piątek, 29 lutego 2008

Czasem jest tak, że prawie się lata ze szczęścia, pod chmury, wierzy się, że można wszystko! Wszystko! Są kolory pór roku, pyszne spotkania wśród śmiechu przyjaciół, kręcenie ogniami na Plantach, tarzanie się w trawie z psem. Krzyk radości rozdzierający ciało! Rozmowy do świtu, winopicie, winobranie. Szmateksparty co sobotę, strzyżenie włosów brzytwą i szycie potworów kuchennymi popołudniami. Głośna muza, pozytywnie. Bóg to raggaaa! Dyskusje, czytanie, pochłanianie świata, wystawy, włóczęgi, łazęgi. Ciekawość tego, co wokół. Kolory, kwiaty..! Nowe książki pod poduszką. Wyprawy, podróże, plany, które się realizuje. Śmiech beztroski, zaufanie. Życie.

A potem przychodzi ten czas, kiedy jest nic. Nie oddychać, nie czuć, skamienieć na nowo. Nie czekać na telefon, nie wierzyć, że jest się coś wartym, nie pamiętać, nie chcieć, by on pamiętał. Nie chcieć, by zadzwonił. Nie wwąchiwać się w pozostawione w szafie ubrania. Nie mieć motyli w brzuchu na samą myśl o. Nie myśleć, nie wspominać. Nie żyć.

1 komentarz:

Fredro pisze...

A potem już tylko mrok, potem już tylko pustka, ciche jęki, skrzypienie trumiennych desek, pod naporem ziemi, która je przysypuje. A w środku leżą nadgryzione zębem czasu, lekko rozkładające się już zwłoki marzeń. Z siekierą w plecach, zbrukane krwią, z podcinanymi wielokrotnie żyłami, po których zostały tylko zgrubiałe blizny na nadgarstkach. I kres, koniec, śmierć.