wtorek, 5 stycznia 2010

Bim bom

Hahaha, a grałam wczoraj w bilard - pierwszy raz w życiu, żeby nie było. W ciągu czterech partyjek rozegranych parami udało mi się wbić całe siedem bil, przy czym ponoć wyglądałam niezwykle wręcz powabnie i profesjonalnie, no, ale w sumie co mi mieli powiedzieć... Jedną z tych siedmiu bil była czarna, którą chłopcy ścigali po stole od kilku ładnych minut, a to mnie się właśnie udało ją unieszkodliwić, co z tego, że przypadkiem;)
Po całej zabawie towarzystwo opuściło miejsce gry kole godziny dwudziestej drugiej, wsiadło do samochodów i rozjechało się, w celu pójścia spać, bo rano przeć do pracy. Rany, jakie to czasy nastały! Czyli nie tylko ja dziadzieję, cudownie.

Zmieniając temat, dziś jest wielki dzień. Memu lubemu dyndają na smyczy nowe klucze od nowego lokum - swojego, prywatnego i obciążonego pewnej wartości kredytem, raczej większym niż mniejszym. Radość i podekscytowanie na skalę światową. Od rana miota się, biedny, między biurem nieruchomości, starym mieszkaniem, garażem przyjaciela, moim garażem a swoją nową jaskinią, pakując, wożąć, przewożąć i przepychając swój majątek bardziej lub mniej trwały. Cieszę się bardzo samą jego radością, a tak po cichu, dla samej siebie, jako posiadaczka li i jedynie kabiny prysznicowej, niezwykle raduje mnie myśl o tej dużej narożnej wannie, która tam sobie stoi i czeka, taka samotna. Już ja się nią zaopiekuję...jak tylko przestanę pisać w pracy bloga i zabiorę się do tego projekciku, co to nade mną wisi.

Brak komentarzy: