czwartek, 11 lutego 2010

Plotka rodzi się tak:

Niespodziewanie wieczorem wpada do was koleżanka z pracy z buteleczką wina. Zasiadacie więc i w rytm sączącej się z głośników płyty Waglewskiego i Haydamaky rozpoczynacie niezobowiązujący razgawor na tematy pracowe i nie tylko. Pytanie o sprawy wybitnie prywatne zbywacie krótkim stwierdzeniem, że okej i tylko takie tam małe problemy, jak to czasem bywa. Wieczór się toczy, winko się sączy, jest miło i przyjemnie.
Następnego dnia w biurze wszystko w normie.
Dwa dni później też wszystko w normie, tak do południa. O tej porze idziecie do pracowej kuchni zaparzyć świeżą kawę, napotykacie kolegę swego, który to zwraca się do was z pełnym współczucia uśmiechem oraz pytaniem drżącym na wargach, pytaniem dotyczącym spraw, o których nie powinien mieć najmniejszego pojęcia. W gardle stale wam gula. Udaje wam się wykrztusić tylko jakąś durną odpowiedź, bo wasz ciąg myślowy pracuje na najwyższych obrotach: kto? jak? gdzie? dlaczego? zajebię!
Podchodzicie do wspomnianej koleżanki i z braku warunków nie urywacie jej głowy od razu, tylko słodko i dobitnie tłumaczycie, jaką jest debilką. Wspominacie też o jej obwisłych cyckach porównując je do krowich wymion, choć nie jest to najczystsze zagranie. Prostujecie plecy, wypinacie swój kształtny biust i odchodzicie krokiem dumnym i lekko rozkołysanym. Siadacie przy biurku i piszecie owe słowa.

U mnie w porządku.

Brak komentarzy: