piątek, 22 stycznia 2010

O wolność naszą i waszą!

Ratowanie świata jednak straszliwie męczy - miałam taaaaaki sen, po którym teraz bardzo chcę się położyć i uczciwie wypocząć, bo urobiona byłam po łokcie.
Śniło mi się, że nasz własny przebrzydły krakowski hotel Forum (którego się osobiście boję, a na nieszczęście mieszkam w pobliżu) jest takim drzemiącym stworem, który więzi w środku grupę ludzi. W tej grupie byłam i ja, wraz z jakąś dziwną ilością wrzeszczących dzieci, na szczęście nie moich. I generalnie problem był taki, że hotel wypuszczał z siebie jednorazowo maksymalnie dziesięć osób, żeby zdobyły żarcie dla pozostałych, a jak próbowała wyleźć jedenasta osoba, to się zaczynał walić. No to się wymienialiśmy, żeby każdy sobie trochę pobył na wolności, tylko te pieprzone bachory nam ciągle uciekały na zewnątrz i non stop było zagrożenie, że hotel nas wszystkich umieści w ziemi. Wokół niego koczowali ludzie, przynosili jakieś termosy z herbatą dla nas, krzyczeli i protestowali z transparentami, dziennikarze próbowali nakręcić jakiś szokujący materiał, a hotel nic. No nie dało rady wytrzymać, tośmy się podkurwili i próbowali dziada oszukać. Wymyśliłam, że el novio viejo jest cwany i on nam pomoże skonstruować takie robociki wydzielające ludzką energię i będziemy powoli podmieniać tymi robocikami wszystkich członków tej uwięzionej grupy. To wylazłam na zewnątrz i wzięliśmy się do konstruowania. Potem nagle znaleźliśmy się w jakiś krzakach i el novio viejo próbował odbyć ze mną stosunek seksualny, ale mu nie wyszło, bo przyszedł taki pan barman z jakiegoś przydrożnego baru z żoną cyganką i strasznie nas skrzyczeli, że sodoma i gomora. Tośmy im grzecznie wytłumaczyli, że szanowni państwo, to pewnie nasz ostatni dzień życia, bo robimy przekręt przeciwko hotelowi, a jak on to odkryje to nas sprzątnie. Dali nam spokój, ale klimat krzakowy nie powrócił, więc udaliśmy się dalej prowadzić knowania. I ja zaczęłam przemycać te robociki, powróciłam do hotelu i nagle przez okno zobaczyłam, że el novio viejo i naszych dwóch kolegów, co to knuli razem z nami zostało napadniętych przez argentyńskich karabinierów, którzy byli na usługach hotelu. Mieli ich zastrzelić na miejscu, ale się rozmyślili i tyko ich skuli i odprowadzili w nieznane. Zaczęłam strasznie ryczeć, bo nagle sobie uświadomiłam, że oni już nie wrócą, a wszyscy mają baby i małe dzieciątka, którymi ja się będę musiała w tym układzie zająć. Ogólnie panika, chaos i rozpacz.

I się obudziłam z tego wszystkiego. Była spokojna siódma rano, obok radośnie chrapał mój najukochańszy Pan Niedźwiedź, leżałam sobie we własnym łóżku pod własną kołderką, a jedynym dominującym problemem był niezaprzeczalny fakt, że spóźnię się odrobinę do pracy. Nigdy więcej nie wypiję piwa w czwartkowy wieczór, skoro takie sny się później wylęgają w mojej biednej głowie...

Brak komentarzy: