poniedziałek, 8 lutego 2010

Królestwo

Cztery - pięć lat temu, w czasie towarzyszenia w niezbyt chlubnej działalności pt. szukanie lokacji dla tefałenu natknęłam ja się na Pana Żula, który zamieszkiwał ruderę wspaniale obklejoną na zewnątrz wszelkiej maści artykułami o cudach maryjnych, zdjęciami amerykańskich przystojniaków z lat osiemdziesiątych, czerwonym logo coca-coli oraz sztucznymi gerberami. Nad całą zaś wystawką, która obejmowała również drzwi wejściowe do domostwa Pana Żula, królował napis: uwaga, groźny - zabiję, czy coś w ten deseń oraz radosna kurwa. Posiadam zdjęcia, bo Pan Żul pozwolił mi swe królestwo uwiecznić. I co, i co? I jadę ja sobie dziś do pracy porą wczesną i senną, spoglądam przez brudnawe okienko autobusu, a tu drzwi z całym dobrodziejstwem owej wystawki! I to gdzie? Koło ronda Matecznego, czyli kilkaset metrów od mego domostwa. Takie dwie drewniane ruinki tam stoją i trochę straszą, a trochę zachwycają. Walą się, niszczeją, zarośnięte chaszczami, teraz, w zimie, objawione w całym swym ubóstwie. Nie ma bata, byłam tam u Pana Żula. To musi być ten dom. Zastanawia mnie, jakim cudem nie zapamiętałam jego lokalizacji wcześniej oraz czemu nie mignął mi przed oczami przez ostatni rok, tzn. od kiedy mieszkam we wspomnianych okolicach...
Mam wielką ochotę znów tam zajrzeć. Pana Żula pewnie już zabrała jego Matka Boska i nie ma go na tym łez padole.

Brak komentarzy: