środa, 24 marca 2010

Cała to jest filozofia

Żałoba jest. Moje conversy odmówiły współpracy. Szare w jasnoróżowe kwiatki, co to ze mną pięknie się dogadywały od 2007 roku i czarne podróby z balonikami i ostrym amarantem w środku; wsparłam ich nabyciem rynek chiński jesienią roku pańskiego 2009. Bo ładne, yyy. Wniosek taki - produkt oryginalny za 300 pln wytrzymał chodzenie mą ciężką stopą przez bite trzy lata, przeżył szlajanie się po bezdrożach krajów ościennych, był cudownie wyprofilowany i wprowadzał mnie w dobry nastrój. Produkt podrabiany kosztował 40 pln i nadawał się do użytku na oko przez trzy miesiące, obcierał jak jasna cholera w wyniku czego me stópki notorycznie ozdabiały bąble, a jego jedyną zaletą była niezaprzeczalna uroda. Problem w tym, że nie jestem durnym facetem, żeby wiązać się z kimś na dłużej tylko dlatego, że jest ŁADNY, więc wybór jest prosty. Waham się tylko, czy uszczęśliwić się conversikami w panterkę, tymi z The Who lub ewentualnie takimi z napisem this is not a shoe. Istnieje też szansa, że zwieje mnie w stronę tych czarnych skórzanych clarksów, co tom je wczoraj oglądała namiętnie z Wieśniarce, ale ostatnimi czasy jestem na bakier z ową firmą, bo mi się zrobiła taka dziurka w skórzanych oficerkach nabytych w 2008 za pół pensji i w związku z tym powinny jeszcze wytrzymać w dziewictwie, a nie dziurawić mi się na prawo i lewo.

Kupno butów to sprawa, która stanowczo mnie przerasta. Pana Niedźwiedzia też, choć on ma inny problem - po prostu nic mu się nie podoba, no, poza glanami. Kupi mu się nowe glany, wytnie otwór na palce i piętę - będą subtelne sandałki, jak znalazł.

Brak komentarzy: