piątek, 4 lipca 2008

200 euro

Wczoraj o dwudziestej telefon od Toma: " Stara, jakiś typ, na oko francusko - libański, proponuje mi dwieście euro za oprowadzenie po knajpach na Kazimierzu, co robić? Sprawa śmierdzi, nie?".
Śmierdziała. Ale dwieście euro drogą nie chodzi. Szczególnie dla wybitnych specjalistów pracujących w kulturze.
Ustaliliśmy, że Tom zrobi sobie klik klik szybkie wybieranie do mnie, nie będzie spuszczał z oka piwa, bo zachłysnął się doprawdy ze szczęścia moją teorią pigułki gwałtu (hm i do tego ten libański Francuzik, hmmm), po czym, jeżeli puści sygnał, ja zorganizuję akcję ratunkową polegającą na przebiegnięciu przez wszystkie knajpy na placu nowym i uratowaniu go najpóźniej w momencie, kiedy to będzie w stanie nieprzytomnym wciągany do taksówki. Czarnej wołgi takiej. W celu wiadomym.
(Tom jest mądry czasem, wiec bywa zwolennikiem pamiętania tego i owego).

O dwudziestej drugiej z kawałkiem ryk domofonu. Tom. Nie dość, że nie dostał swoich dwustu euro, to jeszcze musiał zapłacić za browar. Nie tylko swój.
Finał marzeń.

Brak komentarzy: