niedziela, 24 sierpnia 2008

Opera

Czułam się jak w złej bajce - na pozór, cóż, pięknie. Świece na wyszarzałym drewnie, białe moskitiery i hinduskie łoża. Przyzwoite wino w nieprzyzwoitej cenie. A wśród tego - lans. Panny w stylistyce celowo ubogiej, cekiny wyłażące niby niechcący z rąbków zgrzebnych koszulek, patyczaki i grubasy odziane bez pruderii w przykrótkie kiecki. Panowie książęta, z których każdy wyglądał lepiej ode mnie, ale żaden nie miał nic interesującego do powiedzenia. Rytm rytm, rytm raniący uszy.

I nagle. Wśród tego. Wśród tego ja niepasująca, w czarnym gieźle i ktoś jeszcze bardziej niepasujący, w czarnym garniturze. Sylwetka leniwego tygrysa, a po twarzy widać, że w swym czerdziestoparoletnim życiu wypił trochę za dużo bardzo dobrego wina, a po dwóch, trzech może rozwodach za intesywnie smakował odzyskane życie kawalera. Długie, siwiejące włosy związane na karku, wygolone skronie. I saksofon.
Stanął bezczelnie obok dj'a i po prostu zaczął grać. Tłum zamarł, zatrząsł się ze śmiechu, a raczej chichotu, bo prawdziwy, nieskrępowany śmiech mógłby rozmazać przeć makijaż.
Grał, a dźwięki, jakie mi podarował to niebo było. Opera w operze. Grał tylko dla mnie. Po raz pierwszy w życiu byłam z kimś tylko we dwoje w tysięcznym tłumie. Rzeczywistość zamarła, zawiesiła się, ze wstydem poprosiła czas, żeby przestał wykonywać swą powinność.

Marzenia warto trzymać wysoko.
Nigdy nie sądziłam, że to akurat tam.

------------------------------------------------

Teraz już Kra, na placu nowym Czesław gra. Ja w miejscu, a w moich uszach dźwięki saksofonu.

Brak komentarzy: