poniedziałek, 23 czerwca 2008

Jadę czołgiem po tych wszystkich subtelnościach ludzkiej duszy

Proszę bardzo.
Jednak człowiek potrafi się zachować jak mu się chce. Mnie się absolutnie nie chciało przez cały weekend, więc dziś oczywiście muszę z pokorą nadrobić zaległości.

Dość miła, leniwa sobota mi się przytrafiła, spędzona w przeważającej części z lachonami w największej lansiarni na Kazimierzu, która ma zapędy artystyczne, a jakże! Wygrzewałyśmy nosy w słońcu, od czasu do czasu uskuteczniając wypady na stragany. A to po ogóreczka kiszonego. A to po pomidorka. A to fasolki dwie garście, coby do obiadu było. No, cudnie.
Zrobiłam też mój weekendowy program obowiązkowy - nie powiem, potrafię się w pewnych sprawach wykazać konsekwencją działania. A jeżeli chodzi o sobotnio - niedzielne wizyty w empiku, to mogłabym spokojnie podbijać listę obecności. Tym razem sprawiłam sobie nową Anię, skarbonkę w kształcie konia (trza było, cholera, oszczędzić jej równowartość, ale co tam), oraz dwie książki, z czego za jedną jest mi strasznie wstyd. Ale nie mogłam się opanować... Seks w wielkim mieście, cholera. I ta cała Sarah Jessica Parker na okładce, w różowych zwiewnych szmatkach. Dotarło do mnie, co żem uczyniła, jak gotując jednocześnie botwinkę na chłodnik dobrnęłam na stronę 48 i przeczytałam tam zdanie następujące:"Było doskonale widać, że jest bogatym człowiekiem - jego gabinet zdobiły grube dywany, a na ścianach wisiały PRAWDZIWE obrazy".

O fak.
Głębszych przemyśleń niż powyższa reakcja chwilowo nie mam. Chyba ta książka je ze mnie skutecznie wypłukała.

Z innej beczki - wczoraj wieczorem pauzowałam sobie spokojnie z kolegą, kiedy to przyszło nam do głowy, że w zasadzie bardzo chce nam się pójść na koncert jazzu esktremalnego, odbywający się w miejscu oddalonym od mojego domu dosłownie o trzydzieści metrów, w którym do tej pory nigdy, ale to nigdy nie byłam. Ba, nie miałam pojęcia, że ono istnieje! No a wczoraj nocą późną i parną, odkryłam je z pełną satysfakcją, która natychmiast została zgaszona przez barmana, za pomocą tekstu posiadającego aż dwie szpile w jednym zdaniu:" wie pani, bo my w zasadzie za miesiąc już zamykamy ten interes, takie jazzowanie nie jest opłacalne".
Jaka pani? Jaka pani, ja się pytam? Boże, jestem stara - dwudziestoczteroletnie gnoje zza baru mówią do mnie per pani!
I jak to zamykają? Gdzież ja teraz znajdę miejsce, gdzie trzech kolesi na saksofonach będzie mi grało na żywo do filmów Samuela Becketta? W niedzielę o północy? Trzydzieści metrów od chałupy?!
Po cholerę spędzam wieczory sącząc napój jaki złoty w kolorach, skoro mogłabym tymi samymi kwotami znacząco się przyłożyć do rozwoju tej przemiłej dziury...
Cóż, brutalny rynek knajp krakowskich. A kolory - jak salon jaki osobisty;)
Już nawet byłego pieprzyć.

Brak komentarzy: