poniedziałek, 26 stycznia 2009

I po premierze


Seks nocy letniej - perełeczka! Uśmiałam się jak mało kiedy, zachwyciłam i wzruszyłam, by później owe uczucie przekuć na konkretną krytykę, która obfitowała pozytywnymi wibracjami prócz... postaci Andrew. Kompletnie mnie nie przekonuje, a scena nad rzeką, kiedy trzeba się ciut ciut rozebrać, jest całkiem zgubiona. Panie Aktorze szanowny, proszę nie wciągać tak żałośnie brzucha i nie prężyć się przed widownią..! Przeć Andrew to pierdoła; owszem, wynalazca, ekscentryk, wallstreetowiec, ale przede wszystkim - pierdoła!
------------------------------------------
Dużo było wódki. I plot u świetlików. To tak poza tym;)
Miło miło, ale odczuwam zmęczenie połączone z przesytem, przede wszystkim elementem ludzkim. Element ludzki bywa męczący i świetnie, kiedy pojawia się tylko wtedy, gdy jest pożądany. Ale tak się nie da, no siłą rzeczy, więc nabieram siły celebrując osamotnienie z wyboru i stan wyciszenia jadaczki. Zaczyna mnie przy tym męczyć ten styl celebrity och ach, który jest całkiem niezamierzony, ale zawsze jakoś tak wychodzi, bo trzeba być tu i tam, zobaczyć to i owo, spotkać się z tym i tamtym, a potem okazuje się, że były to towarzyskie wiwaty sezonu, a ludzie, z którymi bawiło się w piaskownicy i do tej pory traktuje się ich jako super kumpli od łobuzowania, nagle, jakimś cudem, są uznawani za tych, co to zrobili karierę. No śmiesznie.
Mam taki przytulny, czarny dresik oraz szarą, rozciągniętą koszulkę ze spranym łbem hello kitty. Bardzo podoba mi się pomysł uczynienia z tego wystroiku kreacji wieczornej i oddaniu się we władanie Krystyny Jandy, kubka herby z maliną i lipą oraz miski zupy pomidorowej. Z makaronem.

Brak komentarzy: