czwartek, 19 sierpnia 2010

No te preocupes, mi amor

No dobrze.
Stosunkowo szybko przeszły mi depresyjne klimaty - wciągnęłam w siebie kilka piw w kolorach i następnego dnia rano bardzo dokładnie wiedziałam, czemu już nie chcę zaposiadać doła. Ani z poważnego, ani z błahego powodu. Jak się ma doła, to się spożywa alkohol, z reguły w znacznej ilości. Jak się spożywa alkohol w znacznej ilości pali się też pyszne, śmierdzące papieroski. Jak się pali i się pije, to się rano czuje i wygląda tak, że łoż matko bosko, zabierzcie mnie stąd i nie każcie słuchać trzepotu skrzydeł motylich.
Posłuchałam sobie wczora z wieczora emou i wszelkich innych uwielbianych zwiastunów nieszczęścia w towarzystwie Pana Niedźwiedzia. Obejrzałam, wstyd się przyznać, cztery odcinki seksu w wielkim mieście oraz niezwykle durny film pod tytułem yo puta, w którym gra bardzo młoda i bardzo brzydka Denise Richardson, której szczerze nie znoszę. Film, jak nazwa wskazuje, traktuje niby o dziwkach, ale i tak nie wiadomo o co chodzi.  W międzyczasie pochłonęłam własnoręcznie wykonane klopsiki w sosie ze świeżymi kurkami zakupionymi na Kleparzu, wklepałam sobie wszędzie, gdzie się dało balsam z karmelem i cynamonem i od razu zrobiło mi się jakby lepiej.
Teraz jestem gotowa na odbębnienie tych trzech spotkań i jednej imprezy a'la bananowa młodzież, a później już mogę spieprzać stąd na trzy dni. Będę leżeć na trawie, sączyć różowe libalis i ewentualnie wykonywać ruch ręką mający na celu przekręcenie żarcia smażącego się na grillu.

Brak komentarzy: