poniedziałek, 8 marca 2010

Thank god I'm a woman

Uch. Dziś jest święto, całkiem niepotrzebnie bagatelizowane i okraszane synonimem komunistycznego wymysłu. A nieprawda wcale. Płeć żeńską należy kochać i szanować jak najbardziej na co dzień, zarówno przez mężczyzn, jak i przez same kobiety. Jako i płeć męską. Nie ma wyjątków. Jednakowoż święto płci własnej jest obrządkiem miłym, sympatycznym i godnym czułego pielęgnowania. Oszczędźmy sobie rajstop z kiosku oraz kostki mydełka Fa, aczkolwiek wiechciem żółtych tulipanów wcale bym nie pogardziła. Bo ja szalenie lubię dostawać kwiaty, a zdarza się to bardzo rzadko. Szczerze, to nie zdarza się to wcale.

Ostatni tydzień był dość intensywny i dał mi sporo do myślenia. Zorientowałam się całkiem na brak szaleństw i obrałam drogę starszej pani lubiącej spędzać czas za miastem. A tak. I bardzo mi z tym dobrze. Główka nagle bardzo klarownie pomyślała, że wcale, ale to wcale jej nie zależy na lansie, pozostawaniu na odpowiedniej pozycji w tzw. światku artystycznym i wożeniu tyłka tam, gdzie wypada go usadowić, na znajomościach z branży i tego typu cudach wiankach. Powiedzmy sobie prosto z mostu: to męczy. Trzeba non stop trzymać rękę na pulsie i stosować nieustanną autopromocję. A chuj. Nie zależy mi na zrobieniu kariery. Jestem już na takim etapie, że chcę swobodnie pić kawkę w dresie wystawiając nos do słońca i zwyczajnie mieć sprawdzone, choć nie koniecznie liczne grono przyjaciół oraz szczęśliwy związek z jednym człowiekiem, co to może i nie jest idealny, ale przynajmniej się stara. Z chęcią przeprowadziłabym się na jakiś czas do leśnej głuszy i zostawiła za sobą to całe wielkomiejskie gówno.
A tu się tak średnio da.
Jadę za tydzień do stolycy.
Słucham rozważań Pana Niedźwiedzia wybierającego telewizor za milion trzysta tysięcy dolarów.
Ryczę z radości do słuchawki telefonu, bo po drugiej stronie usłyszałam zdanie: będziesz ciocią.
Przebieram nóżkami jak ta koza czekając na premierę Alicji, a potem robię wzdechy zachwytu oraz jęki przerażenia, bo mi wielki motyl w 3d próbuje wlecieć w głowę.
Wyciągam z szafy słoneczną kieckę, czekając na ciepłe promienie głaszczące po plecach.

Brak komentarzy: