czwartek, 11 grudnia 2008

Te romanse to jednak nie mają większego sensu...

... bo człowiek ma z tego li i jedynie zaległości w sprawach naprawdę ważnych i znaczących. Na przykład nowa płyta Luomo wyszła, jakoś pod koniec października. A co mamy? Połowę grudnia mamy. I Ciotka Samo Zło do tej pory nie posiada Convivialu - tragedia, komedia i całkiem niezrozumiałe zaniedbanie..! Na festiwalu górskim się nie było, koncertu Lipnickiej się nie zobaczyło, bożole w dresach się przepędziło, bo się zapomniało. I co ja mam w zamiar? Ruch transowy.
A, to ja dziekuję pięknie, wolę po mojemu.

I teraz sru - do sklepu.
Tak mi przyszło wczora z wieczora do głowy, kiedy to zasiadłam w Eszewerii nad grzanym winkiem, że coś to Luomo za długo milczy. Chwilę później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z głośników zajęczało Tessio. Odpadłam. Pierwsze miejsce publiczne, nie licząc starego samochodu, gdzie usłyszałam moje piękne kochane. Luomo, znaczy.

Chciałabym zniknąć na chwilę - mam przemiłego gościa w domu, ale teraz potrzebuję siebie. Zamknięcia się w czterech ścianach na tydzień, przetrawienia nowych płyt, które dziś nabędę z okazji powrotu do duchowej cywilizacji oraz wytarzania się w nowym Zafonie, mamiącym mnie z empikowej półki. Też zakupię, a co. W sensie praktycznym potrzebuję nowego telefonu i prezentów dla my loving family (wykluczając mamę, wrr wrr), w związku z czym zastanowię się, oleję powyższe, przekładając na jakże piękny czas dnia dwudziestego drugiego grudnia lub coś koło tego, a dziś dopieszczę siebie duchowo. I cieleśnie, bo różne smaczne smarowidła w Sephorze widziałam*.

* Powyższy tekst nie ma nic wpólnego z tym, że dostałam ogromną premię.

Brak komentarzy: