poniedziałek, 15 grudnia 2008

Mdłości

Od tej potwornej kampanii świątecznej, że niby wszyscy się radujemy, uśmiechamy i wprost zalewamy pozytywnymi uczuciami; kochający się rodzice, mega grzeczne nierzeczywiste dzieci, zdrowi, młodo wyglądający dziadkowie, nieproblematyczne psy i koty srające przykładnie do kuwety. A wszystko okraszone coca colą.
Pewnie znowu zapodadzą dzieło wszechczasów pt. Kevin sam w domu i uwaga, nawet mogę być zaatakowana ponieważ od dzisiaj posiadamy telewizor. Skończył się jakiś etap. Mam nadzieję, że pudło zarośnie kurzem i będzie robić za tabliczkę do przyklejania sobie domowych niusów, albo mądrości rodem z sobotnich WO.

W sobotę wieczorem, jak przykładna polska komórka rodzinna wybraliśmy się z mym współlokatorem do galerii krakowskiej, w celu przejechania się naszym nowym metrem, czyli linią numer pięćdziesiąt. Tak tak, to był cel. Galeria była celem zmyłką, bo gdzieś trzeba było pojechać, a przy okazji odbębnić kupno nowego telefonu.
I co. I pstro. Muszę wam powiedzieć, szanowni państwo marketingowcy, że wasze triki kompletnie na mnie nie działają, no zero, null. Nie chce mi się myśleć o świątecznych prezentach, ani tym bardziej ich kupować, nie działają na mnie kolędy atakujące mnie z głośników czy chłopcy poprzebierani za mikołaja, którzy ryczą mi do ucha hu hu hu. A w mordę chcesz?
Wszystko to ma w moim przypadku skutek odwrotny do zamierzonego, czyli zamiast delektować się klimatem zbliżających się świąt i kupować, kupować, kupować, uciekam gdzie pieprz rośnie (czyli np. do pauzy), olewając zaplanowane zakupy i dochodząc do wniosku, że znakomicie obędę się bez pewnych artykułów.
Kiepski ze mnie klient, dzięki Jahwe.

A teraz radio w pracy nadaje christmas christmas, ciągle fucking christmas, dość dość, to dopiero dwudziestego czwartego grudnia..!

(gorzej było w Manchesterze - pamiętam, że głupi angole zaczynali całą imprezę w połowie października; no, ale po nich nikt by się niczego lepszego nie spodziewał)

Brak komentarzy: