Słucham Massive Attack. Za ścianą śmieją się ludzie, piją wódkę, żartują, ot, piątkowy wieczór. Moje popieprzone borderline nie pozwala mi normalnie funkcjonować, nastrój zmienia się z chwili na chwilę.
Oni rozmawiają o kościele katolickim. Nie mam pojęcia, o czym mówią. Nie mam pojęcia, o co im chodzi. Przecież nie ma nic.
piątek, 24 września 2010
wtorek, 21 września 2010
Rugbywoman inside
Tralalaaaa, Ugando żegnaj! Może jeszcze będą tutaj ze mnie ludzie, pod warunkiem, że w trybie natychmiastowym porzucę pracę codzienną w stowarzyszeniu, które ponoć ma pomagać bliźnim, a zajmuje się ich okradaniem.
Powaga. Wkurw i plany pójścia na wojnę zaczynają być całkiem poważne.
Jest to o tyle istotny dla mnie dzień, że coś mi się przełamało w środku i nie zamierzam się godzić na jakieś farmazony wymyślane przez szefostwo. Pierdolę. W chwilach zwątpienia pomyślę sobie o rugbowej filozofii, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Ważne, że pomaga.
---------------------------------------------------------------------------
Mi amor zamienia się dziś oficjalnie w starucha. Może dojrzeje, a może nie. Ważne, żebyśmy wiedli żywot szczęśliwy i pozbawiony przesadnych trosk.
Zjemy sobie z tej okazji argentyńskie empanadas, u Diego i Bohumila, zapijając świętym Bernardem, bardzo czeskim, bardzo smacznym i tylko odrobinę pienistym.
Powaga. Wkurw i plany pójścia na wojnę zaczynają być całkiem poważne.
Jest to o tyle istotny dla mnie dzień, że coś mi się przełamało w środku i nie zamierzam się godzić na jakieś farmazony wymyślane przez szefostwo. Pierdolę. W chwilach zwątpienia pomyślę sobie o rugbowej filozofii, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Ważne, że pomaga.
---------------------------------------------------------------------------
Mi amor zamienia się dziś oficjalnie w starucha. Może dojrzeje, a może nie. Ważne, żebyśmy wiedli żywot szczęśliwy i pozbawiony przesadnych trosk.
Zjemy sobie z tej okazji argentyńskie empanadas, u Diego i Bohumila, zapijając świętym Bernardem, bardzo czeskim, bardzo smacznym i tylko odrobinę pienistym.
piątek, 17 września 2010
Nom, dobra.
To jedziemy z tym koksem, tak? W niedzielę okaże się, czy jestem cokolwiek warta jako fundraiser. Biorę to ambicjonalnie na klatę.
Tak.
Albo będę w miarę zadowolona, albo w poniedziałek spieprzam na stałe do Ugandy. Tam lubią grube kobiety i nikt mnie nie zna - normalnie same plusy.
----------------------------------------
Jak się tak radośnie zapieprza, to się robią problemy w relacjach międzyludzkich. Bardzo osobistych, na ten przykład. Przeraziło mnie to, że wczoraj zasypiałam z myślą pod powiekami: jak bardzo szkoda, że nie wyszło, a obok mnie leżał człowiek, którego ta myśl dotyczyła. Niedobrze, niedobrze jest. Pogubiłam się. Chyba już chcę jakoś bardziej, jakoś mocniej, takie dotykanie, muśnięcia, wycofywanie się, to już nie dla mnie. Albo wszystko, albo nic, w głowie bałagan, bo z jednej strony przekonanie, że po co mi to, na cholerę, a z drugiej, że zasługuję, że potrzebuję, chcę. A tak naprawdę wciąż nie wiem. Jest tak, że te wycofywania, uwalniania więzi zamiast je zaciskać sprawiają, że mam problemy z własną wartością. To bardzo jest niepokojące.
Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale coraz mocniej wątpię w siebie, w moje otoczenie, w jakiś sens tych wszystkich moich działań, nie potrafię znieść ironii, złośliwości, skórę mam coraz cieńszą i coraz łatwiej zrobić mi krzywdę. Przeżywam, przetrawiam, dużo rzeczy sprawia mi niewyobrażalną przykrość, a jednocześnie ciężko jest powiedzieć nie, odseparować się, nie zgodzić. Chciałabym, żeby wróciły czasy, kiedy mężczyźni byli skałami. Póki co, kolejny raz muszę brać na klatę to, co funduje mi codzienność. A już mam coraz mniej siły.
Boję się, że wczoraj wieczorem nastąpił jakiś przełom. Niedobry, we mnie. Może to już ten etap, kiedy już nigdy nic i koniec końców zostanę chorą psychicznie starą panną z dwoma dzikimi kotami. Jak to się ma do drewnianego domu, syna i psa? Kurwa.
Tak.
Albo będę w miarę zadowolona, albo w poniedziałek spieprzam na stałe do Ugandy. Tam lubią grube kobiety i nikt mnie nie zna - normalnie same plusy.
----------------------------------------
Jak się tak radośnie zapieprza, to się robią problemy w relacjach międzyludzkich. Bardzo osobistych, na ten przykład. Przeraziło mnie to, że wczoraj zasypiałam z myślą pod powiekami: jak bardzo szkoda, że nie wyszło, a obok mnie leżał człowiek, którego ta myśl dotyczyła. Niedobrze, niedobrze jest. Pogubiłam się. Chyba już chcę jakoś bardziej, jakoś mocniej, takie dotykanie, muśnięcia, wycofywanie się, to już nie dla mnie. Albo wszystko, albo nic, w głowie bałagan, bo z jednej strony przekonanie, że po co mi to, na cholerę, a z drugiej, że zasługuję, że potrzebuję, chcę. A tak naprawdę wciąż nie wiem. Jest tak, że te wycofywania, uwalniania więzi zamiast je zaciskać sprawiają, że mam problemy z własną wartością. To bardzo jest niepokojące.
Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale coraz mocniej wątpię w siebie, w moje otoczenie, w jakiś sens tych wszystkich moich działań, nie potrafię znieść ironii, złośliwości, skórę mam coraz cieńszą i coraz łatwiej zrobić mi krzywdę. Przeżywam, przetrawiam, dużo rzeczy sprawia mi niewyobrażalną przykrość, a jednocześnie ciężko jest powiedzieć nie, odseparować się, nie zgodzić. Chciałabym, żeby wróciły czasy, kiedy mężczyźni byli skałami. Póki co, kolejny raz muszę brać na klatę to, co funduje mi codzienność. A już mam coraz mniej siły.
Boję się, że wczoraj wieczorem nastąpił jakiś przełom. Niedobry, we mnie. Może to już ten etap, kiedy już nigdy nic i koniec końców zostanę chorą psychicznie starą panną z dwoma dzikimi kotami. Jak to się ma do drewnianego domu, syna i psa? Kurwa.
środa, 1 września 2010
Tadaam, zaczęło się.
Początek szkoły, koniec paradowania nago po mieszkaniu. Mam ja na przeciw moich apartamentów liceum ogólnokształcące; nauczona mieszkaniem na czwartym piętrze uskuteczniałam sobie wzgardliwe phi i tak mnie nikt nie zobaczy, dopóki nie zauważyłam, że owszem, zobaczy i to najgorszy sort - licealiści. Teraz mam wolność świecenia gołym tyłkiem jeno w wakacje, bo z firankami, roletami i takimi tam żyję w wiecznej niezgodzie.Rano przytrafił mi się wesoły tramwaj, a ponieważ spodziewałam się tego, zaopatrzyłam się w słuchaweczki. Nie pomogło, no, może trochę przytłumiło radosne wrzaski uczniaków jadących po rozpoczęciu roku na piwko. O dziesiątej rano. No pozazdrościć. Dziewczęta wymalowane jako modeleczki, w obcasach dodających im przynajmniej ze dwanaście centymetrów, wystrojone w kostiumiki rodem z urzędu (mi madre byłaby formalnie zachwycona, gdybym chociaż raz ubrała się w coś takiego i nabyła umiejętność przyzwoitego prezentowania się - ciągle mi wmawia, że w wieku lat trzydziestu opaska z truskawką i garażowy podkoszulek z obcojęzycznym, aczkolwiek soczystym przeklonem na cycku to nie jest strój, w którym mogę wyjść z domu. No, ale ona się nie zna). Panienki i chłopcy z wyglądu na schwał, gorzej z wyrażaniem się. Normalnie jak rój pszczół, od czasu do czasu z jakimś wybijającym się wrzaskiem w tonacji górnego c.
Jeśli w jednym miejscu znajdzie się powyżej dziesięciu licealistów wiadome jest, że po chwili obecne będą również przynajmniej ze dwie stare moher baby, narzekające na dzisiejszą młodość, ich chamstwo, prostactwo, złe wychowanie i dziwkarski wygląd. Na bank. W wesołym tramwaju też tak było. Zawsze mam ochotę podsiąść taką babę i jeszcze jej ze szczerego serca powiedzieć co nieco. Nie dlatego, że jakoś specjalnie lubię młodzież, wręcz przeciwnie, na co wskazuje chociażby tekst powyżej. Raczej cierpię na awersję do moherów oraz istnień wszelakich, które zagadują mnie w tramwaju i w ciągu pięciu przystanków są w stanie streścić historię swoich chorób oraz pokazać ropiejący paznokieć, który leczą od miesięcy. Któregoś razu radośnie sobie rzygnę i przestanie być tak zabawnie. Póki co słuchawki awansują do miana wynalazku stulecia. Muszę sobie tylko nabyć takie bardziej zagłuszające.
Jeśli w jednym miejscu znajdzie się powyżej dziesięciu licealistów wiadome jest, że po chwili obecne będą również przynajmniej ze dwie stare moher baby, narzekające na dzisiejszą młodość, ich chamstwo, prostactwo, złe wychowanie i dziwkarski wygląd. Na bank. W wesołym tramwaju też tak było. Zawsze mam ochotę podsiąść taką babę i jeszcze jej ze szczerego serca powiedzieć co nieco. Nie dlatego, że jakoś specjalnie lubię młodzież, wręcz przeciwnie, na co wskazuje chociażby tekst powyżej. Raczej cierpię na awersję do moherów oraz istnień wszelakich, które zagadują mnie w tramwaju i w ciągu pięciu przystanków są w stanie streścić historię swoich chorób oraz pokazać ropiejący paznokieć, który leczą od miesięcy. Któregoś razu radośnie sobie rzygnę i przestanie być tak zabawnie. Póki co słuchawki awansują do miana wynalazku stulecia. Muszę sobie tylko nabyć takie bardziej zagłuszające.
Subskrybuj:
Posty (Atom)