wtorek, 9 lutego 2010

Umc umc

Dostałam osłodę finansową w pracy, w postaci kilku stów więcej miesięcznie. Miło. Nadal za mało, niż bym pragnęła, ale nie kryjmy - zawsze będzie za mało.
Rozświergotały mi się skowroneczki w głowie, ćwir ćwir, jaka to zdolna jestem i pracowita, choć z konsekwencją nie ma to nic wspólnego, jako że kilka tygodni temu byłam na etapie rzucania w cholerę tej roboty, a nadal jestem na etapie szukania nowej lub chociaż dodatkowej. Finansowe życie jednoosobowego gospodarstwa domowego ze skłonnością do ulegania zachciankom nie bywa zbyt wesołe.

---------------------------------

Do Pana Niedźwiedzia, również pragnącego podreperować swe finanse, wprowadziły się dwie blachary. Solaris i złote adidaski. O matko. Byłam zła jako ta czarna sucz, dopóki nie dotarło do mnie, jaka jatka mu się szykuje. Disko dobre na wszystko i tony mazideł w łazience. Cierp kochanie, cierp boleśnie. Podśmiechuję się teraz pod nosem, mając nadzieję, że blachary zgotują mu los srogi, będący mą prywatną zemstą za wszelkie razy, jakiem zebrała nahajem po białych plecach w wyniku napotykania pani z obwisłym cycem i tego typu istot. Pieprzę to. Mówię głośno i wyraźnie, że z pewnymi sprawami sobie nie radzę, w tym z zazdrością i wcale, ale to wcale nie zamierzam się tym faktem przejmować. Próbowałam być miła i wyrozumiała, ale niestety nie da rady - to mnie boli w środku, jak diabli i piekło całe. Nie chce mi się już udawać, że wszystko jest okej i w porządku, że napotykanie pewnych osób wcale mnie nie obchodzi, że spływa to po mnie jak woda po kaczce itepe itede. Gówno prawda. Obchodzi mnie. Przeżywam. Rozpieprza mnie na kawałki. Nie umiem z tego żartować. Zrobiono mi kiedyś krzywdę i ten syf dalej we mnie tkwi. Potrzeba mi bezpieczeństwa, uwagi i wyłączności. Inaczej to ja się nie godzę, bo albo wszystko albo nic. I nie ma żartów.
Uff, no.

Brak komentarzy: