środa, 21 marca 2012

Ci pieprzeni pracodawcy z NGOsów

No dobra. Jeżeli szybko nie zmienię pracy będzie bardzo, bardzo źle. Czy ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia na temat mobbingu i traktowania pracowników jak psy? Nie? A ja mam i to na tyle sporo, że powstanie z tego książka długa i obfita. I wydam ją, pierdolę, to będzie moja mała zemsta.
Jak to się dzieje - mam szefową, nie szefa, a jest gorsza, złośliwsza i bardziej bezczelna niż niejeden facet. Facet szef z reguły jest konkretny i ma worek argumentów przygotowanych na każdą sytuację, przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia. Moja firma jest stosunkowo mała - poniżej 100 pracowników, wszyscy są przynajmniej po jednej magisterce i ze dwóch podyplomówkach, młodzi piękni i niestety biedni, a poza tym dający się wkręcać w chory system złodziejstwa i wmawiania im, że nic nie znaczą i gówno potrafią. Mówię bardzo stanowczo: kurwa, nie. Pracując tam pięć lat  za bardzo nie umiem opowiedzieć na pytanie co mnie interesuje, jakie mam hobby i co robię po pracy. Bo nic nie robię, leżę. W wyniku złodziejstwa i mobbingu, zmuszania pracowników do podpisywania lewych umów pod groźbą utraty pracy (ciężko jest wyjść i wszystkim pierdolnąć, jak się ma dziecko na utrzymaniu albo kredyt hipoteczny na 500 tysi - to se mła, se mła) ludzie na pitach zarabiają krocie, a w rzeczywistości nie starcza im na podstawowe potrzeby. I nie, ja nie mówię tutaj o nowych butach na wiosnę, raczej o zapłaceniu takiego rachunku za prąd, żeby starczyło raz w miesiącu na tabliczkę czekolady.
Tak jest i tak jesteśmy traktowani. Dlaczego, dlaczego nikt nie mówi ze mną magicznego słówka NIE?! Dlaczego tak śmiertelnie się boimy? Ja wiem, też przez ten czas szlag mnie trafiał i przysłowiowa kurwica strzelała, a siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, dając sobie zapchać dziób premią albo projekcikiem za kilka tysi, bo pozwalało mi to na zrobienie kuchni albo zapłacenie kolejnej raty za mieszkanie, albo, chociażby uszycie kiecki ślubnej , która aż taka ślubna to od razu nie była. Wiem, że ludzie się boją, że stracą chociażby taką pracę. Wiem, bo sama też się bałam. Mimo to, przychodzi taki moment, w którym czara goryczy się przelewa, człowiek się stuka w głowę, jak dał sobą manipulować, zapisuje się do psychiatry po happy pills, pisze cv i zaczyna się dziwić, że jak to, naprawdę ja tyle potrafię? Później wysyła te stosy dokumentów w odpowiedzi na ogłoszenia, szuka i wierzy, że gdzie indziej jest lepiej, normalniej, przyzwoiciej. Ale wiesz co, mój drogi pamiętniczku? Pieprzyć to. Jak się okaże, że to jednak tylko moje urojenia i ktoś znowu będzie chciał ze mnie zrobić szczotkę do wszystkiego, to zamiotę kiecką, łypnę okiem z krechą a'la Amy i założę własną firmę. I będę gotować.
Żaden pracodawca już mnie nie upokorzy. Mam trzydzieści lat, zrobione dwie specjalizacje na studiach, podyplomówkę z międzynarodowym certyfikatem, z pięćdziesiąt kursów specjalistycznych, kupę doświadczenia i duże zdolności. Radziłam sobie w naprawdę różnych sytuacjach. Już żadna praca nie zrobi mi takiego kuku w mózgu, że poza nią nic innego nie będzie się liczyć, o nie. Mam wąsko zdefiniowaną grupę przyjaciół, zajebistego męża, fajne mieszkanie w mieście, w którym zawsze chciałam osiąść, swój czule pielęgnowany czas wolny, rower, ulubione knajpy i co raz to nowe wydarzenia, w których chcę uczestniczyć. Pod moim nosem grają kapele, które chcę usłyszeć, wystawiają się artyści, których chcę poznać i zobaczyć, dzieją się rzeczy, których chcę być częścią. Nie dam się!

P.S. Ciekawe, czy instytucje finansujące wiedzą, w jaki sposób przejada się pieniądze unijne? Przykład: 25840 pln - koszt kompleksowego przeszkolenia i nakarmienia grupy bezrobotnych, 1 774 160 pln  - koszt przygotowania tych jebanych szkoleń przez tłum ludzi, którzy przez dwa lata machali nóżkami w pończoszkach i połowę swojego wynagrodzenia oddawali pracodawcy. Bo musieli. Nie, nie pomyliłam się w cyferkach, tam jest naprawdę milion na początku.
Aloha!