Proszę bardzo.
Jednak człowiek potrafi się zachować jak mu się chce. Mnie się absolutnie nie chciało przez cały weekend, więc dziś oczywiście muszę z pokorą nadrobić zaległości.
Dość miła, leniwa sobota mi się przytrafiła, spędzona w przeważającej części z lachonami w największej lansiarni na Kazimierzu, która ma zapędy artystyczne, a jakże! Wygrzewałyśmy nosy w słońcu, od czasu do czasu uskuteczniając wypady na stragany. A to po ogóreczka kiszonego. A to po pomidorka. A to fasolki dwie garście, coby do obiadu było. No, cudnie.
Zrobiłam też mój weekendowy program obowiązkowy - nie powiem, potrafię się w pewnych sprawach wykazać konsekwencją działania. A jeżeli chodzi o sobotnio - niedzielne wizyty w empiku, to mogłabym spokojnie podbijać listę obecności. Tym razem sprawiłam sobie nową Anię, skarbonkę w kształcie konia (trza było, cholera, oszczędzić jej równowartość, ale co tam), oraz dwie książki, z czego za jedną jest mi strasznie wstyd. Ale nie mogłam się opanować... Seks w wielkim mieście, cholera. I ta cała Sarah Jessica Parker na okładce, w różowych zwiewnych szmatkach. Dotarło do mnie, co żem uczyniła, jak gotując jednocześnie botwinkę na chłodnik dobrnęłam na stronę 48 i przeczytałam tam zdanie następujące:"Było doskonale widać, że jest bogatym człowiekiem - jego gabinet zdobiły grube dywany, a na ścianach wisiały PRAWDZIWE obrazy".
O fak.
Głębszych przemyśleń niż powyższa reakcja chwilowo nie mam. Chyba ta książka je ze mnie skutecznie wypłukała.
Z innej beczki - wczoraj wieczorem pauzowałam sobie spokojnie z kolegą, kiedy to przyszło nam do głowy, że w zasadzie bardzo chce nam się pójść na koncert jazzu esktremalnego, odbywający się w miejscu oddalonym od mojego domu dosłownie o trzydzieści metrów, w którym do tej pory nigdy, ale to nigdy nie byłam. Ba, nie miałam pojęcia, że ono istnieje! No a wczoraj nocą późną i parną, odkryłam je z pełną satysfakcją, która natychmiast została zgaszona przez barmana, za pomocą tekstu posiadającego aż dwie szpile w jednym zdaniu:" wie pani, bo my w zasadzie za miesiąc już zamykamy ten interes, takie jazzowanie nie jest opłacalne".
Jaka pani? Jaka pani, ja się pytam? Boże, jestem stara - dwudziestoczteroletnie gnoje zza baru mówią do mnie per pani!
I jak to zamykają? Gdzież ja teraz znajdę miejsce, gdzie trzech kolesi na saksofonach będzie mi grało na żywo do filmów Samuela Becketta? W niedzielę o północy? Trzydzieści metrów od chałupy?!
Po cholerę spędzam wieczory sącząc napój jaki złoty w kolorach, skoro mogłabym tymi samymi kwotami znacząco się przyłożyć do rozwoju tej przemiłej dziury...
Cóż, brutalny rynek knajp krakowskich. A kolory - jak salon jaki osobisty;)
Już nawet byłego pieprzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz