poniedziałek, 21 września 2009

Trolejbusy i tramwajeee

Byłam w Lublinie, całe dwadzieścia kilka godzin. Zdążyłam obgadać z mi madre kwestię depresji, wyśmiać ją, że na swoich nowych kolejnych podyplomowych studiach wybrała język niemiecki, do którego nauczania od dwudziestu lat posiada potrzebne świstki, odwiedzić miejsce, gdzie leżą Ci Najważniejsi oraz spotkać stosowne grono znajomych i przyjaciół. Udało się też przejść małą cząstkę mojej trasy studenckiej, w wyniku czego sprawdziłam osobiście, że w Kwadracie, Magmie, Legendzie, Kojocie i Ramzesie nie zmieniło się w zasadzie nic. A najlepsze jest to, że nadal leci Metallica, więc ukłon głęboki w stronę tych pubów, co to nie poszły w lans i wierne są starej dobrej macierzy. (W większej częstotliwości byłyby mocno męczące, lecz w ramach folkloru i oderwania od rzeczywistości stają się cudne, urocze i ogólnie ach).
Profesor nie zawiódł i stawił się na przyjęciu piwnym, jak obiecał. Rozmowy przyniosły efekt pozytywny i przynajmniej wiem, że nie ma co się martwić ubiegłotygodniowymi płaczami Olgi uskutecznianymi w mieście Kra. Poradzą sobie. W takich relacjach dwadzieścia siedem lat różnicy pomiędzy ludźmi to naprawdę pestka. Trzymam kciuki, wierząc, że im się uda i od przyszłego roku będę miała wakacyjny kątek w Gdańsku.

Tyle o Lublinie. Miasto zjawa, gdzie ścigają mnie dziwne uczucia - miejsce znajome od zawsze, a obce, miejsce, gdzie każdy zakamarek ma jakąś opowieść, a sprawiające na tym etapie, że już kompletnie nie wiem, o co tu chodzi. Miasto postaci. Przyjaciół i wspomnień o nich.

Wracając do Kra przypomniałam sobie o tęsknocie. Nic a nic nie mija i gnębi strasznie. Mi madre poleca na tego typu sprawy lekkie psychotropy, ale to nie w moim stylu, bo jak już czymś się omamić, to przynajmniej niech to będzie moje, a nie szklisty wzrok i codzienna fiesta. W dupie to mam. Poboli i nie przestanie, ale przynajmniej - czuję.

Brak komentarzy: