piątek, 26 września 2008

Jesień miejskich ludzi

Poczułam, że wróciłam.
Na śniadanie był obwarzanek i kakao przy Latinas Putumayo - najpierw uważne wybrzydzanie przy wyborze muzyki na dzień dobry, trochu gapienia się przez okno (wczoraj umyte w przypływie nie wiadomo za bardzo czego), potem tradycyjny BOM połączony z załatwianiem kilku spraw i spraweczek - tym przyjemniejszy, że nie sobotni, jak to zwykle bywa.
Kra ładne, jesienne. Inny sort turystów, jakoś angoli mniej, jakoś przyjemniej. Dziewczyny obleczone w zwiewne fiolety i brązy - estetyka ulicy bardzo moja, więc patrzę z przyjemnością. Taki podglądacz ze mnie.

W kolorach wieszają nowe zdjęcia - wieczorem trzeba przyjść na wino i rozmowy; to cieszy. Tola ratuje moje podupadające zdrowie herbą z sokiem malinowym. Znajome twarze nad laptopami. Słońce za oknem, na placu nowym mix kwiatów i dojrzałych pomidorów. Dzielnica znów ma dla mnie najpiękniejsze dachy na świecie, a ja, patrząc, jestem jakoś tak durnie szczęśliwa..!

Zapeszę - nie, nie.

Wczoraj pomidorowa w od zmierzchu do świtu, a potem bezczelne smażenie schabowych we własnej kuchni - dobrze jest pomieszkać. Mirek zapala świece i mówi - witaj w domu, tak pusto było! Arek, mrużąc zmęczone oczy, zaprasza na wiśniówkę przed snem. Nasz kamieniczny żul stoi, gdzie stał, koty miauczą, trzy suszarki zawalone praniem straszą przed drzwiami mojej sypialni. Szmaragdowe zasłony kupione na ciuchach za psi grosz, tuż przed wyjazdem, inspirują do zastanowienia się nad nowym wystroikiem domu.

A teraz telefon od Fredro - muszę się wyprowadzić, szukam mieszkania. Nowe problemy.

Jesień. Moja ulubiona pora roku. No to do przodu..!

Brak komentarzy: