piątek, 12 lutego 2010

Ratunku!

Aaaa! Już nigdy, przenigdy nie spędzę czwartkowego wieczoru w innej konfiguracji niż ja plus moja sofa. Zero alkoholu. Zero koncertów. Zero tych okropnych, okropnych przyjaciół. Nie lubimy spontanicznych chwil na Placu Nowym, nie nie, bo to się zwykle bardzo źle kończy. Rzucamy ten artystowski i kompletnie nieprzewidywalny tryb życia, phi (za trzy dni trafi mnie cholera, bo nudno).
To tytułem wstępu. W rozwinięciu i jednocześnie zakończeniu tematu dodam tylko, że zaczynam się martwić o swą osobę, gdyż mając dobry powód potrafię się bardzo ładnie zrobić dwoma piwami. A powód miałam konkretny, przyznam.

Ekhem. Tak czy inaczej powróciłam wczoraj do domostwa mego kole godziny dwudziestej drugiej i jednym kaprawym okiem złowiłam okładkę tej najnowszej książczyny fantastycznej, co to ją ostatnio namiętnie poczytuję. Trzytomowy bełkot traktujący o gildii złych i przekupnych magów, wśród których trafia się jeden bogobojny i sprawiedliwy. Obawiam się, że finalnie oczywiście zwycięży, ale póki co bardziej frapuje mnie wątek gejowski, po raz pierwszy napotkany przeze mnie w literaturze fantasy. Jeśli można tą tragedię nazwać w ogóle literaturą. Oczywiście jestem totalnie zachwycona. Pochłaniam trzeci tom i już bardzo się smucę, co to będzie, jak mi się ta opowiastka skończy.

Przyrzeczenie na dziś: nie doładowujemy telefonu, żeby w ramach ubezpieczenia swojego honoru nie mieć z czego wysyłać smsów. Ani dzwonić. Siedzimy cicho i słuchamy cygańskich treli.

Brak komentarzy: