środa, 27 stycznia 2010

Wprowadzę sobie ład i porządek.

Od czasu do czasu, włócząc się wieczorami po mieście lubię snuć sobie historie o ludziach, których widzę za szybami oświetlonych okien. Smutne, straszne i koszmarne z reguły, bo taka ma natura (pasjami w stylu Karola Kota). W ostatnich dniach jednak, miast parać się powyższą rozrywką, dziękuję raczej niebiosom za to, że nie muszę spędzać kolejnej zimy w starej kamienicy, bo po kilku latach zasiedlania Kazimierza jestem w stanie sobie bardzo dokładnie wyobrazić, jaka temperatura panuje w owych wnętrzach przy minus dwudziestu na polu. Tfu, na dworze znaczy.

----------------------------------------------------

Anyway. Mam bardzo milusie zdjęcia z łikendowych hołubców. Baaaardzo sympatyczne. Znajoma opublikowała je na pewnym znanym portalu społecznościowym i zrobiła mi tym fajną niespodziankę. Oznaczyłam tam bliskie mi osoby, urządziłam sobie pięciominutowe podśmiechujki, napiłam się herbaty w ramach zapomnienia o temperaturze panującej w mojej pracy (taaak, to też jest stara kamienica) i już miałam wrócić do projektu, gdy zobaczyłam kurwa mać katalog zdjęć pod tytułem wspominki czy inny szit, a tam radośnie wyszczerzonego chłopa mego w objęciach pani z obwisłym cycem.
Jak my tu sobie będziemy urządzać takie podchody, to ja się tak nie bawię, co to, to nie. Ja się już w ogóle nie bawię, pierdolę. Ja już sobie pójdę, bo wiem, że nawyku wyolbrzymiania rzeczywistości raczej nie dam rady zmienić, ponieważ jest to sprawa zbyt mocno ugruntowana w przeszłości i w związku z tym, będąc szeroko znaną w towarzystwie paranoiczką i panikarą posiadam upierdliwą zdolność uczulania się na pewne sprawy. I zwykle się okazuje, że mam rację. Ale to już po czasie.

Pewność siebie znów na poziomie minus dziewięć. Wracam do pracy; nad tym, za co odpowiadam sama przynajmniej panuję.

Brak komentarzy: