środa, 16 lipca 2008

Ględzenia

Usadowiłam się wczorajszego wieczoru w jednym z całych moich trzech ulubionych barów, mając na podorędziu gazetkę. Zawartość zaskoczyła mnie bardzo miło - zarówno gazetki, jak i knajpy.

Trzeba jakoś przeżyć te trzy wakacyjne miesiące, a wiąże się to ze znacznym wysiłkiem, nie ma to tamto. Hordy narąbanych angoli gubiących się na rynku, hordy blond lachonów piskiem reagujących na wszystko wokół, zawyżone ceny w odwiedzanych regularnie sklepach, wysłuchiwanie tysiąca pytań turystów o najbliższy postój taksówek/ drogę do/ drogę na/ umiejscowienie takiej to a takiej atrakcji turystycznej oraz mruczane pod nosem okrutne obelgi na tubylców from Cracow. A najgorzej w weekend. W barach, które człowiek traktuje zgoła jak własny salon, nie można znaleźć wolnego stołka, ktoś wyje pijackie piosnki po angielsku centralnie pod oknem mojej sypialni, nad Wisłą trwa atak rozwrzeszczanych dzieci i paskudnych podrywaczy, którzy nie przepuszczą rozpłaszczonej na trawniku gąsce pogrążonej w lekturze, laptop nie chce się zalogować do sieci z powodu jej przeciążenia, a nabycie durnego oscypka z grilla graniczy z cudem. W niedzielę wieczorem jest się tak zmęczonym, że marzy się tylko o tym, żeby ten cholerny weekend się skończył i żeby można już było normalnie wrócić do pracy..!

Brak komentarzy: