba przyjść na wino i rozmowy; to cieszy. Tola ratuje moje podupadające zdrowie herbą z sokiem malinowym. Znajome twarze nad laptopami. Słońce za oknem, na placu nowym mix kwiatów i dojrzałych pomidorów. Dzielnica znów ma dla mnie najpiękniejsze dachy na świecie, a ja, patrząc, jestem jakoś tak durnie szczęśliwa..!
Zapeszę - nie, nie.
Wczoraj pomidorowa w od zmierzchu do świtu, a potem bezczelne smażenie schabowych we własnej kuchni - dobrze jest pomieszkać. Mirek zapala świece i mówi - witaj w domu, tak pusto było! Arek, mrużąc zmęczone oczy, zaprasza na wiśniówkę przed snem. Nasz kamieniczny żul stoi, gdzie stał, koty miauczą, trzy suszarki zawalone praniem straszą przed drzwiami mojej sypialni. Szmaragdowe zasłony kupione na ciuchach za psi grosz, tuż przed wyjazdem, inspirują do zastanowienia się nad nowym wystroikiem domu.
A teraz telefon od Fredro - muszę się wyprowadzić, szukam mieszkania. Nowe problemy.
Jesień. Moja ulubiona pora roku. No to do przodu..!
czwartek, 25 września 2008
Fantastyczny projekt artystyczny - gdzie jest ryba?
Ryba z ciotką Diu:
Dzień dobry, tu ryba:
Kompozycja rybna w szafie:
Przyjaźń rybno - węgierska:
Ryba just ryba:
Ryba w Tokaju:
Mumia rybna:
Rybny lans:
Ryba w Fogaraszach:
Ryba w Sapancie:
Ryba w Insomni:
I kuchnia rybna:
Zupa z ryby:
Ryba w Brasovie:
Na plaży się smaży:
Bałagan z rybą:
Ryba w Hagii Sofii:
Religijna ryba i ramadan:
Ryba z kotem, kot z rybą:
Ryba z ciotką Fredro:
Ryba piła:
Zgadnijcie, gdzie teraz jest ryba..?;)
Dzień dobry, tu ryba:
Kompozycja rybna w szafie:
Przyjaźń rybno - węgierska:
Ryba just ryba:
Ryba w Tokaju:
Mumia rybna:
Rybny lans:
Ryba w Fogaraszach:
Ryba w Sapancie:
Ryba w Insomni:
I kuchnia rybna:
Zupa z ryby:
Ryba w Brasovie:
Na plaży się smaży:
Bałagan z rybą:
Ryba w Hagii Sofii:
Religijna ryba i ramadan:
Ryba z kotem, kot z rybą:
Ryba z ciotką Fredro:
Ryba piła:
Zgadnijcie, gdzie teraz jest ryba..?;)
środa, 10 września 2008
Rumunska wersja bloggera
I dlatego nie zmieniam na polska, co tam, ku pamieci nie bedzie naszych znaczkow;)
Brasov bardzo turystyczny, niestety. Nie moj taki. Wszystko ladnie pieknie, ale ja tam preferuje inne klimaty - gdybym chciala takie, to z Krakatau nie ruszylabym tylka. Rok temu bylo tu bardzo podobnie, ale ja glupia, oczywiscie, musialam sprawdzic jeszcze raz.
Wyznam wam tajemnice - dzis nienawidze was wszystkich.
Chodzi mi po glowie Transylwania Gatlifa - bardzo blisko mam do zmalpowania bezwstydnie. Zostac tu, czemu nie, tylko predzej w Maramuresz i to tym historycznym. Meczy mnie cywilizacja, ludzie, rytm, jakies gierki, pierdoly, laptopy, aparaciki pstryk pstryk maly japonczyk chodzi droga, chodzi tu i tam.
W dupie to mam. Wszystko.
Bardzo liczy sie - czuc. Umiejetnosc zanikajaca.
I tesknie. Ale nie przyznam sie, bo sie wstydze wlasnej glupoty.
Dusi mnie jego obecnosc, zawsze przy mnie, bez znaczenia, jak daleko uciekam.
Dziadu.
Brasov bardzo turystyczny, niestety. Nie moj taki. Wszystko ladnie pieknie, ale ja tam preferuje inne klimaty - gdybym chciala takie, to z Krakatau nie ruszylabym tylka. Rok temu bylo tu bardzo podobnie, ale ja glupia, oczywiscie, musialam sprawdzic jeszcze raz.
Wyznam wam tajemnice - dzis nienawidze was wszystkich.
Chodzi mi po glowie Transylwania Gatlifa - bardzo blisko mam do zmalpowania bezwstydnie. Zostac tu, czemu nie, tylko predzej w Maramuresz i to tym historycznym. Meczy mnie cywilizacja, ludzie, rytm, jakies gierki, pierdoly, laptopy, aparaciki pstryk pstryk maly japonczyk chodzi droga, chodzi tu i tam.
W dupie to mam. Wszystko.
Bardzo liczy sie - czuc. Umiejetnosc zanikajaca.
I tesknie. Ale nie przyznam sie, bo sie wstydze wlasnej glupoty.
Dusi mnie jego obecnosc, zawsze przy mnie, bez znaczenia, jak daleko uciekam.
Dziadu.
poniedziałek, 1 września 2008
No to zaczynamy
Na szczęście koniec weekendu.
Na jeszcze większe szczęście następny raz do stolycy pojadę za jakieś trzy - cztery lata; większa częstotliwość nie jest wskazana, podobnież jak widzenia z my loving family.
Na największe szczęście dziś wyruszamy w siną dal. Jutro o tej porze będę pić tokaj w Tokaju oraz masować fredrowe plecy, jak mniemam. I dobrze.
Dziś Lublin. Śniadanie na deptaku za siedem pięćdziesiąt, pyszne i ilościowo nie do pochłonięcia, kawa kwas, za to w cudo towarzystwie! Dla El Profesorra to nie jest dobry dzień - znowu trzeba matołki edukować, od czego ewidentnie odwykł w czasie ostatniego, trwającego półtora roku urlopu. Wcale mu się nie dziwię, że już planuje następny.
Eks wysunął ostrą propozycję - bardzo by chciał móc zwracać się do mnie głównie za pomocą wołacza, oczywiście osiągając orgazm. Jeszcze bardziej oczywiście oberwał werbalnie, aż zadzwoniło. Czterdzieści lat prawie na karku, a takie głupie to to, aż się wierzyć nie chce. Jeszcze pół roku temu taki numer by mu przeszedł, ale teraz, proszę państwa, ja już mam lepsze propozycje. Przybieranie mocno erotycznych póz w towarzystwie nie robi na mnie aż takiego wrażenia.
Czasem tak sobie myślę, że bardzo chcę go obok, żeby dalej obejmował ramieniem, basował przy herbie, pachniał tą swoją świeżo przekrojoną limonką, pieprzył.
Ale to już tylko czasem. Bo sprawdziwszy to wszystko w czasie jakiś czterech, czy pięciu podejść do tematu (nie licząc zimowego romansu), stwierdzam, że rzeczywistość ma niewiele wspólnego z moimi wyobrażeniami. Więc basta.
No to co, no to jedziemy.
Czas na mały hardcore, uch uch, nareszcie. Człowiek żyje głównie po to.
Tak więc na jakiś miesiąc dziękuję za uwagę.
A stęsknionych zapraszam w inne miejsce - szczegóły do odnalezienia w linkowni.
Na jeszcze większe szczęście następny raz do stolycy pojadę za jakieś trzy - cztery lata; większa częstotliwość nie jest wskazana, podobnież jak widzenia z my loving family.
Na największe szczęście dziś wyruszamy w siną dal. Jutro o tej porze będę pić tokaj w Tokaju oraz masować fredrowe plecy, jak mniemam. I dobrze.
Dziś Lublin. Śniadanie na deptaku za siedem pięćdziesiąt, pyszne i ilościowo nie do pochłonięcia, kawa kwas, za to w cudo towarzystwie! Dla El Profesorra to nie jest dobry dzień - znowu trzeba matołki edukować, od czego ewidentnie odwykł w czasie ostatniego, trwającego półtora roku urlopu. Wcale mu się nie dziwię, że już planuje następny.
Eks wysunął ostrą propozycję - bardzo by chciał móc zwracać się do mnie głównie za pomocą wołacza, oczywiście osiągając orgazm. Jeszcze bardziej oczywiście oberwał werbalnie, aż zadzwoniło. Czterdzieści lat prawie na karku, a takie głupie to to, aż się wierzyć nie chce. Jeszcze pół roku temu taki numer by mu przeszedł, ale teraz, proszę państwa, ja już mam lepsze propozycje. Przybieranie mocno erotycznych póz w towarzystwie nie robi na mnie aż takiego wrażenia.
Czasem tak sobie myślę, że bardzo chcę go obok, żeby dalej obejmował ramieniem, basował przy herbie, pachniał tą swoją świeżo przekrojoną limonką, pieprzył.
Ale to już tylko czasem. Bo sprawdziwszy to wszystko w czasie jakiś czterech, czy pięciu podejść do tematu (nie licząc zimowego romansu), stwierdzam, że rzeczywistość ma niewiele wspólnego z moimi wyobrażeniami. Więc basta.
No to co, no to jedziemy.
Czas na mały hardcore, uch uch, nareszcie. Człowiek żyje głównie po to.
Tak więc na jakiś miesiąc dziękuję za uwagę.
A stęsknionych zapraszam w inne miejsce - szczegóły do odnalezienia w linkowni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)