niedziela, 12 października 2008

Prosta historia

Ale jaka cudo, no miód, palce lizać!
Wczoraj, popijając rytualną piwoharbatkę przy arkowym stole, poczuliśmy, że musimy na chwilę uciec z miasta. Wpakowanie cztrech tyłków do samochodu zajęło nam trzy minuty i już, sru. To w górki i na pstrąga. I jeszcze nad tamę przy granicy. A potem na Słowację na zakupy. I kawa w Turbince w Niedzicy.
A Turbinkę prowadzi wspaniała pani lat bardzo po - sześdziesiąt, która najpierw nas opierdoliła na czym świat stoi, że śmiejemy się z programu Milionerzy, który właśnie oglądała, po czym stwierdziła, że uświadomi nam, jakie to czasy były i jak się żyło przy granicy. Historie i takie i takie. Najlepsza, opowiadająca o sąsiedzie, który jechał furmanką z rozwalonym rozporkiem i głową Lenina w ręce, a wszyscy wołali: schowaj tego chuja! I nie chodziło o Lenina..;)
Miło jest usłyszeć, że po pierwsze - biorą cię za dwudziestolatkę, a po drugie, że nic nie wiesz. Sprowadza na ziemię, reguluje poziom lansu, kiedy niebezpiecznie wzrasta. Choć wczoraj lansowania nic a nic nie było, więc jeszcze lepiej.
Coś się zmienia - gdyby ktoś zapytał mnie dwa lata temu, jakie jest moje ulubione miejsce w Kra, powiedziałabym, że Kolory. Albo Pauza. A teraz - arkowy samochód, którym uciekam na zieloną trawkę.

Brak komentarzy: