poniedziałek, 11 lutego 2008

Łikend był

Dawno mi się taki nie zdarzył.
Zmuszający do myślenia i obrazoburczy, choć to dziwnie zabrzmi pewnie.
Najlepsze było nocne picie śliwowicy pod herbatę ze szklanki plus spodeczek i rozmowy o Napoleonie z pewnym panem lat prawie siedemdziesiąt, który swego czasu miał wielkie szanse zostać moim teściem. Jest nim teraz pro - forma i chyba tak jest dobrze, wystarczy...
Zwraca się do mnie per "pani", lub po imieniu, w zależności od tego, czy nasze poglądy życiowo - społeczno - historyczne pokrywają się, czy etam:)
A nastepnej nocy było zasiedlanie parapetów u Nieocenionej, która ma wybitna zdolność rozpakowywania gratów/urządzania mieszkania/prasowania firanek/sprzątania szeroko pojętego burdelu oraz przygotowywania kolacji dla trzydziestu osób równocześnie. Wszystko w ciągu dwóch godzin.
A, jeszcze oko zdążyła zrobić i całkiem przyzwoitą kieckę na siebie przywdziać.
No, pełen podziw:)

3 komentarze:

Fredro pisze...

Ja przepraszam, ja w kwestii formalnej...
A dobrze się tam Państwo bawili? Na tym, tam rzekomym przyjęciu? Bo podobno to jakieś specjalne wino pite było czy coś...

Diu pisze...

Wino bylo, prosze ja Ciebie, pierwsza klasa, dwa lata stalo i sie doczekalo:) Wzz moze kup teraz nastepne, wypijemy za lat dwadziescia, kiedy bedziemy szczesliwymi posiadaczkami pierwszych w stu procentach wlasnych mieszkan:)

Fredro pisze...

Za dwadzieścia lat powiadasz... hmmm... No nie wiem, nie wiem, to one - te mieszkania znaczy się będą dopiero częściowo nasze proszę ja Ciebie wtedy jeszcze;)
Aczkolwiek nie widzę przeszkód w kupieniu, tylko niech no ja jakiś bilet do Włoch zakupię, czekaj, czekaj... jutro może by skoczyć? Eeee, nie jutro nie da rady, to może pojutrze??