wtorek, 19 sierpnia 2008

Coraz mniej lubię ludzi, a raczej - coraz mniej ich potrzebuję. Bo nie lubię ich już od dawna. Jest kilka twarzy przy mnie i to stanowczo wystarcza. Nowa twarz zwiastuje nowe kłopoty. Na miejsce tych, którzy z własnej woli odchodzą nie przyjmuję nowych.

Przyjaciół tylu, że na palcach jednej dłoni.
Kolegów tylu, że na palcach dłoni moich i moich przyjaciół.
A znajomych, że na palcach dłoni kolegów.

Dużo pomyłek. Wiele wzajemnej niechęci, nudy, kręcenia nosem. Gdzieś tam się razem zazębiamy, ale nie ma sensu udawać, że to coś więcej. Nie chce mi się zgrywać kogoś, komu zależy. No mi nie zależy, i co. Nie jest mi z tego powodu przykro.

Tych kilka twarzy zawsze w mojej głowie, obojętnie do tego, czy na drugim końcu świata, czy ścianę obok. Kiedy potrzeba - ja u nich, kiedy potrzeba - oni przy mnie. Śmiechy, łązęgi i szczerość kapiąca lekką złośliwością. Malowanie paznokci u stóp na krwistą czerwień w rytm luomo i wynurzeń. Przechodzenie razem najgłębszych kryzysów w życiu. Kubki po kawie bezładnie porzucone na kuchennym parapecie. Buty przyjaciółki w mojej szafie.

Lek na depresję, w wielu przypadkach działający.

Brak komentarzy: