piątek, 5 lutego 2010

Lalalalaaaaa aaaaa aaa..!

No cóż.
Trzeba mi iść do medyka, takiego od głowy.
Przecież to już kilka ładnych lat minęło od tego kuku, co to mi el novio viejo zafundował, a efekty uboczne okazały się stałe i wciąż sieją mi zamęt i chaos w psychice. Cholera by to.

Podejrzliwość, nerwowość i narowistość mam we krwi. Po Tatusiu, wiadomo. Duszę w sobie, duszę, a później jak pieprznie, to tragedia. Kładzie pokotem pół miasta. Mam sobie do zarzucenia mnóstwo rzeczy, z którym wcale nie jestem dumna, ale jedna sprawa mimo wszystko wydaje mi się racjonalnie nie do przejścia. To ja mam świętą rację i nie zamierzam iść na kompromis, nawet o kciuk. Noł łej, jak to młode mówią.
Bo jest tak: jeśli się kogoś darzy uczuciem, to się zwraca uwagę na jego potrzeby, tak? Tak. A jak się zwraca uwagę na jego potrzeby, to się wie, co mu sprawia radość, a co przykrość, tak? No tak. A jak się wie, co sprawia komuś przykrość, to się robi wszystko, ale to totalnie wszystko, żeby mu tej przykrości nie zrobić. Czasem zdarza się sytuacja, że po prostu nie da rady inaczej i wbije się komuś jakąś tam szpileczkę, ale wtedy całuje się napuchniętą skórę wokół tej szpili i skrapla się ją łzami rzęsistymi. Nosi się na rękach i obsypuje precjozami i innym badziewiem. Zwraca się uwagę na takie małe codzienne gesty i się dba, cholera, dba, aaa!

A ja mam psychozę. Jako ta księżniczka cały czas próbuję wierzyć, że życie to taka bajka. A tu się okazuje, że życie to nie bajka, tylko taki rap. I przestaje być miło i przyjemnie, ponieważ ja się nie umiem z powyższym faktem pogodzić. Nie dorastam. Bardziej wierzę w uczucia, niż w powinności. I zawsze ląduję bardzo niewygodnie dlatego, że nie chcąc robić komuś przykrości robię ją sama sobie. Pewnie dlatego tak niefajna jest świadomość, że nikt nie robi tego samego dla mnie.

To muka. Idę sobie.

Brak komentarzy: