piątek, 8 sierpnia 2008

Egzorcyzmy part II

Dziś ulica Długa, bladym bardzo świtem. Kiedyś - dom. Tak dobrze znana droga do pracy, pokonywana teraz z całkiem innej perspektywy. Rok temu świat tutaj pachniał. Zaróżownione niebo nad globusem wieńczącym dach kamienicy dawało radość z następnego, budzącego się dopiero dnia. Poranki w skąpanej w słońcu kuchni. Pies ocierający się o nogi, śmiech rozbijający się o ściany. Parujący kubek kawy na stole. Ostatnie chwile mojego człowieczeństwa; nic nie wskazywało na koniec. A tu finito, basta. Zagubiony wzrok błąkający się wszędzie, byle by w oczy nie popatrzeć. Nawet sobie, w lustrze. Bo tam nie ma już kompletnie, kompletnie nic.

Dziś Długa śmierdzi. Po prostu, jak cały Kraków. Brudne, krzywe chodniki, złamana ławka na przystanku szczerzy się przewrotnie sprejową kurwą, witryny sklepów prezentują cukierkowe sukienki w klimacie małomiasteczkowych targów. Są smażalnie ciał otwarte od ósmej rano i piekarnie, w których chleb znika z półek po paru sekundach, ciepły i pachnący. Jak w całym Krakowie. Nic nowego, nic nadzwyczajnego. Niebo nad domem zwieńczonym globusem jest zasyfione smogiem, poza tym, to takie nieistotne, bo w niebo nie patrzy prawie nikt z zaspanych ludzi, przemykających w stronę tramwajowych przystanków. Jest za wcześnie. Jest za duszno.
Pani, która zawsze sprzedawała na rogu obwarzanki, zniknęła. Każdy dzień - złoty dwadzieścia na jednego z makiem. Byłam bardzo biedna, ten obwarzanek to było coś. Byłam tak potwornie szczęśliwa.
Pani zniknęła. Na jej miejsce - młode, opalone coś. Nie ma z makiem. Są o smaku pizzy. Że co?

Ulica Długa straciła moc.
Długa, brudna, nieciekawa trasa do pracy.

On śpi schowany za fasadą szarej kamienicy. Przejeżdżające z trzaskiem tramwaje nawet już mu nie przeszkadzają. Okno jest pewnie otwarte na oścież. Nie wiem, nie patrzyłam.

Brak komentarzy: