piątek, 30 stycznia 2009

Yeah

Dziś rano nawet nałożenie skarpetki na stojąco było bardzo problematyczne, bośmy się z Francisią okryły stanowczo zauważalną hańbą. Nocą późną i mroźną, przy wykorzystaniu oberży dzielnicowej zwanej potocznie kolorami czy coś w ten deseń...
Dopadły nas wspomnienia o studenckich czasach, oblane hektolitrami piwa i zatłuszczone kilogramami ruskich. A jak nie było - frytkami z włosem*. Zmieniło się miasto, koligacje sytuacje, wiek i ilość tatuaży. Oraz nieszczęścia, tragedie i zwykłe smuty, jakie zdarzyły się po drodze...

Kocham ostry róż i już;)

Przed chwilą obiad pobrany z baru mlecznego pod szumnym tytułem Górnik, mieszczącego się kole mej pracy, co czyni ze mnie stałego i regularnego klienta. Wystroik mają paskudny, ale za to performance wliczony w cenę pomidorowej i rybki z marchewką i gorszkiem (tak, wiem, średnio pasuje). Dziś jedna pani drugiej pani chciała dać po głowie wałkiem, bo ta druga pani rozgotowała pierwszej pani pierogi. Na to przyszła trzecia pani z czwartą panią i zaczęła się karczemna awantura, która dodała otuchy zgromadzonej publiczności, natomiast nie zmieniła nic w kwestii możliwości nabycia ruskich. Bo takowej nie było.
Amen.

*specjalność dostępna jedynie w barze Lech, mieszczącym się w Lublinie na tak zwanych elesemach, w dawnej siedzibie Instytutu Kulturoznawstwa, pełniącej aktualnie funkcję akademika. Z tego, co wiem.

Brak komentarzy: