piątek, 30 kwietnia 2010

Joł, ziom

Na wystawce świetnie. Cztery bajkowe zdjęcia, a wokół - sami krewni i znajomi królika, a królikiem se mła. Wyszłam uchachana po pachy. Poza tym, tak z innej trochę beczki, fajnie jest wreszcie wyjść wieczorową porą z domu w przyodziewku pod tytułem prawie letnia sukienka i nic a nic nie marznąć.
A dziś piąteczek. Ponoć koleżaneczki urządzają sabat czarownic, ale być może odpuszczę sobie, żeby zyskać sobotni poranek. Posadzić bratki w słońcu.

środa, 28 kwietnia 2010

To był czas do przespania

Jakoś nic mi się nie pisało ostatnimi czasy. Latanie, bieganie, załatwianie, lazanii gotowanie. Dość już, dość, od dziś zwalniam i funduję sobie wszystko, na co ostatnio nie było wolnej chwili. Hurra! Rano, jadąc do pracy, z przymusu musiałam poddać się zwolnionej przez wszechobecne remonty energii miasta - spodobało mi się. Tramwaj zamarł na dobre pięć minut na Gertrudy, próbując skręcić w stronę placu Wszystkich Świętych, a ja zobaczyłam, jak słońce leniwie prześlizguje się po Plantach. Starsi ludzie odprowadzali do przedszkola wnuki, ktoś tarzał się po trawie z psem, kilka osób uprawiało jogging - pięknie. Tak sobie pomyślałam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio poszłam na spacer, nie gdzieś - po coś - bo coś, tylko dla własnej przyjemności. Kiedy kupiłam na ulicy ciastko z kremem i kandyzowaną wisienką. Kiedy wąchałam pomidory na Kleparzu i dawałam się namówić mojej babie, która przez zaniedbanie już nie jest moja babą, na kupno pysznego, ohydnie śmierdzącego buncu. I tych ogóreczków kiszonych, o matulu...
Uwaga stop. Znowu sama siebie wkręciłam - gry i zabawy w idealną panią domu sprawiają, że finalnie nic nie cieszy, wiedzy ubywa, szarości przybywa, nie trzyma się ręki na pulsie i nie wiadomo, co w mieście piszczy. Gwoli sprawiedliwości - nikt mi nie kazał pichcić, prasować i takie tam, jakoś sama tak chwilowo zdurniałam, a męska połowa i tak nie docenia. Bardziej by doceniała ta moja męska połowa, gdyby nie było oczywiste, że znajdzie na stole ugotowany obiad, a w szafie pachnące koszule. No tak. Zdaję sobie sprawę, jak to durnie wygląda. Basta, kochanie, basta. Ile ty masz lat, że się zachowujesz jak własna babcia i to do tego sama z siebie? Wstyd, hańba i zapadanie się pod ziemię.
Na popołudnie plan jest następujący: pomidory i świeża bazylia na Kleparzu, kolorowe rajstopki, najlepiej amarantowe, wizyta w przybytku los kosmetikos na Świętej Anny, po której się nabiera nowej energii, a w domu - wciąż czekająca na swój czas nowa Ania - od soboty jeszcze nie słuchana, aaa! A jutro - obojętnie od stanu niechcieja i lenia, obowiązkowo wernisaż Masy. Pocałujcie mnie wszyscy w dupę, wracam do formy.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Dwadzieścia i pięć i cztery

No tak. Nadszedł ten ostatni rok, kiedy mogę mówić, że mam lat dwadzieścia kilka. ( tutaj oklaski)

Od rana ćwierka mi telefon, a profil na wszechobecnym fejsbuku puchnie od życzeń i uścisków. Miłe. Przyjaciele i jednocześnie sąsiedzi tuż po północy uraczyli mnie gromkim sto lat i magiczną skrzyneczką z lansiarskimi przyrządami do wina. Cieszyłabym się tak samo, gdybym dostała kapsel - to, że pamiętali, to, że im się chciało jest najfajniejsze i najbardziej łachoce w serce.
Dla odmiany rano, po trzech telefonach od najbliższych, dostałam sms z pozdrowieniami z Manchesteru. Od el novio viejo. Popatrzcie, no jak te historie się dziwnie plączą - swego czasu wyciągał mnie za fraki z tego miasta, mając trzy miliony argumentów, a teraz, po latach, sam w nim wylądował. Chwilowo, ale zawsze. Mam kupę niezdrowej uciechy.

Dziś, z okazji mojego prywatnego święta, które bardzo bardzo lubię, chciałabym takiej zwykłej codziennej czułości, dużo dobrego czilałtu w uszach, pysznej kolacji, której nie musiałabym gotować ani po niej zmywać i spaceru nad Wisłą. Bo wiśnie kwitną, proszę państwa. I miło się tamtędy idzie do Kolorów, gdzie można na koniec dnia wychylić kufel urodzinowego z cytrynką.

O. I obejrzałabym jeszcze nowego Woody'ego Allena.
Strasznie dużo tego bym chciała!

czwartek, 15 kwietnia 2010

Inn

Najśmieszniejsze jest to, że w Krakowie zabrakło wolnych miejsc w hotelach. Te, w których cokolwiek zostało, windują ceny pod niebiosa - od 3000 pln w górę. Za dobę, żeby nie było. Na gumtree roi się od ogłoszeń typu: wynajmę mieszkanie czterdziestometrowe na czas uroczystości pogrzebowych, dwie godziny spacerem od rynku, okazyjna cena 2000 pln za dobę niezależnie od ilości osób. Jazda. Może zastanowię się nad wynajęciem dachu, skoro widać z niego Wawel jak na dłoni.

Jest strasznie i śmiesznie. Ludzie powariowali, a o logicznym myśleniu nie ma kompletnie mowy. W tej sytuacji posłucham sobie Massive Attack, bo to mi zawsze dobrze robi i upieczemy sobie z Panem Niedźwiedziem defloracyjną szarloteczkę.

środa, 14 kwietnia 2010

A jednak skomentuję, dla samej siebie.

Bo przegięli chłopacy równo. Wawel?! Jak to Wawel? Gdzie rozum, pytam? Siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, ale jak mi już weszli z decyzjami w przestrzeń mojego miasta, to będę wypowiadać się głośno i wyraźnie. Jako i na wczorajszym proteście na Franciszkańskiej pod apartamentami Dziwisza, co się zdziwił. Zdziwisz. Dziś też się wybieram. Decyzja podjęta, Obama zaproszony, Balice przyjmą osiemdziesiąt samolotów choć mieszczą siedemnaście, ale co tam, a szary lud ma siedzieć cicho i uszanować pamięć. Taaa, jasne.
Zginęło tragicznie dziewięćdziesiąt sześć osób. MIĘDZY INNYMI prezydent z małżonką. Stolica już dawno temu została przeniesiona do Warszawy, Lech Kaczyński pochodził z Warszawy i całe jego życie z Warszawą było związane. Naturalnym miejscem pochowania prezydenta warszawiaka jest Warszawa. Skąd Kraków i Wawel? Gdzie do królów polskich? Z czym do najważniejszego symbolu historii i tradycji naszego państwa? Z całym szacunkiem dla prezydenta, choć nigdy moim prezydentem z wyboru nie był - jest tylko jedną z kilkudziesięciu innych ofiar. Był reprezentantem Polski, nie monarchą. Nie bohaterem.
Wiem, że miasto zarobi. I to sporo. Wycieczki szkolne będą tłumnie przyjeżdżać przez najbliższe pięć lat, a ceny biletów na Wzgórze Wawelskie wzrosną o kolejne 50 pln, choć i teraz są droższe od tygodniowych wejściówek do Luwru (!!!). Dla turystów krypta Piłsudskiego stanie się kolejnym obowiązkowym punktem programu, pomiędzy uchlaniem się na Kazimierzu a wycieczką do Auschwitz. Taka prawda, nie bawmy się w piękne słówka. Wiem, że decyzja podjęta i żadne protesty na Franciszkańskiej tego nie zmienią, jednak moja wizja demokracji polega na tym, że nie wyraża się swojej opinii tylko po to, żeby coś się stało lub aby czemuś zapobiec, ale też po to, żeby zamanifestować swoje przekonania. Bo być może teraz odezwało się kilka tysięcy osób tylko, ale przy następnej okazji odezwie się ich pięć razy więcej. I może wreszcie ci na górze zobaczą, że nie mają nad nami żadnej władzy i nie mogą kierunkować naszego myślenia pod płaszczykiem szacunku, honoru i innych pojęć z tej beczki. Jakim cudem racjonalni, trzeźwo myślący ludzie dają się omotać takiemu jednemu panu z przerośniętym ego? I czemu znowu taki drugi pan, z jakimś różowym plackiem na głowie i w złotej sukience, będzie mi mówił, jak ja mam się czuć i co ja mam robić? Nie, ja się nie godzę. I tyko tyle.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Ode mnie jest tak:

Czuję się na tyle małą mróweczką, że powstrzymam się od komentowania i wyrażania własnej opinii. Poszłam pod Krzyż Katyński, zapaliłam znicz, a później wychyliliśmy z przyjaciółmi po kufelku, wymieniając się swoimi odczuciami. Tyle.