poniedziałek, 7 lipca 2008

It's the cream of the fight

Najlepiej jest wyjść z domu bez napinania, malowania oka i tym podobnych, docenić fakt niespodziewanie słonecznego, niedzielnego popołudnia, po czym tak sobie o, udać się z przyjacielem do kina na koszmarnie komercyjny, rozreklamowany i o dziwo cudny film. Śmiać się do rozpuku przez bite dwie godziny, ponieważ niektóre teksty są, kurcze, międzykontynentalne..! Głupota chłopska jest międzykontynentalna. Obojętnie od tego, czy facet jest hetero, czy etam. To ich łączy. Co za pocieszająca świadomość..!
A potem jazz na dachu okrąglaka i ironie przy barze.
Uff, wreszcie w domu po tej tragedii sobotniej - bo koncert finałowy plus cała oprawa towarzyska były zwyczajnie nudne.
Cóż, tak bywa.
To po prostu nie ja.

------------------------------------------

Lubię leżeć na podłodze w plamie słońca, ubrana w żółtą sukienkę, pić sok wyciśnięty chwilę przedtem z pomarańczy i słuchać... tym razem nowej Ani (okładka płyty też jest słoneczna)! Od czasu do czasu zamienić trzy słowa na krzyż z ludźmi, z którymi czuję się naprawdę dobrze.
Bo przecież z innymi wcale nie muszę przebywać - takie durne, a jednak odkrycie roku, chyba. Po co się męczę, cholera, to przez moje wychowanie, wszczepione podskórnie w wieku szczylowatym zachowania za bardzo kulturalne, poczucie obowiązku społecznego i tego typu bzdury. W nadmiarze.
Mam dość, nareszcie.
Wylazła sobie na spacer jędza;)

Brak komentarzy: