czwartek, 26 sierpnia 2010

Zabija mnie ukrywanie własnej delikatności.

Złe sny mi się śniły. Gruz mi się walił w nich na głowę, starałam się nie spaść z czwartego piętra bloku na Chrobrego w Lublinie, a jedna taka pani, ubrana nie wiedzieć czemu w zimową czapkę, mówiła do mnie stojąc w progu mieszkania: nienawidzę cię. I miała taką rozpacz w oczach.
No co poradzę. Grzechy przeszłości ciągną się za mną. Już nic tego nie zmieni, mam dość. Prawie spłaciłam swój dług.  Ja zostałam sama i coraz mniejszą mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni. W głębi serca naprawdę chciałabym umieć stworzyć dom. A jestem w takiej sytuacji, że nie dość, że nie wiem, czy umiem, to jeszcze nie ma nikogo, kto chciałby podjąć ze mną to wyzwanie, tak na poważnie. Każdego dnia coraz mocniej zdaję sobie z tego sprawę.
Już nie daję rady trochę. Chciałabym urodzić syna i grać z nim w rugby. Biegać z moim psem. Wieczorami mieć się do kogo przytulić. Ot, marzenia.
Póki co mogę tylko pójść jutro do baru na otwarcie sezonu i wypić parę piw, z których utarg idzie na konto krakowskich rugbistów. I dalej się łudzić, ze cała moja praca na ich rzecz jest czymś innym niż po prostu spłacaniem dawno temu zaciągniętego długu.

Brak komentarzy: