piątek, 8 stycznia 2010

Robię pstryk - nie działa

Nie sądziłam, że to napiszę w najbliższym czasie, ale jednak - przyjaciółka na literkę D znów przyjechała. Zameldowała się w mojej głowie do odwołania.
No niedobrze, no.

Problem polega jakby na tym, że te wszystkie brudy wewnątrz mnie nigdy nie zostały do końca wysprzątane, bo się nie da po prostu. I wracają co jakiś czas, jak reumatyzm co najmniej. Zima, szaro i buro, idealny czas na przydeptanie mnie butem jeszcze bardziej. Dziękuję, kurwa, pięknie. Tyle czasu daję sobie dzielnie radę, sama dbam o siebie i nie pozwalam nikomu na dotknięcie mojej osoby chociażby czubkiem małego palca. Jestem cały czas czujna i napięta, bo wiem, że na nikogo poza sobą nie mogę liczyć. Jestem sama i wtedy tak naprawdę jestem. Co jakiś czas jednak czuję tak dotkliwą samotność, mimo przyjaciół i miliardów znajomych, że zapadam się na kilka dni, ale tak totalnie. Później wstaję, otrzepuję kolanka i znów sobie radzę. Jest dobrze. Ale gdy otwieram się na drugą osobę, a uczucia zaczynają osłabiać moją czujność, kiedy zaczynam wierzyć w bezpieczeństwo i podoba mi się to, że wreszcie mogę się na kimś oprzeć i nie muszę wszystkiego robić totalnie sama, kiedy mówię sobie to pieprzone uff, możesz na chwilę przestać walczyć, wtedy zaczyna się tragedia. Wszystko znowu wyłazi! Najmniejsza bzdura potrafi zrobić mi takie kuku, że nie potrafię się pozbierać przez kilka dni. I teraz właśnie jest ten czas. Wyolbrzymiania, strachu i paniki. Mam żołądek ściśnięty ze stresu tak, że chce mi się rzygać. Jest godzina jedenasta, siedzę w pracy, nie powinnam pisać bloga. Boli mnie każda część ciała. Nie radzę sobie, nic, ani trochę.

Brak komentarzy: