środa, 31 grudnia 2008

My name is Bond. James Bond.

Rano po Rynku rozbijały się świetne dźwięki w wykonaniu Vavamuffin i nawet poczułam się odrobinę lepiej, mimo tej żurawinóweczki autorstwa mi madre, którą to wczoraj pochłonęłam wraz z towarzystwem;)

I tak, wiem, jestem nieokrzesana i durna, a brak subtelności mojego gustu jest szeroko znany oraz omawiany w moim kręgu, jak również w kręgach pobocznych... Nie na darmo moi eks są określani przez przyjaciół za pomocą słów typu zakapior, pomarszczony stary dziad, gbur, chociaż ja wole żyć w złudnej nadziei, że mają na myśli raczej ich czarne charaktery...

Oj tam.
Tak, czy inaczej, ja muszę, no co poradzę. Bo to jest dokładnie TO:


Jezusicku.
Trzymajcie mnie.
Pierdolę mój wiek i robię wizytówkę na drzwi z napisem: tu mieszka dziewczyna Bonda. Ta prawdziwa. A potem pozostaje tylko czekać, aż zapuka;)
Ach. Samych Bondów i dziewczyn Bonda na 2009!

Brak komentarzy: