poniedziałek, 28 lipca 2008

Badania Silver Szczały

Byłam ja jeszcze przedwczoraj na pewnym bardzo przyjemnym koncertowaniu, wczoraj zaś na dobranocce połączonej z bezwstydnym obżarstwem, ale od dzisiaj już basta. Dieta i zen. Zero procentów ni wywodów na temat kondycji dzisiejszego świata, zaistniałych w nim ostatnimi czasy sytuacji oraz przeglądu prądów filozoficznych. Bo albo praca, albo łobuzowanie.
A poza tym mam dwóch nowych narzeczonych - to znaczy w sumie to jednego, bo drugi wziął i się wykruszył po drodze z przyczyn ode mnie niezależnych. Miał dredziki przepasane zieloną chusteczką, jakieś takie plamki, moro i te sprawy, ale chudziutki był nie tylko w ciele, ale przede wszystkim w mowie i w uczynkach. Co mnie mierzi przeokropnie. Choć na oko bardzo miły trzydziestoletni chłopiec. Panie Boże, czemuż Ty mnie tak słuchasz wybiórczo, ha?! Gdzież ten brzuch pięknie wyrzeźbion i ogólnie cała klata jak stal? Gdzież głos jak dzwon, oko zakapiora, a stylizacja na bieszczadzkiego drwala? (no tak trochę, może bez przesady). Gdzież poglądy starego anarchisty, który oprócz tego, że parę razy przyliczył po dawnym irokezie, to przy okazji się jednak trochu książek naczytał..?
Drugi narzeczony jest za to the best, głównie za sprawą swego gadanego, co się liczy najbardziej w świecie zaraz po tym, co wiadomo (reszty nie dodam, bo mnie przyłapią na uprawianiu pornografii na pracowym kompie). I jada Likarstwo. Popłakując nad hiugrantowskimi występami. Ze śmiechu, przerażenia i wzruszenia równocześnie. Bardzo to cieszy.

Poza tym tych z google earth powinni aresztować za psucie humoru od poniedziałku. Szczególnie kobietom, które zamierzają przejechać Kaukaz Silver Szczałą. Ale jak to mówi rzeczony narzeczony: depresja max, milion procent normy, a kto umarł, ten nie żyje - dementorzy nie próżnowali przez ostatnie trzy dni, ale nie należy się przejmować, mentalnie, w przenośni, jak i dosłownie.

Brak komentarzy: